Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zgłosiły schronisko do prokuratury

Janczo Todorow
- Do każdego pieska trzeba mieć serca - mówi Krystyna Rusin. - A najwyraźniej w schronisku go zabrakło.
- Do każdego pieska trzeba mieć serca - mówi Krystyna Rusin. - A najwyraźniej w schronisku go zabrakło. Janczo Todorow
Według pań ze stowarzyszenia obrony zwierząt, pracownicy żarskiej placówki nie zadbali o szczenięta zabrane właścicielom. Pomimo interwencji, nikt nie zatroszczył się w porę o chorego pieska. Maluch zdechł. Sprawą mają zająć się śledczy.

Pod koniec starego roku po interwencji Jolanty Jureczko i Martyny Walendowicz ze stowarzyszenia uratowano sukę i jej szczeniaki, które właściciel trzymał w ciemnej i zimnej piwnicy. Zwierzęta przeniesiono do miejskiego schroniska. Tydzień temu panie wybrały się tam wraz z Krystyną Rusin, także członkinią stowarzyszenia, aby sprawdzić, w jakiej kondycji są szczenięta. Stwierdziły, że jeden z maluchów jest bardzo chory. - Szczeniak nie mógł stać na nogach, słaniał się i trząsł się - opowiada Krystyna Rusin.- Wyglądał tak, jakby miał za chwilę zdechnąć. Zwróciliśmy uwagę pracownicy, która była w tym czasie w schronisku i prosiliśmy, żeby wezwała weterynarza. Odpowiedziała, że był wcześniej i że wszystko jest w porządku. Wyprosiła nas, bo była już 15.00 i musiała zamykać schronisko. Wtedy zażądaliśmy wydania pieska, aby na nasz koszt zbadał go weterynarz.

Po interwencji pań, do schroniska przyjechał weterynarz w asyście policji. Zbadał pieska i stwierdził, że wymaga natychmiastowej pomocy. Ale nie jest uprawniony do zrobienia czegokolwiek, dał jedynie zalecenia pracownicy schroniska, co powinna zrobić, aby pomóc zwierzęciu. - Ta kobieta nic nie zrobiła, szczenięta leżały w mokrym i zimnym boksie, dwa z nich nawet wypadły na zewnątrz. Pracownica mogła owinąć chorego pieska kocem, zanieść do biura i ogrzać. Nic takiego nie zrobiła - oburza się J. Jureczko.

O 18.30 przyjechał lekarz weterynarii z Lubska, z którym miasto ma umowę na obsługę schroniska. Zbadał szczeniaka i dał mu zastrzyk. Stwierdził, że jego temperatura ciała jest bardzo niska i najlepiej jest zabrać go do domu. - Byłyśmy bardzo zdziwione, że weterynarz nie zabrał pieska do leczenia. Wtedy za jego i kierownika schroniska zgodą, zabrałyśmy go do prywatnego lekarza. Niestety, pomimo jego wysiłków, po dwóch dniach zwierze zdechło. Nie pozostawimy tej sprawy bez echa, składamy doniesienie do prokuratury. W tym przypadku nie chodziło o żadne pieniądze, po prostu zabrakło serca - mówi K. Rusin.
Panie ze Stowarzyszenia źle oceniają warunki, w jakich trzymane są szczeniaki. - Pracownicy codziennie leją na podestach wodę, pieski leżą na mokrych deskach we własnych odchodach. Jest im zimno, podaje im się karmę w grubych kostkach, których maluchy nie są w stanie rozgryźć. I to ma być fachowa opieka? - oburza się J. Jureczko.
Schroniskiem zarządza Zakład Gospodarki Mieszkaniowej. Jego prezes Krzyszytof Jarosz odpiera zarzuty: - Schronisko spełnia wszelkie wymogi weterynaryjne. W październiku mieliśmy kontrolę, nie było żadnych zastrzeżeń. Jeżeli paniom ze Stowarzyszenia się wydaje, że można coś polepszyć, to jest tylko ich subiektywne odczucie. Schronisko nie jest szpitalnym oddziałem ratunkowym, nie może być mowy o kocykach. Stosujemy je jedynie podczas mrozów. Ja twierdzę, że pracownica schroniska nie zawiniła, sprawę niech rozstrzygnie prokuratura - stwierdza prezes.
K. Jarosz zapewnia, że schronisko używa zarówno grubą, jak i drobną karmę. - Panie ze Stowarzyszenia nie mają żadnych uprawnień żeby kontrolować schronisko. Mogą jedynie współpracować z powiatowym lekarzem weterynarii - zaznacza prezes.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska