(beb)
Aktualizacja:
©Archiwum GL
©Archiwum GL
O tym, że Wojtka trzeba zawieźć do szpitala zdecydował tego dnia ok. 13.00 lekarz rodzinny podczas wizyty domowej. - Stwierdził silne zapalenie płuc i powiedział, że samymi lekami się nie pomoże, że trzeba podłączyć syna pod aparaturę - opowiada pani Józefa. Chcieliśmy porozmawiać z tym lekarzem, ale się nie zgodził. Od rodziny wiemy, że będąc u nich na wizycie wezwał karetkę przewozową, bo od paru lat Wojtek sam już nie chodził. Miał ponadto wysoką gorączkę. Po 14.00 był już z mamą w szpitalu w Kostrzynie. Zszedł do nich, na izbę przyjęć, lekarz z oddziału wewnętrznego, zbadał m.in. serce, ciśnienie krwi (było niskie) i stwierdził przeziębienie. - Mówił, że na oddział syna nie weźmie, bo nie ma tam grzejników, jest zimno i tylko się Wojtek jeszcze bardziej tam rozchoruje. A w ogóle to on na oddziale ma dwie pielęgniarki, a syn jest niepełnosprawny i potrzebuje szczególnej opieki - wspomina jego mama. - Nikt się tam nim naprawdę nie zajął - znów płacze. - Pół Polski przejeździł, żeby żyć, żeby go leczyć - wtrąca jej mąż, który tak jak ona nie może uwierzyć, że syna już z nimi nie ma. To pan Andrzej po tym, jak lekarz stwierdził zgon, zawiadomił policję.
Rodzicom Wojtka ciśnie się na usta wiele gorzkich słów pod adresem kostrzyńskiej lecznicy. I czują ogromny żal.
Więcej o tej sprawie przeczytasz w czwartek (10 października) w papierowym wydaniu "Gazety Lubuskiej"
Baza firm z Twojego regionu
Czytaj treści premium w Gazecie Lubuskiej Plus
Nielimitowany dostęp do wszystkich treści, bez inwazyjnych reklam.