Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ataki na bazę i konwoje, czyli misja w Iraku na bojowo. Część XI

opr. (th)
W waszym kierunku zmierza demonstracja, mogą być uzbrojeni!
W waszym kierunku zmierza demonstracja, mogą być uzbrojeni! fot. 17 WBZ
Na stronie internetowej "GL" publikujemy książkę "Al. Kut. Ostatnia zmiana". Została ona napisana przez 27 żołnierzy 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej. W księgarniach jej nie znajdziecie. Dziś część XI opowiadająca o atakach na bazę i ochranianiu konwojów.

Zadania Brygadowej Grupy Bojowej realizowano w oparciu o trzy moduły bojowe, składające się z rdzennych plutonów kompanii dowodzenia i zabezpieczenia, wzmocnionych specjalistami z plutonu dowodzenia i grupy medycznej. Opracowany przez sztab BGB, system realizacji zadań bojowych polegał na cyklicznej zmianie zadań dla poszczególnych modułów bojowych. Co dwa miesiące odbywała się zmiana zadań realizowanych przez poszczególne plutony, co minimalizowało rutynę żołnierzy oraz wzmagało ich czujność. Później okazało się, że przyjęte rozwiązanie okazało się słuszne.
Pośród piasków, w promieniach palącego słońca pustyni, droga do celu nie zawsze biegnie prosto i zwykle nie jest najkrótsza i najłatwiejsza.

Codzienność

Force Protection, czyli życie na bramie Po sprawnym przegrupowaniu z Kuwejtu do Al-Kut, w Iraku 1. pluton pod dowództwem por. Dariusza Milera objął służbę ochronną na bramie głównej do bazy Delta. Służba ta nie należała do najłatwiejszych. Ciężkie warunki klimatyczne, bariera językowa oraz ciągły stres nie pozwalały na chwile słabości.

Każdy dzień służby na bramie wyglądał inaczej. Piękny wschód słońca, chłodny powiew wiatru, nic nie zapowiadało nadejścia burzy. Druga zmiana szykowała się do wejścia na posterunki, gdy nagle rozległ się dźwięk telefonu: - Wzmóc czujność! W waszym kierunku zmierza demonstracja, mogą być uzbrojeni! - zabrzmiał surowo głos w słuchawce. Sierż. Góral bez wahania poderwał zmianę czuwającą i wzmocnił bramę.
W tej sytuacji żołnierze mogli potwierdzić swoje zdolności nabyte podczas szkolenia w kraju. Około 600 ludzi wykrzykiwało hasła w nieznanym nam języku. Prawie każdy trzymał kałasznikowa lub nieobliczalny granatnik RPG. Napięcie rosło z minuty na minutę. Wreszcie pojawili się negocjatorzy. Po długich i nerwowych rozmowach nakłonili tłum do rozejścia się. Wszyscy uzmysłowili sobie jednak, że to dopiero początek.

Dni stawały się coraz dłuższe, nasilało się zmęczenie. Tylko świadomość potencjalnego zagrożenia pobudzała do działania. Ciszę przerwał alarm. Pierwszy raz w kierunku żołnierzy BGB poleciały granaty moździerzowe. Informację o incydencie dowódca bramy przekazał do Taktycznego Centrum Operacyjnego. Niemalże w tym samym czasie zawyły syreny. Wszyscy pobiegli do schronów. Wszyscy z wyjątkiem żołnierzy pełniących służbę na najbardziej wysuniętych posterunkach. To oni mieli obserwować, skąd strzelają, gdzie upadają granaty i czy przypadkiem w ślad za ostrzałem nie rozpocznie się atak na bazę. Trzeci pocisk, dalej już nie liczyli…

Wymierzył w Amerykanina

Początki służby na bramie były ciężkie. Żołnierze tam służący mieli największy kontakt z Irakijczykami, nie tylko z żołnierzami, ale również z ludnością cywilną, która przychodziła do pracy w KBR lub do lekarzy. Podczas dwóch miesięcy spędzonych na bramie można było nauczyć się prostych zdań po arabsku: "Jak się czujesz?", "Czy masz żonę, dzieci?". W ciągu dnia do dyspozycji był jednak tłumacz, który pomagał w tłumaczeniu z arabskiego na angielski. Z upływem czasu brama stawała się dla żołnierzy coraz bardziej monotonna. Kontrola przybywających, reakcja wobec tych, którzy nie stosowali się do zakazu zatrzymywania na wysokości ogrodzenia bazy, gesty pozdrowienia dla wyjeżdżających chłopaków z QRF czy amerykańskiej jednostki specjalnej ODA... Na szczęście naszą czujność pobudzały informacje oficerów z TOC, dotyczące prawdopodobnych zagrożeń.

Pełniąc służbę na bramie, doświadczyć można było wielu dziwnych sytuacji. Duże zamieszanie wywołała na przykład słaba pamięć jednego z amerykańskich żołnierzy sił specjalnych. Po ciężkiej nocy spędzonej na działaniach w mieście, zapomniał on, że jednym z warunków wprowadzania "gości" do bazy jest pokazanie karty identyfikacyjnej oraz specjalnej przepustki. Reakcja dowódcy zmiany była konkretna - zakaz wejścia na teren bazy. To bardzo nie spodobało się Amerykaninowi. Wyciągną broń, celując w polskiego dowódcę bramy. Sierżant zachował stoicki spokój. Wymierzył w Amerykanina swojego beryla i żądał okazania przepustki. Emocje sięgały zenitu, niewiele brakowało, aby rozpętać wojnę między koalicjantami. Cała sprawa oparła się o dowództwo BGB. W efekcie zapominalskiego żołnierza odsunięto od wykonywania obowiązków. Polacy byli pewni, że sytuacja pogorszy relacje z Amerykanami. Stało się jednak zupełnie inaczej.
Zaczęto traktować ich jak kolegów, ale zdecydowanych na wszystko. Cóż, zdarza się czasem, że ludziom w takich sytuacjach puszczają nerwy.
- Bezpieczeństwo żołnierzy w bazie i mojej drużyny ponad wszystko - stwierdził sierżant, który nie jedno już przeżył, w końcu w Iraku był trzeci raz.

To co lubimy najbardziej

W waszym kierunku zmierza demonstracja, mogą być uzbrojeni!
(fot. fot. 17 WBZ)

Rozległ się dźwięk budzika. 6 rano, 6 kwietnia 2007 r. Szósty dzień służby w QRF. Żołnierzy z łóżek podrywa głos dowódców. Większość zapomniała już co to służba na bramie, teraz stawiają czoła nowym zadaniom. Żołnierze udają się na kierunki, kierowcy sprawdzają wozy, strzelcy karabinów maszynowych, tzw. gunerzy, montują karabiny w wieżyczkach swoich hummerów, pozostali uzupełniają zapasy żywności, wody i lodu.

Nigdy nie wiadomo, jak długo będą musieli pozostać poza bazą. Dowódcy dogrywają ostatnie szczegóły, wszystko musi chodzić jak w szwajcarskim zegarku. Punktualnie o wyznaczonej godzinie jadą na bramę, gdzie spotykają się z iracką policją. Razem ruszają w kierunku strzelnicy. Po intensywnym treningu wsiadają do wozów i jadą w kierunku bramy nr 2, zwanej pustelnią, gdzie służbę pełnią strzelcy wyborowi pod dowództwem st. kpr. Dariusza Idczaka. Wyruszyli zgodnie z wytycznymi oficerów operacyjnych.

Po około 2 km pada komenda: - Stój! Ubezpieczyć teren, wystawić punkt kontrolny! Wspólnie z irakijskimi policjantami przeszukują pojazd za pojazdem. W działaniu policji, jak zwykle, widać niedociągnięcia. Dowódca drugiej drużyny razem z dowódcą plutonu na bieżąco przekazują uwagi i korygują błędy. Po chwili kontynuują patrol po drodze, gdzie dzień wcześniej iracki patrol najechał na improwizowany ładunek wybuchowy IED. Po sprawdzeniu terenu, dowódca plutonu podaje komendę powrotu do bazy. Z minuty na minutę, z każdym przejechanym kilometrem, byli coraz bliżej bazy. Nie mogli jednak pozwolić sobie na rozluźnienie. Zostało około 1500 metrów. Każdy z nich mógł okazać się zabójczy dla polskich żołnierzy.

Zagrałem na pekaśce

- Pełne skupienie. Nagle słychać potężną eksplozję. Wóz dowódcy plutonu zniknął nam z oczu, kryjąc się za słupem kurzu i ognia. Operator radia, kpr. Pierz, podaje: "Bravo, bravo, bravo, tu pierwszy, odbiór". Brak odzewu, ponawia wezwanie - opowiada jeden z żołnierzy BGB. - W tym samym czasie sierż. Przybysz podaje TOC współrzędne wybuchu. W radiu słychać głos porucznika: "Wszyscy cali, opuszczamy strefę śmierci - naprzód, naprzód, naprzód!". Wielka ulga, na szczęście żyją. Nagle drugi wybuch, zatrzęsło naszym hummerem. Słyszałem tylko odbijające się od mojej wieży odłamki. Samochód jechał dalej. Rozległy się strzały karabinów. To po drugiej stronie rzeki. Zobaczyłem przeciwnika i usłyszałem głos sierżanta: "Rolla napier…..". Bez wahania zagrałem na swojej pekaśce. Nawet nie zauważyłem, kiedy wszyscy ganerzy i siedzący z prawej strony hummerów włączyli się do walki. Po kilku minutach ci z przeciwległego brzegu już nie strzelali. Wychodzimy ze strefy zagrożenia. Usłyszałem w swoim radiu głos Bułgara, ganera pierwszego wozu: "Przed nami martwy pies...". Jakby ktoś specjalnie go tam położył, żeby nas spowolnić. Decyzja zostaje podjęta natychmiast - rozstrzelać. To może być kolejny ładunek. "Cel zniszczony" - melduje po chwili st. szer. Bodnar. Ostatnie kilkaset metrów trwało wieczność. W bazie czekała już na nas pomoc, natychmiast zostaliśmy zbadani przez lekarzy i ratowników. Na szczęście nikt z naszych nie został ranny. Jedynie iracki policjant miał niewielkie obrażenia.

Po południu przyszedł do żołnierzy dowódca brygady. Generał Różański wypił z nimi herbatę. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Wiedzieli, że cel wizyty był jeden - atak na ich konwój. Kiedy atmosfera nieco się rozluźniła, generał, niby od niechcenia, dowiadywał się o emocje i samopoczucie. Na zakończenie, tuż przed wyjściem, spytał: - Gotowi do następnego patrolu? Żołnierze odpowiedzieli zgodnie: - Tak. Spotkanie okazało się bardziej pomocne niż mogłoby się wydawać. Kiedy przełożony poszedł, żołnierze wiedzieli, że nie są sami na tej wojnie. I tak minął kolejny dzień służby w Iraku.

Setki kilometrów zagrożenia

Minęło kilkadziesiąt dni pobytu w Iraku. W tym czasie wojskowi wykonywali wiele zadań, począwszy od ochrony bazy, przez posterunki kontrolne, tzw. check point, patrole, ochronę wyjazdów sekcji współpracy cywilno-wojskowej CIMIC i oficerów łącznikowych PJCC.

Kolejnym zdaniem była ochrona konwojów logistycznych. Było to bardzo wyczerpujące, głównie ze względów klimatycznych - palące słońce, setki kilometrów i czyhające wszędzie niebezpieczeństwo. Raporty donosiły o nieustających atakach na konwoje wojsk koalicji. Na ogół konwoje przebiegały żołnierzom BGB spokojnie, a drogi mieli zabezpieczone przez śmigłowce grupy manewrowej, lecz widok lei pozostałych po wybuchach min pułapek nie pozwalały zapomnieć o zagrożeniu. Oczywiście nie obyło się również bez komplikacji, zaczynając od problemów technicznych z pojazdami, a kończąc na zmianach tras w czasie konwoju, wymuszonych przez incydenty, do jakich dochodziło na drogach. I tu wciąż dopisywało nam żołnierskie szczęście. Wozy czasami psuły się przy wjeździe do bazy lub kilka kilometrów przed, z małym wyjątkiem konwojów do bazy Cedar, gdzie za każdym razem jedna drużyna zaliczała drogę powrotną w kabinach eskortowanych ciężarówek. Hummer musiał zaś wracać na lawecie lub holu.

Nie ma się co dziwić, sprzęt trochę wiekowy, a eksploatacja maksymalna. Na szczęście z pomocą zawsze przychodziła sekcja S-4, a dokładnie kpt. Mariusz Fil. Potrafił załatwić dosłownie wszystko z remontowcami wojsk koalicji, więc naprawa wozów była błyskawiczna.

Przygody były różne. Pewnego razu żołnierze konwojowali pojazdy z bazy Echo do Delta. W jednej z wiosek zostali zblokowani przez dziurę w moście, która uniemożliwiała przejazd ciężarówek. Dzień wcześniej jechali tą samą trasą i wszystko było w porządku. Wszyscy się zastanawiali, na ile jest to przypadek, na ile czyjeś celowe działania. Napięcie rosło. Szybki meldunek do dowództwa i decyzja - zawrócić konwój do skrzyżowania.
Trudniej z realizacją. Nie łatwo zawrócić konwój o długości prawie 1,5 km na drodze, gdzie ledwo zmieściłyby się dwa fiaty 126p. Należało też wyznaczyć inną drogę.
Po przeanalizowaniu wszystkich możliwości, zdecydowano się jechać na południe, wzdłuż rzeki, drogą przez wojska koalicji dotychczas nie wykorzystywaną, i południową częścią Al-Kut, przez dzielnicę Al-Izza. To jedna z najbardziej niebezpiecznych dzielnic miasta. Rozwiązanie niebezpieczne i bardzo zaskakujące, mogące się więc udać. Koncepcja została przekazana TOC, a oficer dyżurny, kpt. Grzegorz Kaliciak, potwierdził jej słuszność. Przez cały czas konwój ubezpieczały śmigłowce. Zdziwione twarze mieszkańców dzielnicy zdawały się potwierdzać trafność wyboru alternatywnej drogi. Na szczęście udało się przejechać. Gdy żołnierze zobaczyli bramę wjazdową, pojawiły się uśmiechy…

W niedzielę kolejny odcinek książki "Al Kut. Ostatnia zmiana". Zapraszamy na naszą stronę!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska