Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy Polacy są traktowani w Niemczech jak intruzi?

Beata Bielecka 0 95 758 07 61 [email protected]
- Naszymi klientami są głównie Niemcy - mówi Marianna Klon, która ma w Berlinie sklep z polską żywnością. - Nie wyobrażają sobie niedzieli bez naszych parówek czy kiełbasy. I są bardzo przyjaźnie nastawieni.
- Naszymi klientami są głównie Niemcy - mówi Marianna Klon, która ma w Berlinie sklep z polską żywnością. - Nie wyobrażają sobie niedzieli bez naszych parówek czy kiełbasy. I są bardzo przyjaźnie nastawieni. fot. Beata Bielecka
"Praca najpierw dla Niemców", "Zamknąć granicę dla kryminalistów", "Zatrzymać polską inwazję"... Gdy plakaty tej treści pojawiły się niedawno za Odrą, postanowiliśmy sprawdzić, jak żyje się tam naszym rodakom.

ZDJĄĆ PLAKATY!

ZDJĄĆ PLAKATY!

Sprawą wywieszenia w Niemczech 400 antypolskich plakatów zajmowało się kilka tamtejszych prokuratur. Zdaniem niektórych mieszkańców miasteczek, w których pojawiły się afisze (zarówno Niemców, jak i Polaków), a także władz landów (m.in. Lorenza Caffiera, ministra spraw wewnętrznych Meklemburgii) i różnych stowarzyszeń, plakaty NPD nawoływały do nienawiści przeciwko Polakom. Zostały zdjęte, czemu partia się sprzeciwiła. Na początku września sąd w Greifswaldzie w Meklemburgii uznał, że afisze to element kampanii wyborczej i są legalne. Kilka dni temu sąd wyższej instancji podważył tamto orzeczenie. Plakaty musiały zostać zdjęte. NPD zapowiadała, że odwoła się do Trybunału Konstytucyjnego.

- Kiedy z mężem otwieraliśmy sklep w Niemczech, znajomi radzili, by nie afiszować się, że jesteśmy z Polski, bo szyby nam powybijają - wspomina Marianna Klon, która przy Pestalozzistrasse w Berlinie handluje polską żywnością. - Nigdy nic takiego się nie zdarzyło. To stereotypy, że Niemcy tak nas nie lubią.
Przy Pestalozzistrasse Polacy prowadzą hurtownię ryb, solarium, restaurację, przychodnię lekarską... - Robi się tu polska uliczka, ale nikomu nigdy nie przydarzyło się nic nieprzyjemnego - podkreśla Marianna. Skąd więc antypolskie plakaty, które pojawiły się niedawno w kilku miastach w Niemczech?

Walka wyborcza

- To element gry wyborczej, bo w niedzielę mamy wybory do Landtagu (parlament kraju związkowego - dop. red.) i do Bundestagu - komentuje Dietrich Schroeder, dziennikarz frankfurckiej Maerkische Oderzeitung.
W Niemczech są dwie partie prawicowe: skrajna NPD (Nationaldemokratische Partei Deutschlands - kontynuatorka powojennej Niemieckiej Partii Rzeszy, liczy ponad 7 tys. członków) i mniej radykalna DVU (Deutsche Volks Union). - Do niedawna miały układ, że nie wchodzą sobie w drogę. W Brandenburgii od dwóch kadencji w Landtagu są przedstawiciele DVU. NPD najwyraźniej uznała, że działają za słabo, dlatego zamierza walczyć o wejście do parlamentu - tłumaczy Schroeder.

Neonazistom sympatyków miały przysporzyć antypolskie plakaty, które rozwiesili w przededniu 70. rocznicy napaści Niemiec na nasz kraj. Najwięcej było ich w Saksonii i w Meklemburgii. Szczególnie w Loecknitz. W tym pięciotysięcznym miasteczku, które leży 20 km od Szczecina, mieszka tysiąc Polaków. Przenieśli się tu głównie ze względu na możliwość wynajęcia tanich mieszkań, które stały puste.

Ale Meklemburgia to jeden z krajów związkowych byłej NRD najbardziej dotkniętych skutkami zjednoczenia.
Bezrobocie jest najwyższe w całym kraju (20 proc.), panuje gospodarczy zastój i na społecznej frustracji korzystają radykałowie. Neonazistom udało się tam wejść do Landtagu (partia ma też przedstawicieli w lokalnym parlamencie w Saksonii).
W Brandenburgii antypolskich plakatów prawie nie było. Jedyny - obwieszczający "Granica zachodnia nie dla przestępców" - widziano w Kietz koło Kostrzyna. We Frankfurcie nie było żadnych. Podobnie w Berlinie.

Niepotrzebne obawy

Klon z rodziną przyjechała do Niemiec 21 lat temu ze Śląska. - Obawy były, ale zwyciężyła chęć lepszego życia - opowiada. Gdy otwierali z mężem sklep, znajomi radzili, żeby lepiej nie pisać, że to polski, tylko śląski. Żeby nie drażnić Niemców. Ale Klonowie nie tylko mają w witrynie napis, że prowadzą sklep polski, ale jeszcze wystawę zdobią białe i czerwone kwiaty, z wetkniętą do wazonu flagą. Swoją narodowość demonstrują na różne sposoby. Wydają bezpłatne gazety promujące Polskę, udzielają się wśród berlińskiej Polonii. I chwalą życie w Niemczech. - Nigdy nie spotkało nas tu nic złego - mówi kobieta.

Pamięta tylko jeden incydent, zaraz po przyjeździe. Zdarzyło się to w szkole, do której chodziła jej 11-letnia córka. - Dzieci wybierały się na wycieczkę. Oprócz mojej Izy, w klasie była jeszcze jedna dziewczynka z Polski. Zanim wyjechały, pani zapytała, kto zgodzi się spać z nimi w pokoju. Już samo pytanie było sygnałem, że nie jest to coś normalnego. Nikt się nie zgodził. Po powrocie z wycieczki zmieniłam córce szkołę. To, co się zdarzyło, to był jednak incydent - przyznaje mama.

Ostatnio obserwuje, jak traktuje się polskie dzieci w przedszkolach, bo doczekała się wnuka. - Kiedyś chodziły słuchy, że rodzicom zabrania się rozmawiać z maluchami w ojczystym języku - wspomina. Niedawno córka pokazała jej pismo. Przedszkole namawia rodziców, by uczyli dzieci dwóch języków.

Rysy na współpracy

Ale nie wszystkim Polakom w Niemczech tak się podoba. Justyna, która też przeniosła się do Berlina ze Śląska, jest urzędniczką. - Boli mnie, gdy szef wytyka mi nawet drobne potknięcia językowe, a moim koleżankom nikt nie zwróci uwagi na błędy - mówi. Denerwują ją kawały o Polakach, opowiadane w pracy. - To brak kultury - uważa. - Dobrze, że chociaż z sąsiadami nie mam problemów, bo w mojej dzielnicy (na Weddingu - dop. red.) jest dużo obcokrajowców. Sąsiadka przyjechała z Wietnamu, piętro niżej mieszka Włoch, obok niego Chorwat.

Złe doświadczenia z pracy ma też Lidka, która odpowiada za jakość produkcji w fabryce słodyczy koło Hamburga. - Nieraz, gdy zwróciłam uwagę kolegom, słyszałam za plecami: "Co mi jakaś Polka będzie mówiła, jak mam pracować". Mimo że ja jestem inżynierem, a oni robotnikami przy taśmie - opowiada.
Dwa razy ktoś porysował jej samochód na parkingu przed zakładem. - Pierwszy raz myślałam, że to przypadek. Ale jak pojechałam do lakiernika, od razu stwierdził, że rysa jest tak głęboka, że ktoś musiał to zrobić specjalnie, prawdopodobnie kluczem - wspomina. Gdy polakierowała zniszczone drzwi, po kilku dniach na drugich znalazła podobną rysę.

Piotr Geise, socjolog z Bydgoszczy, przez 17 lat mieszkał w Niemczech, głównie w Berlinie. Dwa lata temu wrócił do Polski, by pisać doktorat na temat stereotypów Polski i Polaków w niemieckich przewodnikach turystycznych. W ciągu tych wszystkich lat miał jedną sytuację, gdy został potraktowany w sposób arogancki.
- Było to w pierwszym roku po przyjeździe. Podróżowałem autostopem na południe. Gdy starszy facet, który mnie podwoził, zorientował się, że jestem Polakiem, wyciągnął pistolet i zaczął coś krzyczeć. Wysiadłem przestraszony na pierwszej stacji benzynowej - wspomina.

W Berlinie nigdy nic mu się nie przydarzyło, mimo że podczas rozmowy w metrze czy autobusie nie ściszał głosu, jak niektórzy znajomi. - Mówiłem po polsku, czytałem polskie gazety - wylicza. Ale przyznaje, że nigdy nie odważył się osiedlić we wschodnich dzielnicach Berlina, bo tamtejsze blokowiska zamieszkiwali robotnicy, wśród których neonaziści mieli swoich sympatyków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska