Dla mnie wędkowanie to przyjemność, odskocznia od spraw codziennych, a także oderwanie od problemów

Artykuł sponsorowany SWISS KRONO
Józef Kolej i złowiony przez niego sandacz, ważący 2,5 kg
Józef Kolej i złowiony przez niego sandacz, ważący 2,5 kg Zdjęcia: Archiwum Józefa Koleja

Mam instynkt łowcy - mówi Józef Kolej
- Ze mną jest trochę tak jak z wilkiem. Pojawia się w człowieku instynkt pierwotny, który nakazuje coś łapać. Ja łowię ryby - mówi wędkarz Józef Kolej, w SWISS KRONO zastępca kierownika w magazynie wyrobów gotowych.

Oj, w tym roku wędkarze nie mają łatwo…
Rzeczywiście. Wyjazdy wędkarzy nad wodę zaczynają się najczęściej w marcu, ale w tym roku przyszła pandemia, która zamknęła nas w domach. Oczywiście nie brakowało pytań o to, dlaczego zabraniać wyjścia na ryby, skoro łowiący wędkarz zawsze jest daleko od ludzi, a najbliższego człowieka nawet nie widzi. Ale wszyscy musieliśmy poddać się rygorom. Długo czekaliśmy na zwolnienie z lockdownu, chyba wszyscy wędkarze z wielką niecierpliwością śledziliśmy komunikaty rządowe i Polskiego Związku Wędkarskiego. W końcu się udało.

W domu nosiło Pana trochę?
Ze mną jest trochę jak z wilkiem. Pojawia się w człowieku instynkt pierwotny, który nakazuje coś łapać. Taki instynkt łowcy. Tak, trochę denerwowałem się, ale w końcu pozwolono nam wyjść na łowy. Przyznaję, pierwszemu wyjściu na ryby towarzyszyły emocje. Bo u mnie z powodów rodzinnych doszło do niego jeszcze później, dopiero w połowie kwietnia, tymczasem ja już nawet w lutym wyjeżdżałem na rekonesans, czasami nawet zarzucałem pierwsze wędki. I jak w tym kwietniu dotarłem do wody, zobaczyłem te przepiękne widoki, poczułem wiosnę i pierwsze promienie wschodzącego słońca, odetchnąłem z ulgą. Od razu rozłożyłem wędki.

Dla mnie wędkowanie to przyjemność, także odskocznia od spraw codziennych. Tak, to jest również oderwanie od problemów.

Jak słyszę, to w tym wędkowaniu wcale nie chodzi o samo łowienie ryb?

Niektórzy podchodzą do łowienia bardzo sportowo, intensywnie, żeby nałapać jak najwięcej. Inni – by złowić i się podelektować. Ale sporo jest takich osób jak ja, które łowią dla rekreacji, by poczuć troszkę emocji, sportu. Dla mnie wędkowanie to przyjemność, także odskocznia od spraw codziennych. Tak, to jest również oderwanie od problemów.

Po koronawirusie przyszła duża woda, znów nie dało się połowić…

Niestety. Ja łowię w Odrze, na terenie Krzesińskiego Parku Krajobrazowego. To jest na styku Odry z Nysą Łużycką. Na początku lipca woda wyszła z koryta, była na wszystkich łąkach aż do wału. Zalała wszystkie przejazdy do koryta rzeki. Byliśmy ze szwagrem zobaczyć, co tam się dzieje, bo z komunikatów hydrologicznych nie dało się nic wyczytać. Jedyna korzyść z wyjazdu – mogliśmy podziwiać widoki.

A jak mała woda, też nie da się łowić?

Do wszystkiego trzeba się przyzwyczaić. Wcześniej Odra trzymała się swojego poziomu, była stabilna, teraz jej stan spada. Ale przy niskiej wodzie można sobie poradzić, pomoże doświadczenie, to, czego nauczyliśmy się przez te wiele lat łowienia. Początkujący zwraca uwagę na zawiązanie żyłki itp., doświadczony interesuje się tym, co dzieje się z rzeką. A ona zmienia się, bywa dynamiczna, nieraz w ciągu doby przyrośnie 20 cm. Innym razem, gdy jest susza, Odrę można nawet przejść. Jednak doświadczony wędkarz będzie wiedział, gdzie jest ryba. Przy niskim stanie, w środku lata, będzie w nurcie.

Co wtedy, łowienie z łódki?

Niektórzy tak łowią – wypływają łódką, rzucają balasty i spinningują. Ale i z brzegu da się powędkować, tylko trzeba wiedzieć, gdzie ryba jest o określonej porze dnia. W nocy przy niskim stanie podchodzi bardziej pod brzeg, w ciągu dnia, gdy piecze słońce, chowa się w nurcie. I do zachowania ryby trzeba zastosować odpowiedni zestaw wędek. Jeśli ryba siedzi w nurcie, przydadzą się ciężkie zestawy, tzw. feeder. Przy normalnej wodzie, bez wiatru, można połowić metodą bolońską, na spławik, bo wędki są ustabilizowane. Warto podkreślić, że najgorszą zmorą wędkarzy jest silny wiatr - ściąga zestawy, wywraca wędki, zrywa parasole, czasem jest to nie do opanowania. Nie lubimy też deszczu.

Gdzie dokładnie Pan łowi?

Kiedyś łowiłem koło Krosna Odrzańskiego, teraz jeżdżę nad Odrę w okolice miejscowości Łomy i Kosarzyn. Znamy się z miejscowymi, na moich oczach wyrosło już pokolenie wędkarzy. Pamiętam, jak przychodzili do mnie 12-, 14-latkowie, teraz to mężczyźni.

U mnie wszystko zaczęło się w dzieciństwie, miałem około 10 lat. W Jasieniu, gdzie mieszkałem, łowiło bardzo dużo ludzi. Na wędkowanie na Lubszy zaprosili mnie starsi koledzy.

Jak zostaje się wędkarzem?

Nie ma jednoznacznej teorii, może coś jest w genach… Z opowieści rodziców wiem, że dziadkowie łowili ryby. U mnie wszystko zaczęło się w dzieciństwie, miałem około 10 lat. W Jasieniu, gdzie mieszkałem, łowiło bardzo dużo ludzi. Na wędkowanie na Lubszy zaprosili mnie starsi koledzy. Rzeka była jeszcze bardzo czysta, pływały w niej raki, które są wyznacznikiem czystości. Zrobiłem sobie wędki, pierwszy kij był z orzecha laskowego, a tato przywiózł mi tuleje miedziane, dostałem kołowrotek. To był taki strzał, bodziec, wzbudził się u mnie instynkt łowcy. To też był okres wakacji, a wówczas nie wyjeżdżało się, czas spędzało się u wujka, cioci i sobie go się organizowało. Tak więc na to moje hobby złożyły się: instynkt, próba zabicia nudy oraz opowiadania rodziców o łowiącym dziadku. Moje korzenie są z Kresów, a dziadek zarzucał sieci z łodzi na rzece Sula, niedaleko miejscowości Starzyna w rejonie stołpeckim.

To ile lat już Pan łowi?

Ciągle to już 25 lat, od 1995 roku. Wędkowałem w dzieciństwie, ale później była przerwa na szkołę, rodzinę, dzieci. Choć wtedy robiliśmy wypady z dziećmi nad Odrę, Bóbr, nad jezioro. Mam 62 lata, łowię bez przerwy odkąd dzieci wyszły z domu.

Jaki ma Pan sprzęt na ryby?

Mój sprzęt może nie należy do tych z najwyższej półki, ale jest dobry. Mam wędki bolonki, nazwane tak od metody bolońskiej. To długi kij, od 6 do 8 m, cieniutka żyłka, spławik ważący 12-16 gram. Sprzęt to delikatny, dobrze wyczuwalny. Taka wędka pozwala na wyrafinowane łowienie. Mam wędziska do metody na feeder, bardziej gruntowe. Tu jest giętka szczytówka i gdy kij jest oparty na stojaku, ona przy braniu mocno pracuje. Niektórzy łowiący w nocy nakładają na nią świetlik, a w dzień dzwoneczek, żeby natychmiast zareagować. Ja nie stosuję elektronicznych sygnalizatorów, chcę dać rybie szansę.

Moje rekordy: sandacz 4,5 kg, węgorz 70 cm, szczupak 90 cm. Już nie mówię o szczupakach, które mi uciekły. Trzy lata temu zwiał mi taki ok. 10 kg. Mam w dorobku parę sumów.

Kto z tej walki wychodzi zwycięsko?

Hmmm, ja zawsze coś złowię. Ostatnio złapałem sześć leszczy, każdy od 2 do 3 kg. Ten połów zaliczam do bardzo dobrych. W Odrze są leszcze, sumy, szczupaki, sandacze, jazie, klenie i te ryby odławiam dość często. Najwięcej wyciągam leszczy, takich po 1,5 kg, choć zdarzają się i po 3 kg. Moje rekordy: sandacz 4,5 kg, węgorz 70 cm, szczupak 90 cm. Już nie mówię o szczupakach, które mi uciekły. Trzy lata temu zwiał mi taki ok. 10 kg. Mam w dorobku parę sumów. Największego, 34 kg, wyciągaliśmy razem ze szwagrem 15 lat temu. W zeszłym roku półtorej godziny pomagałem wyciągać suma nieznanemu mi wędkarzowi. Ryba ważyła 28 kg. Po tym zdarzeniu uszykowałem trzeci zestaw wędek, na suma. No bo on złowił, a ja już dawno nic. Nie, to nie zazdrość, ale jeśli komuś się przytrafiło, dlaczego nie może mi? Tylko trzeba o to się postarać. Do tej pory za bardzo skupiałem się na leszczach, jaziach, kleniach, rybach spokojnego żeru. Na drapieżniki zarzucałem nocą i zdarzały się sandacze, ale nie sumy.

Każdą wolną chwilę spędza Pan nad wodą?

Tak, jeśli tylko nie ma czegoś do zrobienia przy domu. Mówię do żony, słuchaj, kochanie, jutro wyjeżdżam, bo będzie dobra pogoda. Żona to akceptuje, nie zabrania wyjazdów. Niektórzy koledzy mają problemy.

Pracuje Pan w SWISS KRONO, co Pan tam robi?

Jestem zastępcą kierownika w magazynie wyrobów gotowych. Ładujemy na samochody, kontenery i wagony wszystkie produkty i wysyłamy je w świat.

Ilu jest takich wędkarskich zapaleńców w firmie?

Działa koło, liczące pewnie 40 członków. Ja należę do koła poza firmą, w sklepie, w którym zaopatruję się w przynęty, zanęty, akcesoria wędkarskie. Jestem w nim od wielu lat.

Rozmawiacie o tym, co komu się zdarzyło i udało?

Ooo tak, to odwieczne opowieści. Wędkarze się znają, więc rozmawiamy, także w rodzinie, bo wędkuje dwóch szwagrów. Wymieniamy się doświadczeniem, chwalimy zdobyczami, pokazujemy zdjęcia dla udokumentowania. Taki rytuał. Często przekazujemy sobie emocje związane z braniem. Opowiadam np. w emocjach, że miałem branie na bolonce, ale nie dała rady, a sądzę, że to była brzana, około 6 kg. To szybka ryba. Ktoś pyta, szła do brzegu czy w nurt, czy odbijała i wracała. Właśnie na podstawie zachowania można określić, co to była za ryba. Ale czasem w rozmowie mówimy, a tam, chłopie, przesadzasz, ciągnąłeś kilowego leszczyka, a mówisz, że brzanę. Może jeszcze wieloryba… To oczywiście żarty.

Wędkarze są znani z takich opowieści…

Tak, zdarzają się wędkarze, którzy bajdurzą. Ja opowiadam, co się zdarzyło. Nie robię też tajemnic, na co złapałem, o której godzinie w nocy. Mówię szczerze, żeby inny wędkarz też miał frajdę. Łowienie ryb to zabawa i wielka przyjemność, która u mnie przerodziło się w pasję. Cieszę się, że poprawia się czystość wód, że zmienia się kultura wędkarzy, którzy kiedyś zostawili bardzo dużo śmieci. Ja zawsze czyszczę sobie rejon, bo nie lubię siedzieć na główce, gdy w oczy kole mnie wszędobylski plastik. Ale inni też śmiecą, np. grillujący. Nie mogę zrozumieć, dlaczego spędzają czas przy ciężkiej i głośnej muzyce. Cisza, odzywająca się przyroda, śpiewające ptaki, piękne widoki, to jest upojenie, to jest radość!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska