Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwa listy

MAREK BIAŁOWĄS 0 68 324 88 70 [email protected]
Na pomysł założenia swojej firmy wpadła, gdy szukała wyposażenia do mieszkania odziedziczonego po dziadkach. Widziała meble sprowadzane z Holandii. Dlaczego nie można przywozić ich z położonego bliżej Berlina? - pomyślała.

Anna Lik pochodzi ze Szczecina. Tam też szukała mebli do swojego mieszkania.
- Odwiedziłam jeden z komisów, jednak były tam meble bardzo brzydkie i zniszczone. Komis działał w Szczecinie od wielu lat. Skoro jego właściciel utrzymywał się tak długo, to byłam pewna, że i ja sobie poradzę, jeśli będę miała ładniejszy towar - mówi Lik. - Jedyną przeszkodą było to, że nie miałam ani doświadczenia w biznesie, ani kontaktów.

Dwa listy

Po przyjeździe do Zielonej Góry, gdzie dziś mieszka, pani Ania wzięła się za realizację planów. Sprawdziła, czy w mieście jest sklep z używanymi meblami. Nie znalazła. Jak jednak otworzyć sklep, gdy nie ma żadnego dostawcy towaru?
- Usiadłam przed komputerem i wyszukałam w Berlinie dwie firmy, które handlują używanymi meblami. Jestem nauczycielką języka niemieckiego więc nie miałam problemów językowych - wspomina Lik. - Napisałam dwa e-maile do Niemiec. Przedstawiłam swój pomysł na biznes.
Na dwa wysłane listy otrzymała jedną odpowiedź. Napisał do niej właściciel firmy z Berlina, który w tym mieście od lat handluje używanymi meblami. Przyznał, że już od dawna myślał o otwarciu podobnego sklepu w Polsce, jednak do realizacji tego pomysłu nie miał zaufanej osoby. Gdy otrzymał propozycję Lik, postanowił przyjechać do Zielonej Góry.
W tym czasie pani Ania szukała już odpowiedniego pomieszczeniem na sklep. Wybór padł na zdewastowany, ale duży budynek przy ul. Wyszyńskiego. Miejsce zaakceptował też nowy wspólnik z Niemiec.

Pierwszy transport

Niemiecki partner zgodził się założyć w Polsce spółkę z Lik. - Chciałam jak najszybciej załatwić wszystkie formalności. Jednak nie zdawałam sobie sprawy, ile jest spraw. Umowa spółki, rejestracja u notariusza - wylicza pani Ania. - Na dodatek założenie spółki wymagało pieniędzy. Gdyby nie pomoc rodziny, nie udałoby mi się tego załatwić.
Pomieszczenie na sklep trzeba było wyremontować. Okazało się za duże, jak na początek działalności. Dlatego podzielono je na dwie części.
W styczniu ub. r. wspólnik z Niemiec przysłał pierwszy transport towaru. Interes ruszył. - Na otwarcie zaprosiłam znajomych i już pierwszego dnia sprzedałam kilka mebli - wspomina pani Ania.

Zostawiają telefon

Lokal jest daleko od centrum miasta, trudno do niego trafić. Lik sama przygotowała ulotki reklamowe i roznosiła je po mieście. W reklamie pomagali też klienci, którzy odwiedzili firmę i później przekazywali o niej informację znajomym. - Ludzie często szukają dokładnie określonych sprzętów. Jednak ja nigdy nie wiem, jakie meble przyjadą z nową dostawą. Dlatego klienci zostawiają numery telefonów, aby dzwonić do nich, gdy trafi się jakaś poszukiwana przez nich rzecz - mówi pani Ania.
Jej firma zatrudnia dziś trzy osoby. Posiada też samochód ciężarowy do przewożenia mebli.
- Z pracy w szkole nie zrezygnowałam - mówi Lik. - Do sklepu przyjeżdżam po zajęciach.
Po pierwszym roku działalności, spółka przyniosła niewielką stratę. Nie oznacza to jednak, że firma jest nieopłacalna. Bo na początku było dużo wydatków: remont hali, kupno ciężarówki. Właścicielka firmy już planuje powiększenie sklepu i nowy remont.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska