Przeczytaj też: Pracodawca: Co mi po takiej starej babie!
Tartak, w którym przez ponad 30 lat pracowali Elżbieta i Stanisław Wróblewscy, powstał w Przewozie w 1968 roku. - Zatrudniłem się w nim 1974. To była moja pierwsza praca. Za najlepszych czasów pracowało w tartaku około 120 osób – wspomina pan Stanisław.
Zakład drzewny został sprywatyzowany w 1997 roku. Wykupiła go firma z Ruszowa. - Zatrudnienie było takie, jak za PRL-u - pełne i pewne. Pracowało się na trzy zmiany. Odbiorcy byli stali, czasami dochodzili nowi. Mieliśmy klientów w Niemczech i w całej Polsce – mówi mężczyzna.
W 2009 tartak kupiło dwóch emerytowanych wojskowych. Zakład przetrwał jednak tylko rok. - Oni nie umieli zarządzać - denerwuje się pani Elżbieta. - Bo jak można dobrze prosperującą firmę z klientami, w rok doprowadzić do ruiny. Zresztą jeden ze wspólników zrezygnował z działania już po kilku miesiącach.
Przeczytaj też: Czy nowy pracodawca może zmienić warunki zatrudnienia?
Pan Stanisław był głównym mechanikiem. Z czasem zaczął zajmować się wszystkim, gdyż nowi właściciele nie znali się na biznesie drzewnym. - Na początku mieliśmy sporo zamówień. Do Niemiec mieliśmy produkować deski heblowane, bez pośredników - wspomina S. Wróblewski. - Klient powiedział, że jak pierwsza partia będzie dobra, to nawiążą z nami stałą współpracę. Ale nowy szef wymyślał. Zaczął od ceny, chciał uzyskać wyższą. Mówiłem mu, żeby najpierw wysłać dziesięć aut wypakowanych dobrym produktem, a potem targować się. Nie zaczyna się współpracy od mówienia o cenie.
Zamiast zatrudnić nowych pracowników i pozyskiwać nowe zlecenia, szef zabrał się za remont biur. Po dwóch miesiącach zaczął wreszcie zatrudniać. - Nie można mówić, że pracowało u nas 50 osób, ale tyle się przewinęło. Przyszedł ktoś, dzień, dwa popracował i został zwolniony. Właściciel zatrudnił 35 osób przez urząd pracy, ale na prośbę urzędu o listę zadań i obowiązków dla pracowników, przesłał tylko listę z nazwiskami. Wtedy urząd zakończył z nami współpracę - opowiada pani Elżbieta.
Państwo Wróblewscy tłumaczyli nowemu szefowi, żeby najpierw zatrudnił ludzi, którzy wcześniej pracowali w tartaku, z racji doświadczenia.
- Ale nie słuchał. Zatrudniał same kobiety i to przede wszystkim blondynki - oburza się E. Wróblewska.
Zdaniem małżeństwa, przez chaos organizacyjny, firma traciła klientów. Szef przestał płacić pracownikom oraz kontrahentom. Ostatecznie zwolnił wszystkich zatrudnionych.
Przeczytaj też: Pracodawca będzie pobierał odciski palców pracownika?
Państwo Wróblewscy po zwolnieniu z pracy, założyli w sądzie sprawę przeciw ich byłemu pracodawcy, gdyż nie otrzymali wypłaty za sześć miesięcy. W sumie ok. 12. tys. zł. Wygrali dwie sprawy sądowe. Mimo korzystnego wyroku, pozwany nie zapłacił pieniędzy do dziś.
Żarski komornik Dorota Nieciecka przekonuje, że nic nie jest w stanie zrobić: - Konta tego pana są puste. A jego samego nie można spotkać pod wskazanym adresem.
Małżeństwo z Przewozu rozczarowane taką postawą władz, chciało oddać sprawę firmie windykacyjnej. Wróblewscy musieliby jednak najpierw wpłacić zaliczkę, a na to ich nie stać. - Od miesiąca szczęście nam jednak sprzyja. Zostałam przyjęta na prace interwencyjne, a mąż dostał rentę. Do pełni szczęścia brakuje tylko zaległych wypłat - kończy pani Elżbieta.
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?