Do zdarzenia doszło w Ługach Górzyckich wieczorem w piątek, 18 listopada. Rodzina jak co dzień powoli przygotowywała się do snu. W pewnej chwili 14-letni Kacper wyczuł „dziwny zapach” i zszedł z góry do kuchni. Zobaczył płonącą kuchnię gazową. Pobiegł do pokoju ojca, który w tym czasie oglądał telewizję. - Zaczął krzyczeć, że się pali. Pobiegłem do kuchni i zobaczyłem płomienie na kuchni gazowej. Zacząłem odkręcać butlę, żeby nie wybuchła. Gdy ją uwolniłem od przewodu gazowego, który łączył kuchnię z butlą, wybuch odrzucił mnie na drugi koniec, pod stół. Kiedy się ocknąłem, nie miałem siły, żeby się szybko podnieść i zacząłem krzyczeć, że butla stoi koło płomieni. Syn podbiegł, szybko ją chwycił i wyniósł na dwór. Gdyby tego nie zrobił, już byśmy nie żyli - płacze Mirosław Walkowiak, ojciec. Po wybuchu pan Mirosław miał poparzone obie nogi.
Omal nie straciłem wnuka
- Ja, młodszy brat Denis i mój dwumiesięczny synek Kajetan byliśmy na górze. Usłyszałam, jak Kacper wystraszonym głosem wołał tatę. Zbiegłam na dół, żeby zobaczyć, co się dzieje. Zobaczyłam, że pali się kuchenka. a tata jest przy butli. Pobiegłam po syna i brata. Chciałam z nimi uciekać. Kiedy już z nimi zbiegałam, nastąpił wybuch. Widziałam, jak tata leciał, myślałam, że nie żyje... Kacper poleciał na lodówkę... W tym momencie zobaczyłam, że mój dwumiesięczny syn przestał reagować na cokolwiek. Stracił przytomność. Jego ojciec zawiózł nas szybko do szpitala, gdzie podano mu tlen. Okazało się, że był podtruty gazem. Teraz jest już dobrze - mówi Justyna.
- Myślałem, że wnuk nie żyje. Sam wybuch nie był tak straszny jak to, że omal nie straciłem wnuka - mówi pan Mirosław i zaczyna płakać. Przy rozmowie jest także pani Jola, żona i matka. Dowiedziała się o wszystkim przez telefon od córki, jak wracała z pracy. - Prawie straciłam całą rodzinę. Boże, jakie szczęście, że to się tak skończyło... - mówi Jolanta Walkowiak. Dzisiaj dostała skierowanie do szpitala, bo coś niedobrego dzieje się z jej sercem.
To było rozsądne
Z Kacprem nie udało nam się porozmawiać. Po zdarzeniu wyjechał do Frankfurtu i na razie mieszka u brata. - Nie chce tutaj być, chyba za bardzo to przeżył i chce zapomnieć - mówi siostra.
- To, co zrobił chłopak, było rozsądne. Chociaż w tym momencie nie było zagrożenia, że ta butla wybuchnie, bo była zakręcona, nie miała dostępu powietrza i nie było aż takiej temperatury, żeby się nagrzała, to i tak jego postępowanie zasługuje na pochwałę - mówi „GL” Wojciech Śliwiński, komendant powiatowej straży pożarnej w Słubicach.
Potrzebna pomoc
Teraz rodzina mieszka u syna. Nadzór budowlany zabronił jej pozostania w domu. Rozwalona ściana działowa, rozszczelnione i popękane sufity, powybijane szyby, rozwalone drzwi... - to niektóre z wielu szkód, jakie powstały po wybuchu.
Jeśli ktoś chciałby w jakiś sposób pomóc rodzinie w tej trudnej sytuacji, prosimy o kontakt z redakcją. Tel: 95 758 07 61.
Czytaj też: Sąd chce zabrać dziecko niepełnosprawnej matce
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?