Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdzie spoczywają amerykańscy lotnicy? Odkryjemy tę tajemnicę!

Jakub Pikulik 95 722 57 72 [email protected]
Leonard Marino (z lewej) i John Sunberg. To ich ciał szukają ci, którzy nie chcę pozwolić, by historia została zapomniana.
Leonard Marino (z lewej) i John Sunberg. To ich ciał szukają ci, którzy nie chcę pozwolić, by historia została zapomniana. Ivo de Jong, "The History of the 487th Bomb
Zagadka pochówku dwóch amerykańskich lotników coraz bliżej rozwiązania. Znane jest miejsce między Witnicą a Lubiszynem, gdzie rozbił się bombowiec, którym uciekali znad Berlina. Pomógł nowoczesny sprzęt i... relacja naocznego świadka.

Historia zaczęła się tak... W drugiej połowie 2012 roku do naszej redakcji przyszedł mail z informacją o wizycie przedstawicieli Departamentu Obrony USA. Przybyli z misją odnalezienia ciał wojskowych poległych na naszym terenie w czasie II wojny światowej. - Armia USA szuka swoich żołnierzy tak długo, jak długo tli się nadzieja na odnalezienie ich szczątków i sprowadzenie do ojczyzny - tłumaczyła Christine Cohn, historyk z Departamentu Obrony USA. Na liście zaginionych było dwóch lotników: Leonard Marino i John Sunberg.

Gdy tylko napisaliśmy o amerykańskiej delegacji, skontaktował się z nami Marcin Frąckowiak. To gorzowianin, który teraz mieszka w Anglii. Opowiedział, jak w czasie wakacji w rodzinnych stronach przypadkiem natknął się na szczątki wraku samolotu z II wojny światowej. Historia tak go zafascynowała, że zaczął badać losy roztrzaskanej maszyny. Okazało się, że to prawdopodobnie bombowiec B-17, którym 18 marca 1945 lecieli Suberg i Marino. Ale gdzie są ich ciała? Czy do dziś spoczywają w zatopionym w bagnie wraku?
Wtedy skontaktował się z nami Stanisław Myszkowski z Witnicy. Wspomniał o relacji niemieckiej służącej, która twierdziła, że w Mosinie, niedaleko podupadającego teraz dworku, chowano ciała lotników. Puzzle zaczynały układać się w całość.

Przekazaliśmy te informacje Amerykanom. Razem z nimi byliśmy tam, gdzie spadł bombowiec, i tam, gdzie rzekomo spoczęły ciała lotników. Ale delegacja zza oceanu nie miała czasu ani sprzętu, żeby dokładniej przyjrzeć się wskazanym miejscom. To, co nie udało się Amerykanom, udało się miłośnikom historii, takim jak Dariusz Jaworski czy Sławomir Kunitz. Gromadzili materiały dotyczące katastrofy i dotarli do zeznań ocalałych członków załogi B-17. Sporządzili mapy, wykresy, zdobyli konieczne pozwolenia. Wtedy Kunitz skontaktował się z Adamem Sikorskim, prowadzącym program "Było... nie minęło". Ekipa ma sprzęt pozwalający "zajrzeć" w głąb ziemi bez jednego ruchu szpadlem. Zgodziła się przyjechać do Mosiny.

Wróćmy jednak na chwilę do samej katastrofy B-17. To historia mrożąca krew w żyłach. Feralnego marcowego dnia nad Berlinem rozpętało się piekło. Alianckie bombowce, eskortowane przez myśliwce, wykonały jeden z największych nalotów II wojny światowej. Grupa maszyn odłączyła się jednak od klucza, uciekając przed broniącymi się Niemcami na wschód, gdzie za linią Odry już byli sojuszniczy Rosjanie. Tu doszło do tragicznej w skutkach pomyłki. Radzieccy lotnicy zauważyli, że amerykańskie samoloty uciekają przed niemieckimi myśliwcami. Poderwali swoje myśliwce i ruszyli na pomoc. Ale w ferworze walki Amerykanie ostrzeliwali i Niemców, i Rosjan. Zginęło dwóch radzieckich pilotów, trzeci został ranny. W końcu padł rozkaz, żeby Rosjanie strzelali do każdego amerykańskiego samolotu, który tego dnia przekroczy linię Odry. I wtedy nadleciał mocno uszkodzony B-17 z dziewięcioosobową załogą, z mechanikiem Marino i radiotelegrafistą Sunbergiem. Kierowali się na wschód, bo już wiedzieli, że ledwo utrzymujący się w powietrzu bombowiec nie dotrze do macierzystej bazy. A tu będą mogli liczyć na pomoc Rosjan. Gdy lecieli nad Mosiną, padły strzały. Uszkodzona maszyna nie miała szans. Załoga wyskoczyła. Siedmioro lotników uszło z życiem. Marino i Sunberg zginęli, prawdopodobnie zabici przez pilotów radzieckich myśliwców, gdy opadali na spadochronach. Druga hipoteza mówi, że do końca byli na pokładzie spadającego B-17. Uszkodzony bombowiec rozbił się kilka kilometrów dalej, niedaleko Ściechowa.

Wtorek, 10 marca. Odbieramy telefon z Brzegu Dolnego. Dzwoni emerytowany pułkownik Alojzy Krzaczkowski. Gdy był u syna w Skwierzynie, przeczytał w "Gazecie Lubuskiej" o poszukiwaniach wraku i ciał lotników. - Ja widziałem ten samolot. Widziałem, jak radzieckie jaki zestrzeliły bombowiec - relacjonuje. 18 marca 1945 jego pułk piechoty stacjonował w okolicach Kłodawy. - Widzieliśmy wyskakujących z uszkodzonej maszyny spadochroniarzy. Poderwano nas alarmem, bo wszyscy sądzili, że to spadochroniarze niemieccy - wspomina pan Alojzy. W wojsku był radiotelegrafistą, dobrze znał niemiecki. Gdy jedna grupa "zbierała" spadochroniarzy z okolicznych pól, on jechał im na spotkanie jako tłumacz. - Zacząłem rozmawiać z jednym z nich po niemiecku. Uśmiechał się i pokazywał, że nic nie rozumie. Pokazał zawieszoną na szyi tabliczkę, nieśmiertelnik. Wyjaśnił, że jest Amerykaninem - dodaje pan Alojzy. Dokładnie pamięta, że lotnicy byli ubrani w brązowe, skórzane kombinezony podbite kożuchem. Mieli przy sobie pistolety, ale ich nie wyciągali.

- Tak jak napisaliście, było ich siedmiu. Do dziś mam przed oczami obraz, jak odjeżdżali samochodem. Po trzech siedziało na dwóch ławkach, jeden na podłodze, przodem do kierunku jazdy - precyzuje pan Alojzy. Wskazuje, że wzmianka o zestrzelonym bombowcu może się znajdować w Centralnym Archiwum Wojska Polskiego. Dziękujemy za telefon i pytamy, dlaczego właściwie zadał sobie trud, żeby zadzwonić do gazety i opowiedzieć tę historię. - Bo to mój obowiązek. To obowiązek wszystkich, którzy jeszcze żyją i pamiętają - mówi bez zastanowienia.

Mija 69 lat, a historia wciąż nie ma swojego końca

Adam Sikorski i ekipa "Było... nie minęło" spędzili u nas niemal cały dzień. Szukali miejsca pochówku amerykańskich lotników. Georadar wskazał trzy przypuszczalne lokalizacje, gdzie mogą spoczywać ich szczątki.
(fot. Jakub Pikulik)

Gdzie spoczywają Marino i Sunberg? Czy spanikowani, obawiający się skandalu Rosjanie zawinęli ich ciała w spadochrony i wrzucili do tonącego w bagnie wraku B-17? Czy lotnicy do końca byli na pokładzie bombowca? A może rację ma służąca z niemieckiego majątku w Mosinie, która przed laty wskazała niemal dokładne miejsce ich pochówku?

Tu z pomocą przyszedł georadar, z którym przyjechała ekipa "Było... nie minęło". Pomagali członkowie Jednostki Strzeleckiej 4044 z Witnicy, zaangażował się radny Sylwester Andrzejewski z Witnicy, sołtys Paweł Kołodziejczyk z Mosiny, przedstawiciele nadleśnictwa. Efekty ich pracy są obiecujące. Georadar wskazał trzy miejsca, w których pod ziemią mogą być szczątki lotników. Dwa tam, gdzie tuż przed zakończeniem wojny służąca niemieckiego majątku widziała pochówek.

Teraz czas na formalności. Poszukiwacze muszą zdobyć niezbędne zgody, żeby rozkopać oznaczony teren i sprawdzić, co jest pod ziemią. Do współpracy gotowy jest Paweł Klimczak, dyrektor wydziału spraw obywatelskich i cyfryzacji urzędu wojewódzkiego w Gorzowie. Rozwój sytuacji bacznie śledzi Departament Obrony USA. Jeśli uda się znaleźć szczątki, to prawdopodobnie Amerykanie będą musieli zająć się ich zabezpieczeniem. Z kolei Sikorski i ekipa "Było... nie minęło" gwarantują wsparcie sprzętowe i archeologiczne. Teraz wiele zależy od miłośników historii, takich jak Jaworski i Kunitz. To ludzie, którzy nie pozwolą, by historia Marino i Sunberga została zapomniana.

A co z wrakiem B-17 zatopionym w bagnie niedaleko Ściechowa? Specjalistyczny sprzęt wskazał, że kilka metrów pod grząskim terenem znajdują się duże, metalowe części. Na ziemi znaleźć można fragmenty poszycia i opon. Do wykopania wraku potrzeba dużych pieniędzy, ciężkiego sprzętu i załatwienia całej masy formalności.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska