Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gorzów czy Zielona Góra też leżą w Odrzanii. Może ta książka będzie dla Wiślanii odkryciem?

Jarosław Miłkowski
Jarosław Miłkowski
Zbigniew Rokita to m.in. tegoroczny stypendysta kulturalny prezydenta Gorzowa. Dostał pieniądze na napisanie książki. Finansowo wsparł go także Wrocław i Sopot.
Zbigniew Rokita to m.in. tegoroczny stypendysta kulturalny prezydenta Gorzowa. Dostał pieniądze na napisanie książki. Finansowo wsparł go także Wrocław i Sopot. Jarosław Miłkowski
- Nie tworzę iluzji, że Ziemie Odzyskane, że ta Polska poniemiecka jest spójną krainą. Nie jest, nigdy nie była – mówi Zbigniew Rokita o swojej „Odrzanii”. By ją napisać, odwiedził Gorzów, Zieloną Górę, Kostrzyn, Słubice, Witnicę. Jak na nas spojrzał?

- Dla ogromnej części Europy trafić do Gorzowa to byłby awans cywilizacyjny. Tak byłoby dla ogromnej części półwyspu Iberyjskiego, Skandynawii, Bałkanów, Rumunii, Bułgarii, choć przecież ta strona Niemiec – Gorzów czy Zielona Góra – nie była najbardziej rozwinięta w Rzeszy – mówi w gorzowskiej książnicy Zbigniew Rokita. Dwa lata temu został podwójnym laureatem prestiżowej nagrody literackiej Nike za „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku. Teraz napisał „Odrzanię” – książkę o byłych niemieckich terenach, do których trafiliśmy my, Polacy. Ziemia, na której wcześnie byli Niemcy, to – jak zauważa Rokita – 1/3 dzisiejszej Polski. To terytorium duże jak „pięć państw Izrael”.

Czym jest Odrzania?

Pierwsze lata życia spędziłem się w Kostrzynie – najbardziej zniszczonym w czasie II wojny światowej z miast, które dziś są na terenie Polski. Teraz mieszkam zaś w Gorzowie, w którym spaceruję m.in. po parku założonym na miejscu niemieckiego cmentarza. Niemal na każdym kroku to, co współczesne – polskie, miesza się z tym, co zostawili tu historyczne – niemieckie. Trudno więc, by temat książki mnie nie zaciekawił. Na spotkanie z 34-letnim pisarzem i reporterem wybieram się posłuchać, jak on – gliwiczanin – spogląda na tereny, w którym spędzam całe życie.

„Ja poniemieckie ziemie przyłączone do Polski po wojnie rzadziej nazywam Ziemiami Odzyskanymi, a częściej Polską odrzańską czy Odrzanią – nawet, jeśli miasta takie jak Olsztyn czy Gdańsk wcale nad żadną Odrą nie leżą” – pisze w pierwszych zdaniach swojej książki Rokita.

Gorzów czy Zielona Góra też leżą w Odrzanii. Może ta książka będzie dla Wiślanii odkryciem?

Zaproponowany przez niego termin jest zupełnie inny od tych, które już wcześniej funkcjonowały.
- Nas się przezywa bardzo różnie. Jak nas nazwałeś czy przezwałeś „Odrzanią”, to powinniśmy się cieszyć, że wreszcie ktoś dał nam imię. [Ziemowit} Szczerek próbował nas nazwać Poniemiecją, co czyni takich dziwactwem nas trochę i jest nieprawdą. Odrzanią może rzeczywiście się staniemy – mówi na spotkaniu Robert Piotrowski, gorzowski regionalista, który znalazł się na kartach książki.

Już po spotkaniu „Odrzanię” pochłaniam w kilka wieczorów. Wśród recenzji, które przeglądam później w sieci, pozytywne mieszają się z negatywnymi. Ja pod tym kątem książki nie oceniam. Szukam w niej tego, co związane jest z Gorzowem czy innymi miejscowościami naszego regionu. A są tam rzeczy, które niekoniecznie są wiedzą powszechną. Robert Piotrowski mówi w niej m.in. o umierających w Gorzowie obozach dla Niemców.

Sześć lat temu informowaliśmy, że w okolicach Kupca Gorzowskiego, na tyłach szpitala, odkryto szesnaście masowych grobów. Były w nich szczątki 480 niemieckich żołnierzy. Umierali oni w szpitalu przewożeni tu z funkcjonujących w latach 1945-1947 w Gorzowie obozów jenieckich. Piotrowski na kartach „Odrzanii” opowiada natomiast o tym, że na ludzkie szczątki natrafiał, gdy mieszkał na ul. Sportowej.

„Gdy Polacy przeżywali swój świetlany okres pionierski, za rogiem Sowieci kontynuowali swój archipelag gułag. (…) Ale nikogo to nie obchodzi. Nikt za tymi Niemcami nie chce się ująć. Budynki tego obozu przejęły sąd i uczelnia. A to tylko jedne z tematów, o których się tutaj nie mówi” – mówi w „Odrzanii” Piotrowski.

Według Zbigniewa Rokity Gorzów jest tym spośród dzisiejszych miast wojewódzkich, które najpóźniej zabrały się za odkrywanie swojej niemieckiej przeszłości.

No Piast, no past

Lubuskich wątków w „Odrzanii” jest dużo więcej. Ciekawe spostrzeżenie Rokita ma z nieczynną już świątynią X Muzy w Słubicach.

„Zaraz obok odrzańskiego mostu było tam kino. Przed wojną, za Niemca, widniał na nim złożony z dziesięciu sporej wielkości liter szyld „FILMPALAST”. Po wojnie Polacy postanowili nazwać obiekt „KINO PIAST”, a w nowym szyldzie do słowa „PIAST” wykorzystali gotowe już literki poniemieckie. Kilkanaście lat temu kino zamknięto, budynek dziadział, litery znikały, napis się przerzedzał, ale przerzedzając się, zaczął opowiadać całą historię poniemieckich ziem. Najpierw odpadły dwie pierwsze litery i zostało „NO PIAST” – „nie ma Piastów”. Później zniknęła jeszcze literka „I” i dziś na budynku przy Jedności Robotniczej jest napis „NO PAST” – „nie ma przeszłości”. Czekam, która literka odpadnie następna. Być może kino nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa” – pisze w jednej z bardziej zapadających mi w pamięć historii.

Ratować nieodniemczone

- To jedno z najważniejszych pytań tych ziem poniemieckich: na jakich prawach my tu chcemy być? Czy chcemy być zdobywcami czy spadkobiercami i kontynuatorami? A jeśli spadkobiercami, to też na jakich zasadach – mówi już na spotkaniu w Gorzowie Rokita. W książce przytacza m.in. swoje spotkanie z 93-letnim Zbigniewem Czarnuchem z Witnicy (to jeden z wybitniejszych regionalistów naszych dzisiejszych ziem, na które przyjechał w 1945).

Rozmowy ze Zbigniewem Czarnuchem (na zdjęciu) są ważną częścią "Odrzanii" Zbigniewa Rokity.
Rozmowy ze Zbigniewem Czarnuchem (na zdjęciu) są ważną częścią "Odrzanii" Zbigniewa Rokity. Jarosław Miłkowski

„Za wojny Niemcy niszczyli polskie szyldy i tablice w polskich miastach, a po wojnie my niszczyliśmy niemieckie w niemieckich miastach” – mówi w „Odrzanii” Czarnuch.
- Pytałem więc pana Czarnucha: jeżeli po wojnie pan odniemczał, a później ratował to, czego nie zdążył odniemczyć, to kiedy miał pan rację – niszcząc czy ratując? Pan Czarnuch odpowiedział: „Rację miałem dwukrotnie, bo jest coś takiego, jak racja czasu i ona się zmienia” – mówi w Gorzowie autor książki.
„A mieliśmy od razu po wojnie ratować niemieckie dziedzictwo i mieszkać w Vietz przy Adolf Hitler Strasse? Musiało minąć kilkadziesiąt lat, żeby ludzie przestali się bać, że nas wyrzucą. (…) Tutaj długo czuliśmy się niepewnie” – mówi na łamach książki Czarnuch.
Gdy to czytam, w uszach brzmi mi nieżyjąca już pani Lusia z ul. Wiejskiej w Gorzowie, gdzie przez dłuższą chwilę mieszkałem. Na początku lat 80. wciąż bała się, że Niemcy wrócą i odbiorą swój dom, w którym ona mieszkała.

Demontaż komunizmu zaczął się tutaj

Jednym z ciekawszych wątków przy okazji „Odrzanii” jest także ten dotyczący ruchów solidarnościowych.
- Jeśli się dobrze zastanowimy, najdłuższy ruch wolnościowy, który miał miejsce w PRL-u, po II wojnie światowej, to on odbył się na Ziemiach Odzyskanych. To Gdańsk, Wrocław, Szczecin… Gorzów też na swoją interesującą kartę solidarnościową – mówi dr hab. Marceli Tureczek, profesor Uniwersytetu Zielonogórskiego, historyk, który prowadzi spotkanie z Rokitą.

Gorzowskie spotkanie ze Zbigniewem Rokitą prowadził dr hab. Marceli Tureczek, profesor Uniwersytetu Zielonogórskiego.
Gorzowskie spotkanie ze Zbigniewem Rokitą prowadził dr hab. Marceli Tureczek, profesor Uniwersytetu Zielonogórskiego. Jarosław Miłkowski

- Powodów, dlaczego te strajki w dużej mierze miały miejsce na tych ziemiach, jest kilka. Duża część ludzi, która tu przybyła, to byli ludzie z Kresów. A udzie z Kresów mieli inne doświadczenie Sowietów niż, na przykład, mieszkańcy Krakowa, którzy przyjęli ich jako wyzwolicieli, a nie okupantów. Oni przeszli tamtędy w styczniu 1945 i sobie poszli. To było inne doświadczenie niż mieszkańców Lwowa, gdy Sowieci wkraczają do niego w 1939 i zostają do 1941, a później przychodzą znowu. To trzy-cztery lata życia pod Sowietami. Poznają ich od najgorszej strony – mówi Rokita. – Znaczenie ma też pewnie to, że [ci, którzy tu trafili] to byli ludzie wykorzenieni, którzy wyrwali się z rodzin wielopokoleniowych. Którzy nie mają przy sobie babci, która powie „Może jednak tego nie rób” – dodaje.

Co ma Gorzów do Śląska?

O „Odrzanii” niejeden recenzent pisze, że nie ma takiej krainy. Że Rokita „fastryguje” Dolny Śląsk, Ziemie Lubuską, Pomorze, Warmię i Mazury.
- Ja nie tworzę iluzji, że Ziemie Odzyskane, że ta Polska poniemiecka jest spójną krainą. Nie jest, nigdy nie była. Gdzie Rzym, gdzie Krym, a gdzie Olsztyn, gdzie Zabrze – mówi pisarz w Gorzowie. W trakcie spotkania udowadnia jednak, że moja mała ojczyzna ma wiele wspólnego z Górnym Śląskiem. Zwłaszcza w sferze tożsamości.

Zbigniew Rokita to m.in. tegoroczny stypendysta kulturalny prezydenta Gorzowa. Dostał pieniądze na napisanie książki. Finansowo wsparł go także Wrocław
Zbigniew Rokita to m.in. tegoroczny stypendysta kulturalny prezydenta Gorzowa. Dostał pieniądze na napisanie książki. Finansowo wsparł go także Wrocław i Sopot. Jarosław Miłkowski

Rokita pochodzi z pogranicza „Odrzanii” - z Gliwic, ja z Gorzowa, gdzie toczy się właśnie dyskusja, czy miasto powinno pozbyć się członu „Wielkopolski”. A obaj doświadczamy tego samego.
- Moje województwo zastanawia się, jak się ma nazywać. W Śląskiem 52 proc. to historyczna Małopolska. Jest zatem dylemat, jak się ma ono nazywać. Czy tak jak Zachodniopomorskie, Pomorskie, Kujawsko-Pomorskie – trzy warianty pomorskości, tylko zniuansowane? Możemy być Małopolsko-Śląskim, ale Ślązacy, których na Śląsku jest 10 proc., mówią: „Nie! Bo do końca się rozpuścimy”. U Was są podobne dylematy – mówi Rokita.

W tę dyskusję o nazwie wchodzi nawet Marceli Tureczek. Mówi na spotkaniu, że jeśli Gorzów pozbędzie się z nazwy „Wielkopolski”, to jakby pozbawił się tożsamości. Na te słowa oburzam się w sercu nie tylko ja. Jako mieszkaniec - od 43 lat - Gorzowa chyba lepiej wiem, kiedy mogę stracić tożsamość.

- Jest taka potrzeba, żeby powołać te regionalne tożsamości. Wiele osób by uznało, że Lwów czy Wilno są bardziej polskimi miastami niż Gorzów czy Zielona Góra. I są bardziej polskimi miastami, jeśli spojrzy się na listę lektur – mówi Zbigniew Rokita.

Akcja wielu tytułów, które czyta się w szkole, rozgrywa się na Kresach. Wśród lektur nie ma tych, które działyby się na naszych terenach. One dzieją się w Wiślanii, czyli tej części Polski, która była w jej granicach przez wieki.
- Ja sama wychowywałam się w Wiślanii. I wiem jedno… jak pojadę do Wiślanii, to tam w ogóle nie rozumieją mojego świata – mówi Krystyna Kamińska, gorzowska propagatorka kultury, sztuki, regionu. – Może ta książka dla tych z Wiślanii będzie odkryciem?

Czytaj również:
Przyszłość budowana na przeszłości, czyli jak Gorzów się z Niemcami pojednał

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska