Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Granat nie był ćwiczebny. Kulisy tragedii sprzed lat

Dariusz Chajewski
Znasz szczegóły tej lub innych głośnych przed laty spraw? Podpowiedz nam historię, którą warto opowiedzieć.
Znasz szczegóły tej lub innych głośnych przed laty spraw? Podpowiedz nam historię, którą warto opowiedzieć. sxc.hu
To zdarzyło się dokładnie 37 lat temu, 30 kwietnia 1975 roku. Młody chorąży wziął na siebie siłę eksplozji. Uratował życie dzieciakom z wycieczki szkolnej, które zwiedzały słubicką jednostkę.

Przed tygodniem w naszym cyklu pitawali pisaliśmy o cichym bohaterze tragedii sprzed lat. Przypomniał nam ją były prokurator wojskowy Jan Pardej, który tego tragicznego dnia przyjechał na miejsce zdarzenia, rozmawiał ze świadkami. I prosiliśmy o kontakt osoby, które znają szczegóły. Nie przeliczyliśmy się.

Jerzy Preobrażeński z Zielonej Góry postanowił uzupełnić historię o wiele szczegółów. Przede wszystkim do tragedii w Słubicach doszło 30 kwietnia 1975 roku.

- Byłem wówczas młodym podchorążym i pełniłem tego dnia służbę pomocnika oficera dyżurnego w oddziale Wojskowej Służby Wewnętrznej w Krośnie Odrzańskim i stąd znam szczegóły tego zdarzenia - dodaje. Podobno jeden z faksów, który w tej sprawie przyszedł do WSW tego dnia miał blisko dwa metry długości. Wypadek rzeczywiście miał miejsce podczas "Dnia Otwartych Koszar". Jednak miejscem wydarzeń nie była izba pamięci, ale otwarta przestrzeń pomiędzy garażami, z których wyprowadzono sprzęt do pokazów. Dzieciaki, uczestnicy wycieczki szkolnej, rozbiegły się po całym terenie.

- Do pokazu został wydany granat bojowy, obronny F-1 - dodaje nasz Czytelnik. - Jego odłamki rażą ma odległość trzystu, czterystu metrów. Granat bojowy zawsze jest koloru zielonego natomiast granaty ćwiczebne są koloru czarnego. I granat bojowy nie jest oznaczany w żaden inny sposób.

Czytelnik uzupełnia, że żołnierz, który przyniósł ów granat dał go któremuś z chłopców i to on go odpalił i nie słychać było trzasku, ale huk jakby głośnego wystrzału kapiszona. Od tej chwili do eksplozji upływa około czterech sekund. Zauważył to chorąży oprowadzający wycieczkę, wyrwał granat z ręki chłopaka i odbiegł od grupy na ile mógł przykrywając granat własnym ciałem. Nie mógł go odrzucić, bo cały teren był pełen dzieciaków. Zginął właśnie chorąży i rannych zostało dwanaścioro dzieci w tym kilkoro poważnie. Nauczycielka doznała rozległych obrażeń nóg, tak, że poprzez poszarpane mięśnie widać było kość...
- Tak czy inaczej ów chorąży zachował się jak bohater - kończy relację Czytelnik.

Napisał do nas także płk w st. spocz. Paweł Czapaluk. Miał żal, że w tekście nie wspomniano o jeszcze jednej ofierze w tym wybuchu. Mowa o poruczniku Andrzeju M., którego nie powinno nawet być na miejscu zdarzenia. Miał wtedy dzień wolny i został ściągnięty do koszar do oprowadzania innej wycieczki. W wyniku eksplozji granatu odniósł ranę tętnicy szyjnej i wykrwawił się zanim dotarł do izby chorych. Pochowano go na cmentarzu w Słubicach, ale po paru latach został zabrany do rodzinnego miasta, do Sieradza.

- Ja ten granat miałem chwilę wcześniej w dłoniach - opowiada Wiesław z Zawady. - Służyłem w tym czasie w Słubicach. Z tego co wiem zginął chorąży i porucznik od zajęć fizycznych. Wszystko zdarzyło się na placu między garażami, na który wyprowadzono czołg, pojazdy opancerzone... Kolega wziął ze stołu jeden z granatów i zauważył, że nie jest ćwiczebny i ma zapalnik. Zgłosiliśmy sprawę dowódcy kompanii, a ten kazał nam odejść. Później usłyszeliśmy huk eksplozji i o sprawie opowiadali nam koledzy, którzy siedzieli na czołgach.

I pan Wiesław dorzuca relację o tym, jak wszyscy żołnierze ruszyli na pomoc, wynosili ranne dzieciaki, a później zgłosili się oddawać krew.

- Przez kilka następnych dni strach było wyjść na miasto, taka dziwna psychoza antywojskowa się zrobiła - dodaje. Inni Czytelnicy dodają, że sprawa była znana w całej Polsce i to nie za sprawą mediów, które starały się nie nagłaśniać tragedii. Dbano wówczas o nieposzlakowaną opinię wojska.

- Byłam na tej wycieczce - opowiada prosząca o anonimowość mieszkanka Słubic. - To było straszne. Niewiele z tego pamiętam, raczej to informacje z relacji innych. Zostały mi tylko nieznaczne blizny. I wiem jedno, komuś, nie tylko rodzicom, zawdzięczam życie. Ten wojskowy zachował się niesamowicie, aż wstyd, że nie znam jego imienia, nazwiska.
Wśród ludzi przybliżających nam okoliczności tego dramatu jedna osoba poruszyła wątek alkoholowy, który był podobno starannie pomijany. Jednak to już była całkiem inna historia...

- Jako żołnierz zawodowy byłem świadkiem tamtych wydarzeń - opowiada Adam Malarz. - Winą tego chorążego było, że po demonstracji granatu włożył ponownie zapalnik. Gdy już opowiadał o następnym eksponacie usłyszał, że zapalnik zadziałał, to jak strzał z kapiszona. Okazało się, że jeden z chłopców uruchomił granat... Chorąży poświęcił się. Wojskowy, który był magazynierem, był naprawdę bardzo dobrym żołnierzem, już na rozprawie wyliczono, że miał 26 wyróżnień. Co roku wydawał te same przedmioty na pokaz, zawsze były wydawane egzemplarze bojowe, gdyż na tzw. zapotrzebowaniu nie było zaznaczone, iż mają być ćwiczebne. Ukarany podoficer chciał po kilkunastu miesiącach odsiadki wrócić do służby, pisał nawet do generała Jaruzelskiego, który był wówczas ministrem obrony. Ale to była zbyt głośna sprawa...

- Był to czas kiedy w kraju pojawiały się symptomy niepokojów spowodowane wprowadzaniem lub efektami, a raczej ich brakiem, tzw. drugiego etapu reformy gospodarczej I - dodaje Stefan Pilaczyński z Gubina. - Cała władza dmuchała na zimne, a wypadek na dwa dni przed świętem 1 Maja zmroził połowę wojewódzkiej władzy, szczególnie partyjnej.

Tragedia była wynikiem niezrozumiałej i tragicznej pomyłki magazyniera uzbrojenia w stopniu plutonowego. Istotnie, największym bohaterem był mł. chor. Eugeniusz W. (rocznik 1951) który zginął przykrywając wybuchający granat swoim ciałem. Śmierć poniósł także stojący obok por. Andrzej M. (rocznik 1948). Obaj żonaci. Chorąży osierocił dwuletniego syna i dopiero co narodzoną córkę. Porucznik czteroletnią córkę. Ponadto w wypadku śmierć ponieśli: Zuzanna B. - nauczycielka szkoły Podstawowej nr 1 w Słubicach (rocznik 1938) i Jerzy S. uczeń tej szkoły (rocznik 1960). W wypadku rany odniosło 14 uczniów...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska