MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mieli zadzwonić

(zka)
Artur F. ze Świebodzina jest przekonany, że gdyby miał pieniądze, albo układy, nie czekałby po operacji na chemioterapię aż cztery miesiące.

Na oddziale urologii Szpitala Wojewódzkiego w Zielonej Górze usłyszał: rak. Odesłano go na operację do Poznania. Zoperowano 12 września 2005 r. Po powrocie do domu, zgłosił się do poradni onkologicznej w zielonogórskim szpitalu.

Mieli zadzwonić

- Lekarz wyznaczył mi termin na 18 października. Mówił, że rany pooperacyjne muszą się zagoić - opowiada chory.
Przyszedł, kiedy należało. Usłyszał, że jest 11. do "chemii".
- Powiedzieli, że za dwa, trzy tygodnie zadzwonią. Denerwowałem się. To przecież nie jest choroba, z którą można czekać - mówi.
W trzecim tygodniu sam zadzwonił. Dowiedział się, że jest ósmy na liście. Po dwóch tygodniach był piąty. Przed świętami Bożego Narodzenia awansował na trzecie miejsce.
- Między świętami a Nowym Rokiem córka zadzwoniła do szpitala i dowiedziała się, że jestem czwarty, a szósty w ogóle, licząc kobiety i mężczyzn - opowiada chory.
Wcześniej córka chorego, nie mogąc się pogodzić z tak długim czekaniem, załatwiła ojcu wizytę na komisji onkologicznej w Szpitalu Klinicznym w Szczecinie. Pojechał 1 grudnia.
Komisja (trzech profesorów medycyny oraz ośmiu docentów i doktorów) była zdziwiona.
- Pytali, dlaczego dotąd nie mam chemii. Zalecili ponowną konsultację w poradni onkologicznej oraz tomograf miednicy i jamy brzusznej - opowiada Artur F.
Nic dziwnego, że po powrocie jeszcze niecierpliwiej czekał na wiadomość ze szpitala. Ale telefon milczał.
9 stycznia zadzwonił sam. Był dalej czwarty, a ogólnie szósty. Córka złożyła skargę w lubuskim oddziale NFZ.

Jak w ulęgałkach

Niepokoił się coraz bardziej. Oczami wyobraźni widział bezkarnie rozprzestrzeniające się w swoim ciele nowotworowe komórki. Czuł się bezsilny.
- Ktoś mi podpowiedział, że ordynator przyjmuje prywatnie - opowiada. - Poszedłem 10 stycznia. Zapytałem, co mam robić. Jestem bez leków, bez kontroli. I wtedy dowiedziałem się, że mogę brać chemię ambulatoryjnie. I to już od 12 stycznia.
Ucieszył się. Ale i zdziwił, dlaczego od razu nie otrzymał takiej propozycji od lekarza prowadzącego.
Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy 12 stycznia dostał telefon ze szpitala, że może przyjechać na oddział na chemię stacjonarną. Po tylu miesiącach czekania, mógł przebierać jak w ulęgałkach.

Ma wielki żal

- Może źle zrobiłem, że od razu nie poszedłem prywatnie? - zastanawia się dziś Artur F. - Ale jak się jest na rencie i do tego choruje, nie stać człowieka ani na łapówki, ani na prywatne wizyty.
Nie chce wierzyć w zapewnienia, że 12 stycznia dostał telefon ze szpitala, bo przyszła wreszcie jego kolej. Ma też wielki żal, że nie powiedziano mu, że są dwa sposoby przyjmowania cytostatyków - stacjonarny i ambulatoryjny. Ale przede wszystkim ma nadzieję, że opóźnienie w leczeniu nie będzie miało dla jego zdrowia i życia tragicznych skutków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska