Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieszkańcy wsi mają za mało połączeń do Gorzowa

ANNA RIMKE
- Najgorzej jest w soboty i w dni, w które dzieci nie chodzą na zajęcia. Bo większość kursów jest traktowanych jako szkolne - mówią Jadwiga Fic i  Leokadia Terka z Santoka.
- Najgorzej jest w soboty i w dni, w które dzieci nie chodzą na zajęcia. Bo większość kursów jest traktowanych jako szkolne - mówią Jadwiga Fic i Leokadia Terka z Santoka. fot. Kazimierz Ligocki
- Jesteśmy takim zapomnianym obszarem. MZK do nas nie dociera, a z PKS-em dobre połączenia są tylko w dni robocze w roku szkolnym - mówią mieszkańcy Santoka.

Większość podgorzowskich wsi ma dojazdy do miasta tylko dzięki dofinansowaniu gmin do transportu.

Przed 9.00 na przystanku w Santoku czeka kilka osób. Po 10.00 dwie kobiety. Wszyscy jadą do Gorzowa. - Do pracy na drugą zmianę. Ale wieczorem mąż już musi mnie zabierać samochodem. Bo o 21. 00 nie mam czym wrócić - tłumaczy Leokadia Terka z Santoka. Wcześnie rano też jest problem. Jest autobus o 5.08.

- Ale jak ktoś chciałby pracować w TPV, to na tamten koniec miasta nie dotrze na 6.00 - twierdzi Jadwiga Fic. Ona na szczęście pracuje w szkole. I rozkład jazdy PKS-u w dni robocze jej pasuje.

Rządzi kapitalizm

Gorzej jest już w soboty i w dni, w które dzieci nie chodzą na zajęcia. Bo większość kursów jest traktowanych jako szkolne. W wakacje jest ich jak na lekarstwo. - Wtedy trzeba kombinować. Ze znajomymi się umawiać, żeby zabrali samochodem do miasta i z powrotem - opowiada J. Fic.

Autobusy MZK w ogóle nie zapuszczają się w głąb gminy. Docierają tylko do Czechowa i Wawrowa. - A my jesteśmy takim zapomnianym obszarem. Pewnie, że byłoby wygodniej gdyby jeździły u nas podmiejskie. Bo zwyczajnie byłoby więcej połączeń - mówią mieszkańcy. Wspominają, że kiedyś po wsiach jeździł prywatny przewoźnik. - Ale PKS go wygryzł. I teraz nie mamy wyboru - mówi Jan Michałowski ze Starego Polichna.

To, gdzie jeżdżą autobusy MZK, zależy m.in. od gmin. - Na uruchomienie każdej linii musi ona wyrazić zgodę. Jeśli znajdzie na to środki, to możemy rozpatrywać puszczenie dodatkowych kursów - tłumaczy Marcin Pejski, rzecznik Miejskiej Komunikacji w Gorzowie.

- I dopłacamy. Do dojazdów do Czechowa. Tam autobus jest traktowany jak miejski, bilety kosztują tyle co za jazdę po Gorzowie. A różnicę w cenie biletu wyrównujemy z kasy gminnej - tłumaczy Józef Kowalicki, wicewójt Santoka. Gmina dofinansowuje też kursy PKS. 600 zł miesięcznie. - Pewnie, że ludzie chcieliby więcej połączeń. Ale obserwujemy te kursy. Dla trzech osób zamawiać specjalny autobus? - pyta wicewójt.

Przyznaje, że chodzi o ekonomię. Opowiada, jak kiedyś był specjalny kurs na trasie Santok - Czechów - Gorzów. - Na początku kosztowało to gminę kilkaset złotych miesięcznie. Później zrobiło się z tego kilka tysięcy. Było zbyt mało podróżnych. Coraz więcej osób ma auta - tłumaczy wicewójt Kowalicki.

To, że nie wszystkie trasy opłaca się utrzymywać, mówią też władze innych gmin. Na dodatek przewoźnicy nie są w ogóle zainteresowani puszczaniem autobusów do niektórych miejscowości. - Niestety, dzisiaj rządzi kapitalizm. Jednak dofinansowujemy lokalny transport, bo ludzie byliby odcięci od świata. Szczególnie starsi - mówi Daniel Niekrewicz, wicewójt Lubiszyna.

Ważne dla ludzi

Ta gmina rocznie przeznacza na transport ponad 100 tys. zł. Część dla MZK, część dla PKS-u myśliborskiego i gorzowskiego. Ale to i tak za mało. - Bo w weekendy ciężko się wydostać nawet z Lubiszyna. Nie mówiąc już o mniejszych wioskach - narzekają mieszkańcy.

Podobnie w innych gminach. - Oczywiście, że byłoby lepiej, gdyby autobusy jeździły co godzinę, do późnych godzin i w weekendy. Przecież mnóstwo osób z naszych terenów uczy się i pracuje w Gorzowie - przytakuje Eugeniusz Wegienek, wicewójt Kłodawy. Gmina transportowo podzieliła się na dwie części - stronę Kłodawy, Chwalęcic i Santocka obsługuje MZK. A Różanki, Zdroisko i Rybakowo PKS.

Na dotacje do tych przewozów idą duże pieniądze. Dla MZK - 7,5 tys. miesięcznie, dla PKS - u ponad 14 tys. zł. W sumie wychodzi ponad ćwierć miliona złotych rocznie. Taką samą kwotę płaci Deszczno. Tu mieszkańców obsługuje aż sześć linii MZK. - Ale i tak jeszcze są problemy z połączeniami. Stawiamy na transport lokalny, bo to jest dla ludzi ważne. Choć moglibyśmy za te pieniądze remontować drogi. Ale jesteśmy tak blisko Gorzowa, że musimy jakoś te połączenia zapewnić - tłumaczy Jacek Wójcicki, wójt Deszczna.

To samo mówią władze gminy Bogdaniec, gdzie na dofinansowanie MZK też rocznie przeznaczonych jest ponad 200 tys. zł. - Gdybyśmy nie dopłacali to ceny dojazdów byłyby zbyt dużym obciążeniem dla mieszkańców - mówi Jolanta Dauksza, skarbnik gminy Bogdaniec.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska