Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mówią: - Weźcie go... I bierzemy

Henryka Bednarska
Teresa Klimek uparła się 20 lat temu i założyła Towarzystwo Pomocy Brata Alberta, które pomaga bezdomnym
Teresa Klimek uparła się 20 lat temu i założyła Towarzystwo Pomocy Brata Alberta, które pomaga bezdomnym fot. Paweł Siarkiewicz
Człowiek, który wejdzie na ścieżkę bezdomności, jest na równi pochyłej. Już nie wraca. Dlatego trzeba mu pomóc. Inaczej znajdą go martwego, z wszami zamarzniętymi na twarzy.

Pojawił się nagle. Leżał na klatce bloku w centrum Gorzowa. Pijany, brudny. Spał. - Rano zanosiłam mu herbatę. Porozmawialiśmy ze sobą - Teresa Klimek wspomina styczeń 1986 r. Wtedy dowiedziała się, że takich jak on, bezdomnych, jest więcej. Ona, nauczycielka, w podziemnej Solidarności opiekowała się więźniami politycznymi.

- Bezdomny i więzień to człowiek potrzebujący kogoś drugiego. Chciałam coś zrobić, jakoś pomóc. Czytałam, że we Wrocławiu bezdomnymi zajmuje się stowarzyszenie brata Alberta. Myślałam, może u nas... Ale znajomi uznali, że jestem pokręcona - opowiada.

Pół roku później do jej domu niespodziewanie zawitał gość z Wrocławia. Miał w katedrze wykład o Matce Teresie z Kalkuty. - Okazało się, że pracuje u brata Alberta. To nie przypadek, pomyślałam. Uznałam, że nie mogę dłużej czekać - mówi Teresa Klimek. Towarzystwo Pomocy Brata Alberta założyli dokładnie 20 lat temu: - Staszek Żytkowski, Weronika Kurjanowicz i wielu innych...

Uczyli się bezdomności

- Bezdomnych nie ma - słyszeli w magistracie, gdy prosili o dom dla nich. Rok chodzili i wychodzili ruderę przy ul. Jerzego.

- Nie wiedziałem, na czym polega bezdomność. Kojarzyła mi się z brakiem mieszkań. Dziś wiem, że to nie ma związku - przyznaje Stanisław Żytkowski, znany adwokat, prezes stowarzyszenia od ośmiu lat.

Wcześniej, przez dziesięć lat, szefowała Teresa Klimek. - Początki były ciężkie, dużo rozmawialiśmy, jak pracować z bezdomnymi. Wszystkiego musieliśmy się uczyć sami. Zresztą, uczymy się do dziś - mówi T. Klimek. Oboje starali się przenieść do stowarzyszenia ideę Solidarności: za wszelką cenę ratować godność drugiego człowieka.

Ten pierwszy pojawił się w wyremontowanym domu przy Jerzego jeszcze przed 21 października 1989 r., przed poświęceniem schroniska. Matka miała już dość syna pijaka. W schronisku nie mógł pić, pijany do dziś nie ma prawa wstępu, przyłapany - traci miejsce.

- Pierwsi bezdomni nie byli przyzwyczajeni do żadnych norm - wspomina Dariusz Obiegło, w stowarzyszeniu od 1987 r. Pracował w domu przez 19 lat, do zeszłego roku był jego kierownikiem. Zamiast po zawodówce pójść do technikum, postawił na pracę w schronisku. - Działałem w harcerstwie, z alkoholowego środowiska wyciągnęliśmy wiele osób, może siebie. Nie wiem, co zaważyło na mojej życiowej decyzji. Może bieda w domu, może doświadczenie własne, bo ojciec popijał. Zawsze starałem się być blisko ludzi, pomagać - mówi.

W schronisku poznał żonę. Sam ją zresztą zatrudnił jako pracownika socjalnego, a później coś zaiskrzyło. Teresa Klimek nie może się go nachwalić. - Do stowarzyszenia przyciągnęła go sprawa. Był bardzo dobrym kierownikiem - stwierdza z mocą.

Wynosił ich na plecach

,,Trzeba być dobrym jak chleb. Powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole'' - mawiał Adam Chmielowski, brat Albert. I rzeczywistość. Codziennie wybita szyba w biurze w świętym oburzeniu za zabranie alkoholu. - Różnego, od błysku po autowidol. Wynosiłem 15 butelek dziennie. Bili się, krew się lała, wkraczałem między nich. Dwa razy w moją stronę poleciał koktajl Mołotowa.

Wiedzieli, że w domu nie mogą pić, a pili. Pijani nie chcieli wyjść, przez rok wynosiłem ich na plecach - Dariusz Obiegło zastanawia się, czy owo wynoszenie na plecach nie było już na pograniczu zachowania katolika.

Na początku trafiali do schroniska ludzie w ciężkim stanie, trzeba było ich odwozić do szpitala. Zawsze brudni, zawszawieni do granic. Umyci, nakarmieni znów wpadali w ciąg. - Ile razy jechałem na identyfikację zwłok, ile razy widziałem człowieka z zamarzniętymi wszami na twarzy. Trzeba więc było temu zapobiegać, często szukać ich po piwnicach, strychach i wyciągać półżywych, z gnijącym rękoma i nogami. Trzeba było ratować człowieka - mówi Obiegło. Przyznaje, że tamte czasy nauczyły go ogromnej pokory.

Inne czasy, inni bezdomni. - Bardziej roszczeniowi, wiele oczekują od państwa - zauważa Obiegło. Opinię potwierdza obecna kierowniczka Sylwia Krasińska: - Są wygodni, chcą rozwiązania ich problemu. Oczekują np., żeby załatwić im pracę.

Tacy oni są

- Jestem tu sześć miesięcy - zapewnia Jan ze Strzelec Krajeńskich, lat 52. Mówi, że żona zrobiła mu eksmisję.
- Jakie sześć miesięcy?! Przychodzi tu od paru lat, ucieka, znów przychodzi - prostuje Stefan z Gorzowa, 69 lat.
- Dożywotka - ripostuje Jan, wypominając Stefanowi kilkuletni pobyt.
- Załatwiają mi DPS, mam 700 zł emerytury i żadnych szans na usamodzielnienie - twierdzi Stefan. Jan liczy, że dostanie mieszkanie w Strzelcach, bo burmistrz mu obiecał. Jak je utrzyma? Mówi, że gdzieś dorobi. Chwilę wcześniej zapewniał, że jest po dwóch zawałach i nie może pracować. - Nie ma się domu, to jest się tu. Pod most nie pójdę. Tu mogę zjeść, wyprać, wykąpać, ogolić, bo maszynkę i mydło dostanę. 300 zł daję, za tyle nie utrzymałbym mieszkania. Ale w Barce w Drezdenku lepiej, bo płacą tylko 120 zł, tyle że nie ma miejsc.

Stefan jest ogolony, ma czysty sweter, spodnie, trochę rozklejające się buty. Przed laty biznesmen: - Do pracy? Prywaciarze chcą za bezcen, 3 zł za godzinę. No i zasiedział się człowiek. Dyżury w kuchni czy gdzieś porobi, rentę dostanie, 70 proc. zapłaci za dom, zostanie 100 zł i siedzi tu. Najważniejsze, że jest jedzenie. Kiedyś było lepsze, teraz zupinka, marmolada, margaryna. W kryminale lepiej dają. Ale to dobrze, że są takie schroniska. Jest gdzie się podziać. Wiem, że powinny być na chwilę. I młodszych gonią do roboty, do usamodzielnienia. Starszych, mnie dadzą do DPS.

Wyjść do nich na ulicę

Ale Stanisław Żytkowski mówi, że to nie takie proste. Na DPS czeka się latami, kosztuje dwa razy drożej i gminy nie chcą tyle płacić. Dlatego dla ,,rezydentów'' stowarzyszenie chce uruchomić drugi dom. Już go ma, naprzeciw funkcjonującego od dziesięciu lat schroniska przy Strażackiej. - Z nimi trzeba inaczej pracować. Już nie wymagają takiego nadzoru, raczej należy zapewnić im zajęcia zapełniające czas - tłumaczy prezes Żytkowski. Na jego głowie jest zdobywanie pieniędzy. Z miasta dostają 155 tys. zł, resztę trzeba zarobić. Piszą więc programy, także unijne, robią zbiórki ,,zielonego Mikołaja'', apelują o wpłacanie 1 proc. z podatków. - Po co mi to? Nie można tak żyć, żeby tylko zająć się sobą, a więcej mnie nie obchodzi. Jesteśmy społeczeństwem katolickim, niestety, powierzchownie - mówi Żytkowski.

Teresa Klimek pytanie o satysfakcję ze stworzenia domu Alberta pomija milczeniem. - W 1990 r. przyszedł do mnie do domu bezdomny. Powiedziałam, żeby zajrzał po południu, bo spóźnię się do szkoły. Nie przyszedł, wpadł pod samochód. Nie obciążam się śmiercią, nie. Ale pomyślałam, że zawsze trzeba mieć czas dla drugiego człowieka - mówi, a w oczach pojawiają się łzy. Przez 20 lat przez dom brata Alberta przewinęło się kilka tysięcy osób. W ostatnich trzech latach prawie 60 się usamodzielniło.

Prezes Żytkowski twierdzi, że gdyby stowarzyszenie miało pieniądze, do bezdomnych wyszłoby już na ulicę. - Żeby przekonać ich do zmiany stylu życia - mówi. - Żeby pokonać ich bunt - dopowiada Dariusz Obiegło. Od ulicy swoją pracę zaczynał brat Albert. Zdaniem prezesa Żytkowskiego, spanie pod mostem to nie jest wybór wolnego człowieka, ale z reguły suma nieszczęść, krytycznych sytuacji: - To równia pochyła, z której bez pomocy się nie wraca. Od tego jesteśmy - żeby pokazać inne życie, cel. Nieraz dzwonią do nas różne instytucje, mówią, że jest człowiek, weźcie go. I bierzemy.
DROGA DO ŚWIĘTOŚCI
Adam H. B. Chmielowski - brat Albert - (1845 - 1916) - uczestnik powstania styczniowego w 1863 r. (ciężko ranny w walkach, stracił nogę), początkowo studiował malarstwo w Warszawie, potem w Monachium, gdzie poznał sławy: Chełmońskiego, Witkacego, Gierymskiego, Wyczółkowskiego. Autor ponad 60 obrazów. Po namalowaniu słynnego "Ecce Homo" nastąpił w jego życiu przełom - w 1880 r. wstąpił do Zakonu Ojców Jezuitów. Potem, w Krakowie, przystał do franciszkanów. Tu rozpoczął niesienie pomocy bezdomnym i nędzarzom. Z czasem porzucił malarstwo, cel miał tylko jeden: opieka nad ubogimi. W 1888 r. zakłada Zgromadzenie Braci Albertynów, trzy lata później - Sióstr Albertynek. W Krakowie prowadzi przytułek. Kolejne powstają w Zakopanem, Tarnowie, Lwowie... Zmarł na raka żołądka.
W 1983 r. Jan Paweł II ogłosił brata Alberta błogosławionym, a w 1989 r. - świętym. Brat Albert jest bohaterem sztuki Karola Wojtyły "Brat naszego Boga" (powstała w latach 1944-1950), ekranizowanej przez Krzysztofa Zanussiego, wystawianej obecnie w gorzowskim teatrze.

TAKIE OBCHODY

  • 17 kwietnia - sala sesyjna Rady Miasta, konferencja: 12.00 - początek, 12.15 - portret socjologiczny mieszkańców domu św. Brata Alberta, 12.30 - sposoby pomocy bezdomnym i efekty tej pracy, 13.00 - sposoby rozwiązywania bezdomności w Gorzowie.

  • 20 kwietnia - Teatr Osterwy, 18.00 - zakończenie obchodów 20-lecia gorzowskiego koła Towarzystwa Pomocy Brata Alberta w Teatrze Osterwy, wręczenie nagród i podziękowań oraz spektakl "Brat naszego Boga".



  • Dołącz do nas na Facebooku!

    Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

    Polub nas na Facebooku!

    Kontakt z redakcją

    Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

    Napisz do nas!
    Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska