Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Na opcjach straciłem ponad milion złotych - opowiada przedsiębiorca

Wysłuchał i spisał Czesław Wachnik 0 68 324 88 29 [email protected]
Zgłosił się do nas jeden z lubuskich biznesmenów, który na opcjach stracił ponad milion zł, a dziś jego firmie grozi bankructwo. Nie podał nam danych. Jego firma zajmuje się produkcją.

Pracuje w niej blisko 100 osób.

Straciłem dorobek życia

Na podpisanie umowy z bankiem zgodziłem się z dwóch powodów. Po pierwsze, ustalenie stałego kursu euro wobec złotego, pozwalało na sensowne prowadzenie działalności gospodarczej i jej planowanie. Po drugie, w połowie 2008 roku niemal wszyscy, a więc specjaliści, media czy znawcy rynku wróżyli, że pod koniec 2008 roku euro będzie kosztowało 3 zł.

Dlatego w lipcu 2008 roku podpisałem z jednym z banków umowę na 500 tys. euro z ważnością do końca roku. Zobowiązanie polegało najkrócej na tym, że miałem sprzedać pół miliona euro po 3,25 zł. Waluta miała pochodzić ze sprzedaży moich produktów na eksport, bo z niego żyję. Sprzedaję produkcję do krajów w strefie euro.

Zanim doszło do podpisania umowy, moją firmę kilkakrotnie odwiedził tzw. opiekun wraz ze specjalistą od opcji. Przedstawili mi szczegóły umowy, a później wielokrotnie dzwonili, namawiając do podpisania. Miałem też telefony z innych banków, niekiedy nawet kilka dziennie. Po kilku tygodniach namysłu, zdecydowałem się na bank, z którym prowadzę interesy od kilku lat.

Bank nie myślał ustąpić

 

Niestety już we wrześniu kontrahenci z Niemiec, a tam głównie wysyłam moje wyroby, przestali je odbierać. Tam już zaczął się kryzys. Nie miałem euro, aby wywiązać się z umowy wobec banku. On ani myślał mi ustąpić.

Jedynie w listopadzie łaskawie zgodził się na zmianę kursu w umowie na 3,29 zł, wtedy podpisałem tzw. opcję naprawczą. W niej też zobowiązałem się na sprzedaż kolejnych 300 tys. euro, ale po cenie 3,76 zł.

Interesy nadal szły źle, nie mogłem wywiązać się z umowy. Nie miałem też pieniędzy, aby kupić euro, które wtedy już przekroczyło 4,5 zł, a musiałem je odsprzedać bankowi po 3,76 zł. Tak było w umowie.

Obecnie stoję przed widmem bankructwa i zwolnienia ponad setki pracowników. Mój dług wobec banku wyniósł prawie dwa miliony złotych. Udało mi się spłacić z tej kwoty jedynie 30 proc. Na resztę zaciągnąłem kredyt, którego termin spłaty szybko się zbliża. Do banku wysłałem już cztery pisma z prośbą, o przedłużenie terminu spłaty. Na razie cisza.

Szukałem też pomocy w warszawskich kancelariach prawniczych. Godzina rozmowy kosztuje tam 300 euro. Zwróciłem uwagę, że regulamin umowy, który powinien być integralną częścią dokumentu, dostarczono mi dopiero w grudniu 2008 roku. Mimo, że w lipcu 2008 podpisałem dokumenty, iż zapoznałem się z regulaminem, czyli podpisałem w ciemno.

W czasie rozmowy jeden z prawników zadeklarował, że kancelaria może podjąć się sprawy, ale bez gwarancji jej wygrania. Zrezygnowałem, bo koszty byłyby ogromne. Dlatego pewnie ogłoszę upadłość i zwolnię ludzi. Dorobek mojego życia pójdzie na marne”.

 

 

Na czym polegały opcje

Opcje walutowe miały służyć do zabezpieczenia się eksporterów i importerów przed ryzykiem zmian kursowych. Przedsiębiorstwo umawiało się z bankiem, po jakim kursie będzie sprzedawało (eksporter) lub kupowało (importer) euro czy dolary. Umowy były zawierane na czas określony np. rok lub ustaloną wartość np. miliona euro. Problem w tym, że kiedy umowę podpisywano, chociażby latem 2008 roku, uzgodniono np. wartość euro na 3,5 zł. Dziś euro kosztuje 4,5 zł. To oznacza znacznie mniejsze wpływy.

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska