Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasz doktor Dolittle

Paweł Kozłowski 95 722 57 72 [email protected]
Leszek Gruntkowski w swym azylu leczy wiele ptaków, m.in. myszołowa.
Leszek Gruntkowski w swym azylu leczy wiele ptaków, m.in. myszołowa. fot. Paweł Kozłowski
- Lepiej przebywać ze zwierzętami niż z niektórymi ludźmi. Na szczęście, ci niektórzy stanowią wyjątek - mawia Leszek Gruntkowski, weterynarz ze Słońska. Od 24 lat prowadzi azyl dla zwierząt.

Ranny orlik krzykliwy trafił tu 13 lat temu. Wypadł z gniazda. Po leczeniu już nie odfrunął. Tomuś został z doktorem. Gdy tylko Gruntkowski wychodzi na tył azylu, ptak zaraz pojawia się w pobliżu. Podobnie było z kanią rudą. Rehabilitacja trwała krótko, ale Milka co roku przylatuje nad dom weterynarza, żeby się przywitać. - Kanie zawsze wracają do miejsca urodzenia. Ta zapamiętała za to moją lecznicę i co roku nadlatuje, aby zrobić kilka kółek nad budynkiem - opowiada Gruntkowski, którego znajomi często porównują do doktora Dolittle, bohatera powieści dla dzieci Hugha Loftinga.

Historia Bambi zmiękcza nawet najtwardsze serca. Przyszedł na świat chwilę po tym, jak matkę potrącił samochód. Ludzie przywieźli go do Słońska. Weterynarz wykarmił malucha i odchował. Teraz Bambi to niesforny koziołek, który wychowuje się w Przemysławiu.
Z kolei opowieść o bażancie jest wręcz z rodzaju science fiction. Syn Rafał Gruntkowski, także weterynarz, badał padnięte kuraki. Właściciel farmy chciał wiedzieć, na co chorują. Do zamrażarki doktora trafił "nieboszczyk", którego ominęła sekcja. Gdy po czterech dniach Gruntkowski senior otworzył drzwiczki, zobaczył... żywego bażanta! - Prawie padłem ze zdumienia. Konsultowałem się później z wybitnym specjalistą, profesorem Dubielem. Doszliśmy do wniosku, że w ptaku musiała się tlić jakaś iskierka życia, a zamrażarka zadziałała jak krioterapia - mówi weterynarz.

Niezwykłych historii związanych z mieszkańcami azylu jest o wiele więcej. Dziś przebywa tu ponad 20 zwierząt, m.in. mała sówka włochatka, zając, sarenki, sroka, ptaki drapieżne, kozy... Gruntkowski sam nie poradziłby sobie z opieką nad nimi, więc pomaga Kazimierz Matusik. Gdy trafia tu mała sarenka, nasz doktor Dolittle budzi się co dwie godziny, by nakarmić ją mlekiem z butelki ze smoczkiem.

- Pochodzę z Wielkopolski, z Lubasza koło Czarnkowa. Od dziecka miałem styczność z przyrodą i zwierzętami. Dlatego postanowiłem zostać weterynarzem - tłumaczy. Po studiach we Wrocławiu trafił na staż do Sulęcina. W 1968 roku przejął lecznicę w Słońsku i został tu do dziś. W okolicy wszyscy go znają. Do azylu trafiają zwierzaki z całego regionu: małe jeże, które tu zimowały, przywiozła kobieta Gorzowa, sroczka jest ze Szczecina, sarenkę znaleźli leśnicy w okolicach Skwierzyny, na pobliskim murze stoi jednonogi bocian z Głuchowa... Po leczeniu wszyscy pacjenci wracają na wolność, choć niektórzy - jak orlik - nie chcą rozstawać się z doktorem. Cztery lata temu ukazała się pierwsza książka autorstwa Gruntkowskiego (napisana wspólnie ze Stefanem Wiernowolskim), zatytułowana "Przywrócić naturze". W tym ma wyjść druga - "Azyl dla dzikich zwierząt".

Emerytowany weterynarz myśli nad przeprowadzką. W Słońsku już brakuje miejsca. Azyl znajduje się za rodzinnym domem naszego doktora Dolittle i lecznicą. - W Morsku koło Krosna Odrzańskiego mieszka mój przyjaciel, który ma piękne tereny. Idealne dla zwierząt. Do tego w samym Krośnie mam rodzinę. Może tam się przeniesiemy - zastanawia się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska