Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niemieckie śmieci, polski problem. Dane z 2022 roku: 2246 nielegalnych składowisk. 68 proc. śmieci pochodzi z Niemiec

Robert Bagiński
Pożar składowiska odpadów w Zielonej Górze Przylepie.
Pożar składowiska odpadów w Zielonej Górze Przylepie. Janusz Życzkowski
Jest ich dużo, są źle składowane i niesegregowane, a w dodatku mają tendencję do tego, aby płonąć. Mapa Polski usłana jest setkami składowisk, które są tykającymi bombami.

Pożar składowiska odpadów w podzielonogórskim Przylepie, który miał miejsce 22 lipca, na całego rozpalił polityczny spór. Temat wcale nie jest nowy, ponieważ media zajmują się śmieciami od dawna i bardzo często. Mimo że podobnych pożarów było w ostatnich kilkunastu latach wiele, dyskusja o tym, kto jest bardziej winien „zaśmiecania” Polski, rozgorzała na całego za sprawą okresu przedwyborczego.

Politycy przerzucają się różnymi informacjami i danymi, a nawet skrupulatnie prześwietlają życiorysy samorządowców wydających decyzje na składowiska. Analizując problem na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, uprawniona jest teza, że import śmieci rósł zarówno za rządów Platformy Obywatelskiej, jak i za obecnej władzy. Z jedną różnicą - dopiero działania obecnie rządzących ucywilizowały ten rynek, dały inspektorom środowiska realne narzędzia do kontroli składowisk, stworzyły konkretne zabezpieczenia, a także wprowadziły wysokie kary za łamanie prawa.

Tak działały mafie śmieciowe

Gdyby podobne rozwiązania funkcjonowały dekadę wcześniej, do pożaru w Przylepie mogłoby nigdy nie dojść. Ponieważ ich nie było, będą z pewnością kolejne.

Dzisiaj jestem ja, ale za jakiś czas będą inni. Kto pierwszy jest bez winy, niech rzuci kamieniem, kamienie leżą - mówił podczas obrad połączonych komisji sejmowych: Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa oraz Administracji i Spraw Wewnętrznych, Janusz Kubicki, prezydent Zielonej Góry.

Składowisko w Przylepie dostał w „spadku”, kiedy miasto Zielona Góra połączyło się z otaczającą je gminą.

Nigdy nie doszłoby do powstania toksycznego składowiska w Przylepie, gdyby zgody na jego stworzenie nie wydał starosta z Platformy Obywatelskiej, Ireneusz Plechan. Okoliczności jej wydania w 2012 roku też nie są jasne. Wniosek wpłynął 11 listopada 2012 r., a decyzja była wydana dwa tygodnie później. Wszystko w sytuacji, gdy w międzyczasie wnioskodawca proszony był jeszcze o uzupełnienie dokumentacji.

To sytuacja niespotykana, aby ktoś wydał taką decyzję w dwa tygodnie. My staramy się o swoje wysypisko śmieci w Raculi i przy jednej decyzji procedura trwa już ponad siedemset dni - komentuje prezydent Kubicki.

Ówcześni włodarze powiatu przerzucają się teraz oskarżeniami, kto i co pamięta, a także za co odpowiadał.

Nie mam sobie nic do zarzucenia - twierdzi były starosta.

Odpowiedzialnością za jej podjęcie obarcza wicestarostę, któremu podlegał naczelnik wydziału, który pod decyzją się podpisał.

Znam tego naczelnika i wiem, że nie podjąłby takiej decyzji samodzielnie i musiał rozmawiać o tym ze starostą, który jak w wielu innych sprawach, podjął ostateczną decyzję - mówi Izabella Staszak, była sekretarz powiatu zielonogórskiego.

Fakty są takie, że decyzja została wydana, a firma Awinion Sp. z o.o., której reklamy zachęcające do przekazywania jej odpadów można jeszcze znaleźć w internecie, zwiozła do Przylepu całą tablicę Mendelejewa. Kiedy Przylep i feralne składowisko znalazły się w granicach administracyjnych miasta, prezydent Janusz Kubicki cofnął decyzję starosty i nakazał firmie Awinion usunięcie odpadów na własny koszt. Pomimo licznych kar finansowych, firma nic takiego nie zrobiła. Chwilę później jej właściciele rozpłynęli się jak kamfora. Prokuratura wszczęła dochodzenie i przesłała do sądu akt oskarżenia, ale głównych oskarżonych nie ma.

Kto za co odpowiada

Przy okazji światło dzienne ujrzały luki w systemie nadzoru i kontroli nad tego typu składowiskami. W 2015 r. prezydent Zielonej Góry cofnął firmie Awinion Sp. z o.o. decyzję na prowadzenie działalności w zakresie gospodarowania odpadami, którą w 2012 roku wydał starosta zielonogórski. Wtedy też zmieniły się przepisy, które regulowały, kto odpowiada za likwidację składowisk i od jakiego poziomu ich wielkości. Jeśli było ich do 3 tys. ton, to odpowiedzialny był samorząd gminny, ale jeśli było ich więcej, likwidacja składowiska była w gestii samorządu wojewódzkiego.

- Tam było kilkanaście tysięcy ton. Zgłosiliśmy tę sprawę marszałek, informując, że powinna się tym zająć. Ona nie chciała tego zrobić, broniła się rękami i nogami, dlatego skierowała sprawę do sądu - mówi prezydent Kubicki.

Naczelny Sąd Administracyjny, rozpatrując spór kompetencyjny, stwierdził, że władnym do wydania decyzji o likwidacji składowiska jest włodarz Zielonej Góry. Po tym rozstrzygnięciu władze miasta bezskutecznie szukały firm, które by się tego podjęły. Niestety oferowana kwota była zbyta mała, a miasto nie dysponowało większymi środkami. Po drodze była pandemia COVID-19 i kryzys uchodźczy w związku z wojną w Ukrainie.

Zawaliłem, przepraszam, nie dałem rady, bo zabrakło mi dwóch miesięcy - stwierdził publicznie prezydent Kubicki.

Te dwa miesiące to czas, w którym Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej ma rozpatrzyć jego wniosek o dofinansowanie działań związanych z likwidacją składowiska, teraz już pogorzeliska po składowisku.

Skąd te odpady

Przypadek zielonogórski może posłużyć za ilustrację tego, jak postępują mafie śmieciowe, ale jest również obrazem sytuacji, w których znalazło się kilkadziesiąt innych samorządów w Polsce. Na marginesie dyskusji o tym, kto jest winien zaniedbań, które doprowadziły do tej akurat katastrofy, rozgorzała dyskusja dotycząca sprowadzania do Polski odpadów z zagranicy, szczególnie z Niemiec.

- Smród płonących odpadów w Zielonej Górze. Smród setek bezkarnych nielegalnych składowisk - napisał na Twitterze lider PO, Donald Tusk. Na odpowiedź nie musiał długo czekać.

Na wpis byłego premiera zareagował premier Mateusz Morawiecki.

- Obrzydliwe. Kuglarz z PO - Partii Oszustów nawet pożar chce wykorzystać do swego czarnego PR. Wykorzystają każde nieszczęście, żeby skłócić Polaków - napisał premier .

Nie mniej dosadnie odpisała również minister klimatu i środowiska Anna Moskwa.

- Śmierdzą śmieci sprowadzane masowo za Pana rządów. Pozostawione mieszkańcom w wielu dziwnych miejscach niebezpieczne odpady. Wypowiedzieliśmy wojnę mafii śmieciowej - drastyczne kary, system SENT, wyhamowanie tego nielegalnego śmierdzącego procederu z lat 2012-15 - napisała.

Zasadnicze pytanie brzmi: dlaczego do Polski trafiają śmieci z innych państw? Eksperci są tutaj zgodni. Tak duża ilość śmieci, których nie wytwarza się w naszym kraju, trafia do polskich sortowni, ponieważ innym krajom bardziej opłaca się ich eksportowanie.

W Polsce zagospodarowanie odpadów jest tanie - uważa Michał Paca, autor bloga „Sortownia Opinii”.

Już kilka lat temu na łamach swojego bloga przestrzegał, że kiedy proceder zostanie ukrócony, problem nie zniknie, ale dopiero się rozpocznie. Dzieje się tak dlatego, że nielegalnie wwożone do Polski śmieci, nigdy nie miały służyć rekultywacji. Bardzo często były to odpady, które nie odpowiadały stanowi przedstawionemu w dokumentacji. Jeszcze częściej wwożone były nielegalnie.

Politycy przerzucają się danymi. Opozycja pokazuje te z okresu 2016-2022, a rządzący wskazują czasy rządów PO-PSL. W tym ostatnim okresie import miał charakter masowy. Z informacji Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska wynika, że w 2008 roku do Polski trafiło ponad 689 tys. ton odpadów, w 2009 było to już 1,1 mln ton, a w 2011 aż 1,6 mln ton. Nie oznacza to, że wszystkie odpady były problemem. W 2010 roku 74 proc. masy odpadów, które legalnie wjechały do Polski, stanowiły metale przeznaczone do przetworzenia w hutach. Istotny spadek odpadów importowanych do naszego kraju odnotowany został w 2013 roku. Z tym, że nie był to spadek faktyczny, bo lepsze statystyki były konsekwencją zmiany przepisów. Z początkiem 2013 roku przywóz do Polski odpadów z tzw. zielonej listy (metale, makulatura) zaczął się odbywać na takich samych zasadach jak w całej Unii Europejskiej, tj. bez pisemnego zezwolenia właściwych organów. Unijne rozporządzenie, które weszło wtedy w życie, nie nakładało na państwa członkowskie obowiązku gromadzenia informacji o imporcie odpadów z zielonej listy. Jeśli firma chce wysyłać odpady do Polski, to otrzymuje zezwolenie, które ma roczny termin ważności. To właśnie te zmiany spowodowały, że w okresie rządów PiS, statystycznie, śmieci eksportowanych do Polski było mniej: w 2019 - 405 tys. ton, w 2020 - 399 tys. ton, a w 2021 - 331 tys. ton.

Na mniejszą liczbę sprowadzanych odpadów miały też wpływ zmiany w prawie. To nie jest tak, że temat śmieci wypłynął w ostatnich dniach. Rząd zajmował się tym tematem wielokrotnie. Ostatni raz przed pożarem, było to w lipcu 2021 roku. Wprowadzono obligatoryjny monitoring składowisk oraz specjalne kaucje finansowe, które gwarantują możliwość dochodzenia roszczeń na wypadek braku utylizacji. Pojawił się też nadzór nad miejscami składowania śmieci, a nawet kontrole drogowe ze strony inspektorów.

Wszystkie importowane do Polski odpady są objęte systemem SENT. Dzięki temu nielegalny import odpadów jest pod specjalnym nadzorem, a transportujące odpady pojazdy są lepiej monitorowane - mówi wiceminister klimatu i środowiska, Jacek Ozdoba.

Niemieckie odpady, polski problem

Nowe regulacje prawne w znacznej części ucywilizowały ten obszar gospodarki, ale nie wyeliminowały całkowicie patologii. Nie spowodowały też, że zniknęły składowiska, które od wielu lat już istnieją, choć ich właścicieli już często nie ma w Polsce. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, w 2022 roku w Polsce wciąż istniało 2246 takich nielegalnych składowisk.

Jeszcze nie wiadomo, skąd pochodziły toksyczne odpady na składowisku w Przylepie. Nie da się jednak zakwestionować faktu, że od lat najwięcej odpadów trafia do Polski właśnie zza Odry. Jak wskazują raporty GUS pt. „Ochrona środowiska w 2022 roku”, niemieccy sąsiedzi przywieźli do naszego kraju aż 68 proc. ogólnej masy wszystkich odpadów przywiezionych na teren Polski.

Problemem są jednak nie te odpady wwożone do Polski legalnie i pod nadzorem, ale te importowane przez mafie śmieciowe. W raporcie GUS znajduje się konkluzja: „W 2022 r. ujawniono 89 przypadków nielegalnego przywozu do Polski odpadów innych niż pojazdy o łącznej masie 8 676,3 ton. Istotna część tych odpadów pochodziła z Niemiec, tj. 28 przypadków o łącznej masie 4 799,6 ton”.

Temat nie jest nowy i nie jest nieznany opinii publicznej oraz politykom zza Odry. W czerwcu 2021 roku dziennik „Der Tagesspiegel” poinformował o wykryciu kolejnego nielegalnego magazynu odpadów budowlanych w Brandenburgii. Młodym mieszkańcom Berlina niemiecka policja postawiła zarzuty nielegalnego wywożenia śmieci. Azbest, tworzywa sztuczne i gruz były wywożone do Polski. Nie był to ani pierwszy, ani ostatni przypadek.

Również „Tagesspiegel” podkreślił wtedy, że za nielegalnym eksportem śmieci do Polski stoi mafia, ponieważ „jest to bardzo dochodowy interes”. Bliskość granicy z Polską temu pomaga. Dość przypomnieć, że w ostatnich latach na terenie Brandenburgii wykryto ponad sto nielegalnych wysypisk, z których odpady przewożone były do Polski. Jak taki biznes wygląda w praktyce, opowiedzieli funkcjonariusze Landowego Urzędu Kryminalnego (LKA).

Ciężarówki jeżdżą do Polski kilka razy dziennie. Złapani, mimo iż nie mają żadnych dokumentów, tłumaczą się, że nie są to odpady, ale produkty - opowiadał rzecznik LKA.

O tym, że zarzut wobec Niemiec w sprawie śmieci nie jest wydumany, świadczą również doniesienia innych niemieckich mediów.

Niemcy są liderem w wywożeniu śmieci za granicę, głównie do Polski - pisał w 2019 roku portal Tagesschau.de.

I jak podkreślił: chodzi o nielegalny eksport. Wszystko to po pożarze wysypiska śmieci w Zgierzu, kiedy to prokuratura w Łodzi wszczęła dochodzenie przeciwko 36 niemieckim firmom. Temat przebił się do głównego nurtu niemieckich mediów. W najlepszym czasie antenowym pierwszy kanał telewizji publicznej ARD wyemitował reportaż pt. „Monitor”. Dziennikarze „Monitora” zbadali kulisy pożaru, do którego doszło na zgierskim wysypisku, gdzie spłonęło 50 tys. ton odpadów, głównie plastiku. Jak ustalili, znaczna część tych śmieci pochodziła z Niemiec.

Idziemy do TSUE. Nie pozwolimy, żeby polski podatnik zapłacił złotówkę za to, co robią Niemcy - oświadczyła minister Anna Moskwa.

Na tę informację zdążył już zareagować rzecznik Ministerstwa Ochrony Środowiska Niemiec Christopher Stolzenberg.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę egzekwowanie prawa, prowadzenie śledztw, a ostatecznie wydanie polecenia zwrotu nielegalnie wywiezionych odpadów, odpowiedzialność spoczywa na poszczególnych krajach związkowych - stwierdził.

I chociaż polski wniosek do TSUE, aby Niemcy zabrali swoje odpady z Polski, brzmi egzotycznie, nie oznacza, że nie jest to niemożliwe.

W 2018 roku Brandenburgia, po wykryciu sześciu nielegalnych transportów, musiała przyjąć z powrotem z Polski 150 ton nielegalnych odpadów - można przeczytać w niemieckim „Deutsche Welle”.

Kto ma to posprzątać?

Pisałem do wszystkich i prosiłem wszystkich o pomoc, ale jej nie otrzymałem - tłumaczył się już po pożarze na sejmowej komisji ochrony środowiska Janusz Kubicki, prezydent Zielonej Góry. - Potrzebne jest rozwiązanie systemowe, ponieważ ten problem dotknie wszystkich - dodał.

I dotyka. Chociaż samorządy są oczywiście zainteresowane likwidacją nielegalnych składowisk śmieci, szczególnie tych toksycznych, to realizacja tego jest poza ich zasięgiem finansowym. Nie mają też w tym względzie doświadczenia.

My potrafimy budować szkoły i przedszkola, remontować drogi i pozyskiwać inwestorów, ale nie potrafimy radzić sobie z takimi wyzwaniami jak odpady toksyczne - mówił Kubicki.

Kwestię tę podniósł ostatnio Andrzej Porawski, dyrektor Biura Związku Miast Polskich. Zwrócił uwagę na fakt, że nowelizacja przepisów związanych z gospodarowaniem odpadami komunalnymi z 2019 roku uregulowała kwestie odpowiedzialności za nielegalne składowiska, obowiązek ich likwidacji nakładając na samorządy, ale nie zapewniła na to żadnych dodatkowych środków.

W maju br. opinię na temat odpowiedzialności samorządów za likwidację składowisk wydała Najwyższa Izba Kontroli. Stwierdzono w niej, że wskazane w ustawie samorządy „nie dysponują skutecznymi instrumentami, które pozwoliłyby na bezstronne ustalenie, kto jest posiadaczem odpadów i kto jest odpowiedzialny za ich usunięcie”. NIK podkreśliła w swojej opinii, że gminy nie mają pieniędzy na usunięcie odpadów niebezpiecznych w drodze tzw. wykonania zastępczego. Takiego, do jakiego został zobligowany przez NSA prezydent Zielonej Góry, ale też wielu innych jego kolegów w Polsce. Pozbycie się niebezpiecznych odpadów to bardzo kosztowna procedura, często liczona w dziesiątkach milionów złotych.

Kontrolerzy NIK podali też kilka przykładów. Podobne problemy do Zielonej Góry miała Częstochowa. Tam usunięte miały być ponad 932 tony odpadów niebezpiecznych, które składowane były w postaci cieczy i ciał stałych. Miasto przygotowało procedurę przetargową, a szacowany koszt działania obliczony został na 50 mln zł. Nie inaczej w Sosnowcu. Do zutylizowania było m.in. 1000 pojemników i beczek z odpadami chemicznymi. Wyliczone koszty realizacji likwidacji tego składowiska to 113 mln zł. Taki koszt znacznie przekracza możliwości właściwie każdego samorządu w Polsce.

Gminy od lat wydają setki milionów złotych rocznie na likwidację nielegalnych wysypisk śmieci - uważa Andrzej Porawski ze Związku Miast Polskich.

Śmieci to złoto, a polityka to śmieci

W czerwcu 2021 roku na stronie GIOŚ uruchomiono funkcjonalność „Zgłoś interwencję”, dzięki której można zgłaszać nieprawidłowości dotyczące środowiska. Wypełniając formularz, można np. zgłosić nielegalne składowiska komunalnych i niebezpiecznych odpadów. Od ubiegłego roku nieprawidłowości można też zgłaszać za pośrednictwem aplikacji.

W ciągu dwóch lat przy pomocy tych narzędzi udało się odnaleźć ok. 350 nielegalnych składowisk - chwalili się kontrolerzy GIOŚ.

Nie wiadomo, ile z nich udało się samorządom zlikwidować.

W całym zamieszaniu o śmieci ucieka to, że nielegalne składowiska to patologia, choć akurat w Polsce dosyć powszechna, ale samo eksportowanie oraz importowanie śmieci w celu ich przetworzenia to potężny biznes. Fakt przysyłania ich do Polski wcale nie musi oznaczać, że jest to coś złego. Problemem jest to, co zostaje przysłane i gdzie ostatecznie ląduje.

Clou śmieciowego biznesu polega na tym, że im odpady trudniejsze do zutylizowania, tym większe wiążą się z tym pieniądze. Rzecz sprowadza się do tego, że obrót śmieciami jest bardzo opłacalny w chwili ich przyjmowania przez odbierających, ale jednocześnie pochłania ogromne koszty w kolejnych procesach ich przetrzymywania, zabezpieczenia i bezpiecznej utylizacji. Taka sytuacja powoduje, że już na samym początku wiadomo, że po odebraniu odpadów biznes ten staje się mało opłacalny. To z kolei stwarza zachętę i pole do nadużyć.

Śmieci są złotem, a polityka to śmieci. Te ostatnie są dużo lepszym interesem niż narkotyki. Większe pieniądze, a mniejsze ryzyko - opowiadał Nunzio Perrella, emerytowany szef neapolitańskiej kamorry, który po tym, jak został aresztowany, rozpoczął współpracę z włoską policją.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska