Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odbierał porody w czwartki

Grażyna Zwolińska
W 2002 r. czytelniczki miesięcznika "Twój Styl" przyznały Janowi Kosińskiemu honorowy tytuł "Lekarz Przyjacielem Kobiety"
W 2002 r. czytelniczki miesięcznika "Twój Styl" przyznały Janowi Kosińskiemu honorowy tytuł "Lekarz Przyjacielem Kobiety" fot. Bartłomiej Kudowicz
Znany zielonogórski lekarz Janusz Kosiński od początku stycznia jest na emeryturze. W Szpitalu Wojewódzkim przepracował ponad pół wieku. Do naszego miasta przyjechał w 1957 roku...

- Czy jest tu gdzieś lekarz? - wołali zdenerwowani pasażerowie pociągu, który właśnie minął Czerwieńsk. Lekarz był, do tego ginekolog - położnik, więc jak znalazł. Znalazła się też czerwona tasiemka.

1. - Ona rodzi! - ekscytowali się ludzie, przekrzykując stukot kół. Doktor Kosiński wyprosił pasażerów z przedziału. Pierwszy raz w życiu był w takiej sytuacji. On, młody lekarz, kilka lat po studiach, choć już z ginekologiczno-położniczą specjalizacją. Na szczęście wszystko poszło gładko. Jeszcze tylko odciąć pępowinę, ale kto w pociągu ma nożyczki? Więc chociaż coś do jej przewiązania. Sznurowadło? Lepiej coś innego. Jedna z pasażerek zdjęła wisiorek i podała lekarzowi czerwoną tasiemkę. Zawiązał pępowinę w dwóch miejscach. Pociąg dojeżdżał do Zielonej Góry. Na dworcu stała już wezwana przez kolejarzy karetka.
Młoda mama trafiła na oddział ginekologiczno-położniczy szpitala, który mieścił się wtedy obok teatru w nieistniejącym już budynku przedwojennej kliniki doktora Brucksa przy obecnej al. Niepodległości. Janusz Kosiński, pracownik oddziału, odwiedzał swoją nietypową pacjentkę codziennie. Trzeba pamiętać, że w latach 60. ub. wieku po porodzie w szpitalu było się prawie tydzień. Dziś kobiety wychodzą po dwóch dobach.
2. - O czym tu jeszcze pani opowiedzieć? - zastanawia się doktor. Wybór niełatwy, bo trzeba pamiętać, że Janusz Kosiński przepracował w Szpitalu Wojewódzkim w Zielonej Górze 51 lat. Tak, to nie pomyłka. Trafił tu w 1957 r. zaraz po ukończeniu studiów w Akademii Medycznej w Poznaniu. Pracował do końca 2008 r. W ostatnich latach przyjmował pacjentki w przyszpitalnej poradni konsultacyjnej ginekologii i patologii ciąży. Od Nowego Roku jest na prawdziwej emeryturze.
W 2002 r. czytelniczki miesięcznika "Twój Styl" przyznały mu honorowy tytuł "Lekarz Przyjacielem Kobiety". Za troskę o zdrowie kobiet i upowszechnianie profilaktyki raka piersi. Dlaczego akurat on dostał ten tytuł? Choćby dlatego, że chciało mu się to, co nie każdemu lekarzowi jego specjalności się chce. Wszystkie jego pacjentki miały zawsze badane piersi. Uparcie też uczył kobiety ich samokontroli.
Jego "konikiem" była też cytologia. I to w czasach, kiedy znacznie mniej mówiło się o profilaktyce raka szyjki macicy. Już w 1961 r. został specjalistą diagnostyki cytologicznej. Wkrótce też zorganizował kurs cytologiczny dla 20 lekarzy z całego województwa i zaraz potem z rozpędu drugi dla techników cytodiagnostyki. A dziś wydaje się wielu z nas, że nacisk na cytologię to moda ostatnich lat...

3. O czym jeszcze opowiedzieć? Może o tym, co dziś tak oczywiste, jak szkoły rodzenia. To właśnie doktor Kosiński założył pierwszą w Zielonej Górze.
- Pamiętam czasy, jak niektóre rodzące uciekały z łóżka, kontakt z nimi był żaden, pełna panika - wspomina doktor. - Dzięki szkole mogły zrozumieć, na czym polegają kolejne etapy porodu, nauczyć się współpracy z lekarzem i wcześniej odwiedzić trakt porodowy. Nie przychodziły potem w nieznane.
Przełomem było pojawienie się przy rodzących ojców ich dzieci. I znowu to, co dziś oczywiste, jeszcze nie tak dawno było nie do pomyślenia. Oddział położniczy i trakt porodowy to był zawsze teren zamknięty.
- Odzież szpitalna, obuwie szpitalne, a tu nagle cywile! Początkowo bardzo to mnie raziło - przyznaje doktor. - Ale z czasem przekonałem się, że obecność ojców jest bardzo ważna. Rodzące są spokojniejsze, cieszą się, że mąż widzi, jaki to wysiłek urodzić dziecko. Bo to jest naprawdę trudne zadanie.

4. Lata całe doktor Kosiński dyżurował w czwartki. Kto więc urodził się w czwartek w zielonogórskim szpitalu prawdopodobnie przychodził na świat pod jego opieką, albo dosłownie w jego ręce. Miał też raz w miesiącu niedzielne dyżury. Gdyby zebrać w jednym miejscu wszystkie "jego" dzieci, byłby tłum. Jak ogromny, doktor nie potrafi powiedzieć. Ale licząc średnio dwudziestkę maluchów odebranych w miesiącu, już mamy 240 dzieci rocznie. Mnożąc to przez lata pracy wyjdzie jak nic 10 tysięcy.
Czy pamięta pierwsze dziecko, które odebrał? Tak. To w pociągu nim nie było. Odebranie pierwszego to wielki stres, niepokój, mimo świadomości, że przecież czuwa nad wszystkim bardziej doświadczony położnik.
Doktor pamięta też pewną panią spod Zielonej Góry, jak rodziła już 18. dziecko. Była znana na oddziale. Wystarczyło powiedzieć: - Pani Basia znów rodzi! Dziś aż tak wielodzietne mamy trudno spotkać.

5. Oddział ginekologiczno-położniczy w 1976 r. wyprowadził się do nowego budynku. Zmieniły się metody odbierania porodu i opieki nad ciężarną. W zapomnienie, i słusznie, odeszły kleszcze. To takie dwie "łyżki", którymi obejmowało się główkę noworodka i wyciągało go na świat, gdy miał problemy z wydostaniem się. Nie było to zbyt bezpieczne. Kleszcze zastąpił vacum ekstraktor. Kobieta jest dziś pod opieką urządzeń, których kiedyś po prostu nie było (choćby usg czy ktg). Może rodzić w wodzie, co doktor poleca.
Nadal jednak wiele pań, nie tylko tych ciężarnych, nie dba o swoje zdrowie. Nie doceniają wagi badań profilaktycznych czy choćby zwykłej wizyty u ginekologa. - To, że nic nie boli, nie znaczy, że wszystko jest w porządku - podkreśla doktor Kosiński. Przed laty powtarzał to na spotkaniach z pracownicami Polskiej Wełny, Dekory, Zastalu, jeździł na wieś na zaproszenie działaczek Ligi Kobiet. Nie każdemu lekarzowi się chciało, a świadomość zagrożeń to ważna sprawa.
A jak jest z dziś np. higieną kobiet? Lepiej niż pół wieku temu?
- Na pewno. Choć bywa jeszcze czasem, że patrzysz na buzię: ho, ho, ho! Patrzysz dalej: hm... hm... hm... - śmieje się doktor.

ZA GŁOSEM SERCA

75-letni dziś Jan Kosiński przyjechał do Zielonej Góry "za głosem serca". Stąd pochodzi jego, poznana jeszcze na studiach żona, też lekarz, ale nefrolog. Oboje pracowali w szpitalu. Niedawno odebrali medal z okazji 50-lecia pożycia małżeńskiego. Lekarzami w szpitalu są syn i synowa. Tylko wnuczka wybrała prawo.
Doktor był też m.in. wojewódzkim inspektorem d.s. ginekologii i położnictwa, pełnił obowiązki ordynatora w szpitalu w Słubicach i na oddziale ginekologii i położnictwa w Kożuchowie, który mieścił się kiedyś w klasztorze. Był współorganizatorem gabinetów ginekologicznych w spółdzielni lekarskiej. Ma wiele odznaczeń. W 2007 r., wraz z kolegami i koleżankami z roku, uczestniczył w uroczystym odnowieniu dyplomu lekarskiego na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu. Ma nadzieję, że na emeryturze będzie miał więcej czasu na turystykę, która jest hobby jego i jego żony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska