Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poniżali i krzyczeli

SYLWIA MALCHER-NOWAK 0 68 324 88 70 [email protected]
Angielska farma Hereford ładnie prezentowała się na reklamówkach. Na miejscu szprotawianie: Joanna i Mateusz przeżyli szok. Kolczaste ogrodzenie pod napięciem, wyzwiska strażników, odbieranie pieniędzy za "przewinienia"...
Angielska farma Hereford ładnie prezentowała się na reklamówkach. Na miejscu szprotawianie: Joanna i Mateusz przeżyli szok. Kolczaste ogrodzenie pod napięciem, wyzwiska strażników, odbieranie pieniędzy za "przewinienia"... Archiwum Polaków pracujących na angielskiej farmie
Chcieli przeżyć coś ciekawego, a przy okazji trochę zarobić. Gdy dojechali na farmę Brierley w Hereford w Anglii, przeżyli szok. Ogrodzenie pod napięciem, żółte baraki zamiast kempingów, smród, poniżanie. Na dodatek z ich kont znikały zarobione pieniądze.

Mateusz i Joanna ze Szprotawy znaleźli pracę przez internet. Oferta pochodziła z biura pośrednictwa pracy Ecto w Warszawie. W zielonogórskim urzędzie pracy sprawdzili, czy to legalna firma.
Mieli zarabiać 5,05 funta na godzinę, mieszkać w kempingach. Obiecywano im ubezpieczenie, opiekę lekarską, premie, czyli bonusy za dobrą pracę. A do dyspozycji boiska, jakuzzi, basen… Wysłali więc komplet dokumentów i wpłacili 500 zł na "program". Pokryli też koszt przejazdu w jedną stronę - kolejne 500 zł. Pojechali.

Poniżali i krzyczeli

JAK NIE DAĆ SIĘ NABRAĆ

Do naszej redakcji dociera coraz więcej osób, które wyjechały do pracy za granicą i zostały oszukane. Dlatego w czwartkowym dodatku "Praca i pieniądze" zamieścimy poradnik, co zrobić, aby nie paść ofiarą nieuczciwego pośrednika pracy lub zagranicznego pracodawcy.

- Czegoś takiego się nie spodziewaliśmy - mówi Mateusz. - Farma była otoczona drutem kolczastym pod napięciem. Zamieszkaliśmy w żółtych barakach, zamiast w obiecanych kempingach. Nie było tam łazienki, kuchni, toalety. W środku panował brud i smród. Czasami przez kilka dni nie było prądu i wtedy rozmrażała się lodówka, a jedzenie psuło.
Mieli mieć trzy przerwy w ciągu dnia, a była jedna, półgodzinna. Pracowali w tunelach, gdzie panował straszny upał. Strażnicy - najczęściej Polacy, Ukraińcy lub Białorusini, nie pozwalali z nich wychodzić, żeby się napić lub załatwić. Poniżali wszystkich, wyzywali, krzyczeli.
- Za każde przewinienie dostawało się żółtą kartkę - opowiadają szprotawianie. - Za trzy żółte można było wylecieć z farmy. Potem się dowiedzieliśmy, że za każdą kartkę za karę odciągają nam pieniądze z konta.

Zostało 30 ze 120 funtów

Każdemu przymusowo zakładano konto i na nie wpływały zarobione pieniądze. - Problem w tym, że te pieniądze bez naszej wiedzy z tego konta znikały - mówi Mateusz. - Pobierano je za wszystko - za sprzątaczki, ochronę, żółte kartki, niewyrobienie normy... Wyliczyłem, że powinienem zarobić np. 120 funtów, a na koncie było tylko 30.
Były też inne konieczne opłaty, np. za przyjęcie na farmę, wyrobienie karty, bez której nie można pracować i poruszać się po obiekcie. Obiecywane atrakcje, czyli np. basen i jakuzzi, były oczywiście odpłatne. Podobnie, jak opieka lekarska.
Obiecywane zarobki okazały się mrzonką. - Mieliśmy zarabiać 5,05 funta za godzinę pracy - wspominają Lubuszanie. - Okazało się, że pod warunkiem, iż w ciągu godziny zbierzemy trzy skrzynki truskawek. To oczywiście było niemożliwe, więc za niewyrobienie normy dostawaliśmy minusowe bonusy i odciągano nam pieniądze z pensji. Poza tym, przez tydzień w ogóle nie pracowaliśmy, bo nie było nas na liście.

Tam jest cała prawda

Szprotawianie wytrzymali na farmie trzy tygodnie. Zarobili w tym czasie około 30 funtów, a wydali na cały wyjazd ponad 1.500 zł. Udało im się wyjechać tylko dlatego, że skontaktowali się z bratem Joanny, który też pracuje w Anglii. Najpierw pojechali do niego, a stamtąd do Polski.
- Chcieliśmy przeżyć coś ciekawego - mówią. - I przeżyliśmy. Teraz ostrzegamy innych, żeby tam nie jechali. Jeśli ktoś nie wierzy, jak tam jest, niech zajrzy na stronę o tej farmie. Tam jest cała prawda.
Stronę www.farmabrierley-hereford.blog.onet.pl założyła Iwona z Kraśnika na Lubelszczyźnie. Skontaktowaliśmy się z nią. - Pojechaliśmy w dziesiątkę - opowiada. - Pracę załatwiliśmy przez Ogólnopolskie Zrzeszenie Producentów Owoców i Warzyw. Wróciliśmy już po tygodniu. Udało nam się, bo mieliśmy wykupione bilety powrotne. Każdy z nas stracił jednak ponad 2 tys. zł.
Mieszkańcy Kraśnika mają zamiar odzyskać pieniądze. Pośrednika chcą podać do sądu. - Lada dzień wybieramy się także do prokuratury - mówi Iwona. - Zgłosimy przestępstwo.
Zadzwoniliśmy do Ecto w Warszawie. Szef firmy Piotr Machalski odmówił jakichkolwiek komentarzy. Zapytany, czy nadal wysyła ludzi do pracy na farmie w Brierley odpowiedział ogólnie, że wstrzymał przyjęcia pracowników.
- Z powodu warunków, jakie tam panują? - pytamy.
Machalski odpowiedział, że powody mogą być różne...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska