MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Postawili ultimatum i... zamilkli

AGNIESZKA MOSKALUK
Po naszym artykule sprzed dwóch tygodni ,,Królestwo doktora’’ skontaktowały się z redakcją kolejne pacjentki oddziału ginekologiczno - położniczego szpitala przy ul. Dekerta. Wszystkie skarżą się na ordynatora Bogusława Dębniaka i atmosferę panującą na oddziale. Lekarze zażądali od dyrektora konkretnych działań.

Zaraz po publikacji dyrektor szpitala Leszek Wakulicz ,,przeprowadził poważną rozmowę z docentem Dębniakiem’’. Ponoć nie jest to pierwsza taka rozmowa. - Kilka razy dyrektor prosił doktora Dębniaka, żeby się zmienił. Żeby zweryfikował swój stosunek do pacjentek i lekarzy. Dyrektor tego nie przyzna, ale od dawna dochodzą do niego głosy od niezadowolonych i jest świadom, że coś z tym problemem musi zrobić - mówi jeden z pracowników szpitala, który prosi o anonimowość.

Postawili ultimatum i... zamilkli

- Tak nie można pracować. Jesteśmy terroryzowani i zastraszani - przyznają ginekolodzy z gorzowskiego szpitala. Dodają, że szykanowani są szczególnie lekarze, którzy współpracowali z byłą ordynator Krystyną Gedymin. Mają mało dyżurów i trafiają im się niemal same ,,beznadziejne przypadki’’. - Czasem mamy też wrażenie, że wyciera się nami podłogę - mówią. Takie traktowanie potwierdza K. Gedymin, która po przegraniu konkursu na ordynatora połączonego oddziału ginekologiczno - położniczego przy ul. Dekerta odeszła do szpitala w Barlinku (tam jest zastępcą ordynatora). - O stosowaniu mobbingu przez pana Dębniaka informowałam pisemnie dyrektora Wakulicza już w ubiegłym roku. Ani ja, ani zespół nie wyobrażaliśmy sobie współpracy z nim. W odpowiedzi otrzymałam tylko lakoniczną notatkę o charakterze człowieka. Odeszłam z oddziału, bo nie widziałam możliwości pracy w atmosferze zastraszania i poniżania personelu i pacjentek. Zróbmy wszystko, by ten wspaniale wyszkolony, bardzo odpowiedzialny zespół mógł w normalnej atmosferze pracować - mówi K. Gedymin.
Po naszym ostatnim artykule dyrektor spotkał się również z lekarzami. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że postawili mu ultimatum: albo my, albo ordynator. - Podczas tej rozmowy ludzie się otworzyli. Wylali swoje żale, ale to chyba nic nie dało - mówi jeden z lekarzy. Inny też nie ma złudzeń, że cokolwiek na oddziale się zmieni. - Ordynator jest doskonale umocowany politycznie i koleżeńsko. Ma wpływy we władzach województwa. Dlatego po tej próbie obrony lekarze znów zamilkli. Każdy boi się konsekwencji - stwierdza nasz rozmówca. Jednym z niewielu lekarzy, którzy nie boją się przeciwstawiać ordynatorowi, jest jego zastępca Maciej Smółkowski. - Jestem niepokorny i nie umiem zamilknąć - przyznaje. Dlatego od dwóch miesięcy nie miał np. ani jednego dyżuru. Na oddziale plotkuje się, że ordynator chce się go pozbyć. - Smółkowski sam nie odejdzie, a nie ma podstaw, żeby go wywalić, dlatego się wścieka - informuje jedna z osób pracujących na oddziale. Po rozmowach z dyrektorem lekarz będzie wreszcie dostawał dyżury.

Uciekają ze szpitala

Wiele pacjentek nie ma złudzeń, że sytuacja się nie poprawi. Każdego tygodnia kilka z nich wypisuje się na własne żądanie i przenosi do innych szpitali, np. do Barlinka lub Skwierzyny. - Ja się z tego cieszę. Skwierzyna nie jest przecież tak daleko od Gorzowa, a tu jest bardzo dobry oddział - zapewnia Sławomir Sroka, który jeszcze w grudniu pracował przy ul. Dekerta, ale miał dość szykan i przeniósł się do Skwierzyny, gdzie został ordynatorem ginekologii.
Pani Anna wypisała się z gorzowskiego szpitala, bo - jak mówi - została fatalnie potraktowana. - Straciłam zaufanie do ordynatora, kiedy zobaczyłam, że on nie szanuje pacjentek. Traktuje kobiety jak przedmioty lub króliki doświadczalne. W ogóle nie ma wyczucia - tłumaczy. Inna pacjentka, pani Agnieszka, do dziś nie może pozbierać się po tym, co wydarzyło się na oddziale przy ul. Dekerta. Kilka lat temu straciła przy porodzie dziecko. Była w 39. tygodniu drugiej ciąży, kiedy trafiła do szpitala (28 stycznia br.). Dziecko było źle ułożone i lekarz skierował ją na cesarskie cięcie. - Żona przeżyła tam cztery dni piekła. Mnie do niej nie wpuszczono, bo pan ordynator nie lubi facetów na oddziale. Zmieniano decyzje, żona to miała mieć cesarkę, to rodzić siłami natury. W pewnym momencie zasłabła i zaczęła w majakach wołać nieżyjące dziecko. Zrobili z niej wariatkę i nafaszerowali psychotropami. Do poniedziałku mimo skurczów nic się nie działo. W poniedziałek Dębniak wymyślił dla niej konsultację psychiatryczną. Tego było za wiele. Wypisałem żonę i zawiozłem do Barlinka. Tam natychmiast miała cesarkę i jestem przekonany, że tylko dzięki temu nasze dziecko żyje - opowiada jej mąż Leszek. Zapowiada, że sprawy tak nie zostawi i pojedzie na skargę nawet do Warszawy. Dodaje, że skarżył się też wicemarszałkowi Bogusławowi Andrzejczakowi (to Urzędowi Marszałkowskiemu podlega szpital). On jednak tego nie potwierdza (kontaktuje się z nami przez rzeczniczkę). - Po pani ostatnim artykule wicemarszałek polecił dyrektorowi przedstawić statystyki dotyczące liczby operacji i zabiegów wykonywanych na ginekologii i tego, co się dzieje na oddziale. Dodatkowo wysłał list do Narodowego Funduszu Zdrowia z pytaniem, czy oddział wywiązuje się z kontraktu i czy NFZ prowadzi tam jakieś kontrole - informuje zwięźle rzeczniczka marszałka Barbara Kuraszkiewicz - Machniak. Ordynator nie chce z ,,GL’’ rozmawiać.
Będziemy wracać do tematu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska