Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Reakcja jak dzwon

DARIUSZ CHAJEWSKI 0 68 324 88 36 [email protected]
Nie wycofam naszych eksponatów - mówi Zbigniew Czarnuch
Nie wycofam naszych eksponatów - mówi Zbigniew Czarnuch Kazimierz Ligocki
Słoiczek z kurkami, który był lubuskim akcentem organizowanej przez Erikę Steinbach wystawy "Wymuszone drogi", zostaje w Berlinie.

Wystawa poświęcona wypędzeniom w Europie prezentowana jest w centrum stolicy Niemiec od tygodnia, ale część eksponatów już znikła z gablot. Polscy właściciele przedmiotów doszli do wniosku, że organizowana przez Steinbach "impreza" nie jest ich godna. Niektórzy tłumaczą, że nie wiedzieli, że ekspozycję firmuje Steinbach. A ona sama skarży się, że Polacy urządzili nagonkę na osoby i eksponaty, które przyjechały z naszego kraju.

Reakcja jak dzwon

Swoje przedmioty wycofało Muzeum Historyczne Miasta Warszawy. Polskie Ratownictwo Morskie wystąpiło do organizatorów z żądaniem wcześniejszego powrotu do kraju dzwonu ze statku "Wilhelm Gustloff". Okręt ten, z dziewięcioma tysiącami niemieckich uchodźców na pokładzie, został zatopiony w 1945 r. przez radziecką łódź podwodną. Eksponat ma wrócić do Polski pod naciskiem urzędników z resortu gospodarki morskiej. Władze wojewódzkie i zwierzchnicy organizacyjni zasugerowali też, że warto zażądać zwrotu wiszącego na ścianie sztandaru Związkowi Sybiraków z Trzebiechowa...
Za Odrą i Nysą bardzo zręcznie została wygrana sprawa sztandaru Sybiraków. Przyznali oni, że wycofują się z wystawy na skutek nacisków, a chcieli wziąć w niej udział, by pokazać na Zachodzie swoją historię wypędzonych i... zyskać nowych przyjaciół.

A dlaczego nie?

Naciskom oparł się m.in. IPN, który nie tylko nie wycofał swych przedmiotów, ale na dodatek wysoko ocenił wystawę.
Pozostały też lubuskie eksponaty - słoik zaprawy z kurek, o którym pisaliśmy kilkakrotnie, a także książki dokumentujące związki polskich i niemieckich mieszkańców północnej części naszego regionu. Ozdobą wystawy był właśnie słoik, który poszukiwacz skarbów znalazł w 2005 r. w Stanowicach pod Gorzowem. W 1945 r. niemiecki mieszkaniec ukrył go wraz z garnkami potraw, wekami i kompotami.
Dlaczego szef muzeum w Witnicy Zbigniew Czarnuch zdecydował się pozostawić swe eksponaty w Berlinie? - A dlaczego miałem zażądać ich zwrotu? - odpowiada pytaniem na pytanie. - To znaczyłoby, że wszystko, co robię od 25 lat było, kłamstwem i bzdurą.

Nazywano go volksdeutschem

Czarnuch, historyk regionalista, od ćwierć wieku działa na rzecz dialogu między tzw. wypędzonymi i mieszkańcami Witnicy oraz Ziemi Lubuskiej. Na spotkaniach organizacji występuje z wykładami i odczytami. Stara się pokazać nasz, polski punkt widzenia na sprawę wypędzeń. I tych polskich, i niemieckich. Stąd pewnie mówi się o bardzo dobrych kontaktach witniczan ze związkami wypędzonych.
- Oczywiście, że wiedziałem, że moje eksponaty trafią na wystawę organizowaną przez panią Steinbach - dodaje Czarnuch. - Już wcześniej informowałem, że chcę przekazać przedmioty. Sama wystawa robi na mnie dobre wrażenie, jest przygotowana rzetelnie.
Takie opinie na razie nie naraziły historyka na żadne nieprzyjemności, ale wcześniej nieraz już nazywano go... volksdeutschem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska