MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Skrzywdziłam całkiem niewinne

Redakcja
Zdarza się, że krzywdzimy kogoś niechcący. Absurdalnie to brzmi, ale tak bywa.

Chociaż w moim życiu upłynęło już ładnych naście lat, to ciągle noszę w sobie poczucie winy, że bardzo skrzywdziłam Staszka.

Poznaliśmy się przypadkowo. Poszłam na uczelnię zaliczyć tzw. ptasówkę z języka rosyjskiego. Przychodząc pod gabinet byłam zdenerwowana do granic wytrzymałości. Lektorka już na pierwszych zajęciach, jakie z nią mieliśmy i w ogóle na pierwszych zajęciach na pierwszym roku studiów, wydała na mnie wyrok, który brzmiał mniej więcej tak: "Pani u mnie zaliczenia nie dostanie".

Wyprowadziłam ją z równowagi brakiem akcentu, jaki charakterystyczny jest dla języka rosyjskiego. Nie będę tłumaczyć, co i dlaczego, w każdym bądź razie wiele nerwów kosztował mnie ten nieszczęsny język (ostatecznie zaliczyłam go jako jedna z pierwszych osób w grupie).

Kiedy przyszłam pod gabinetem stało już parę osób. Zapytałam się, kto jest ostatni. Jak się później okazało, był to Staszek. Rozmawiało nam się fantastycznie. Dla rozładowania nerwów i zabicia czasu, potrafiłam bardzo dużo wyrzucać z siebie słów, czyli innymi słowy nadawać, a przede wszystkim żartować.

Na drugi dzień podszedł do mnie przywitać się. Zrobiłam wielkie oczy, bowiem nie pamiętałam go. Musiał przypomnieć mi, skąd się znamy. No tak, te moje nieszczęsne nerwy. Po prostu dzień wcześniej nie przyjrzałam się mu na tyle, żeby zapamiętać jego twarz. Głupio wyszło, ale cała sprawę udało mi się obrócić w żart. Nasze kolejne spotkania ograniczały się do tzw. okienek i do terenu uczelni względnie kawiarenki "Pod bankiem".

Był inteligentny, miły, uprzejmy i uwielbiał tak, jak ja słuchać muzyki Czesława Niemena. Był bardzo dobrym kolegą. Problemy pojawiły się w momencie, gdy zrozumiałam, ze Staszek liczy na coś więcej niż tylko przyjaźń. Na przyjęciu w niewielkim gronie znajomych z okazji jego 21-urodzin przy piosence Czesława Niemena "To ty, tylko Ty" wyznał, że wtedy pod gabinetem rzuciłam go na kolana. Zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, do "szaleństwa". Uwielbia mnie, moje poczucie humoru. To, co robię, mówię itp.

.

Uświadomiłam sobie, że niestety, nie jestem w stanie odwzajemnić jego uczuć. Było mi przykro. Jednak, kiedy poprosił mnie o spotkanie, nie znalazłam w sobie na tyle odwagi, żeby mu odmówić.

Byłam na siebie zła, ale cała atmosfera, w jakiej wyznał, co czuje do mnie spowodowała, że nie potrafiłam powiedzieć mu prawdy. Umówiliśmy się jeszcze parokrotnie. Niestety, mimo usilnych wysiłków nie potrafiłam się w nim zakochać. W końcu musiałam mu to powiedzieć. Ku mojemu zaskoczeniu w żaden sposób nie chciał przyjąć tej wiadomości do siebie.

Uważał, że jest w stanie zrobić wszystko, żebym się w nim zakochała i muszę tylko dać nam czas. Upływały miesiące i nic. Zaczęłam tracić do niego cierpliwość. Ja mu tłumaczę, że nie, a on i tak swoje. Doszło do tego, że zaczęłam go unikać i tym sposobem prawie cały dzień przesiedziałam w szafie.

Zobaczyłam go z daleka na uczelni i chciałam czmychnąć przed nim udając, że go nie widzę i bardzo się spieszę. Krzyknął do mnie: " Przyjdę do ciebie do akademika w sobotę. Wybierzemy się do kina". Miałam tego serdecznie dość. Od poniedziałku rozpoczynała się przerwa międzysemestralna i w niedzielę planowałam wyjechać na parę dni do domu.

Nie chciałam go widzieć, więc w sobotę umówiłam się z Ewą, koleżanką z pokoju, że gdy ktoś zapuka do drzwi ona je otworzy, a ja schowam się w tym czasie do szafy. Odprawi Staszka mówiąc mu, że już wyjechałam do domu. Od 9.00 do 18.00 przesiedziałam w szafie. Wyglądało to mniej więcej tak: pukanie do drzwi. Ewa je otwiera, a ja w szafie. Okazywało się, że to któraś z dziewczyn przyszła coś pożyczyć, względnie o coś zapytać. I tak kilkanaście razy.

W końcu uznałam, że nie przyjdzie. Była prawie 19.00 zapomniałam całkowicie o Staszku. Ktoś zapukał do drzwi, zerwałam się z krzesła. Otworzyłam je. Tym razem to był on. W ręku trzymał bukiecik kwiatów i przepraszał, ale wcześniej nie mógł, gdyż byli u niego na stancji rodzice. Popatrzałyśmy na siebie z Ewą. Gorzej nie mogło być. Roześmiałyśmy się do łez. Długo nie mogłyśmy się uspokoić. Co popatrzałyśmy na siebie, zaczynałyśmy się śmiać. Staszek patrzył na nas zaskoczony, ale przecież nie mogłam mu powiedzieć, co jest przyczyną naszego zachowania.

Będąc w domu napisałam do niego list. Papier, jak mówi przysłowie, przyjmie wszystko. Napisałam mu o tym, że nie jestem w stanie pokochać go, że zaczynam być na niego uczulona i unikam go na wszelkie sposoby, że kocham się w innym - co nie było w tym momencie prawdą.

Obraził się na mnie i przez następne trzy lata, czyli do ukończenia studiów, nawet mi nie kłaniał. Było mi przykro z tego powodu. Teraz wiem, że powinnam była załatwić to z nim inaczej. Do pewnych sytuacji trzeba dorosnąć. Staszku, jeżeli jakimś cudem będziesz czytał to, co tu napisałam, to przepraszam za to, że byłam dla Ciebie wówczas taka nieczuła, nie okazałam serca a powinnam.

Teresa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska