W ogrodzie fotelik, stolik i daszek nad stołem. Jeszcze kawa i "słodkie" upieczone przez żonę. Jan Kostyra mówi, że może tak siedzieć godzinami obserwując w klatce swoje gołębie.
- Jak jeszcze mieszkaliśmy w Strzyżewie, to ojciec miał gołębie i chyba stąd wzięła mi się ochota na własną hodowlę - przypomina. Ale tak dokładnie nie jest w stanie odtworzyć w pamięci pierwszego własnego gołębia i początku przygody z ptakami. To było w dzieciństwie i zostało gdzieś w przeszłości...
Dziś w ogrodzie, na zapleczu ul. 17 Stycznia, pan Jan trzyma w klatkach 60 gołębi ozdobnych z czterech ulubionych ras. Trzeba je doglądać, sprzątać klatki, sprawdzać czy, odpukać, jakaś choroba nie dopadła, na przykład czy ptaki nie złapały wszy lub piórojadów. No i oczywiście karmić i poić.
Głównym daniem jest pszenica z kukurydzą przygotowywana przez fachowca z pobliskiej Nądni.
Na rosół? Nie warto!
- Rano, gdzieś o 6.00 przed pójściem do pracy daję im porcję, a drugi raz zaglądam po południu, tak o 16.00, 17.00 - wyjaśnia hodowca. Nie lubi, jak i wszyscy jego koledzy, gdy mówi się o nim "gołębiarz". - Jesteśmy hodowcami, gołębiarz to taki facet, co stoi i ogląda gołębie - dodaje.
Zainteresowanie gołębiami ozdobnymi to trudny konik, bo te ptaki - w odróżnieniu od gołębi pocztowych - nie latają "wyczynowo". Najwyżej z półki na półkę, z grzędy na grzędę. Niemal jak kura.
- W powietrzu ozdobne nie dają sobie rady, jastrząb nie miałby problemów - uważa hodowca. Protestuje jednak na uwagę, że niczym z kury można by z garłaczy zrobić rosół. Przede wszystkim to by się finansowo nie opłaciło. Kurczak w markecie kosztuje dziś 6-7 zł za kg. Gołąb, wcale nie najdroższy, to wydatek rzędu 50-100 zł.
Czasami wokół stolika pana Jana zasiadają inni hodowcy, goście z dalszych stron zainteresowani wymianą doświadczeń lub przygotowaniem do wyjazdu na kolejną wystawę. Bo wyjazdy to następna możliwość kontaktów zarówno hodowlanych, jak i towarzyskich.
Placek żony
- Gdy na wystawę w Babimoście zawiozłem placek upieczony przez żonę, to nawet się nie obejrzałem, jak hodowcy się na niego rzucili i zjedli - opowiada mąż. Rozmawiamy przy wypiekach małżonki, Barbary Kostyry, znanej w Zbąszyniu postaci, na co dzień kierującej biblioteką miejską.
- To nie jest hobby uciążliwe dla rodziny, bo wszystko odbywa się na dworze. Choć te godziny przesiedziane w ogrodzie... - nie kończy pani Barbara. - No i jest nieco wyjazdów oraz częste telefony od kolegów.
Sama trochę zainteresowała się gołębiami, gdy w lutym mąż był współorganizatorem pierwszej w mieście wystawy ptaków. Nawet ogłosiła w bibliotece konkurs dla dzieci na rysunek. - Pomagałam, ale nie czuję się "zarażona" tym hobby - zastrzega żona.
Dlaczego J. Kostyra i paru jego kolegów należą do związku? Bo PZHG to przede wszystkim liczne wystawy, a co za tym idzie możliwość kontaktów. Gołębie "niezwiązkowe" na takich wystawach nie są oceniane. Zatem wystawca spoza stowarzyszenia nie wie co sądzić o swojej hodowli, jest zdany na siebie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?