MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Takiej miłości już nie ma

DANUTA PIEKARSKA (68) 324 88 48 [email protected]
Jedni nie mogą się umówić na imieniny w kameralnym gronie, inni... organizują zjazd rodzinny na ponad 70 osób.

Waldemar od 18 lat mieszka we Francji. Żonę, która pochodzi z Rzeszowa, poznał w Paryżu. Mają 10-letniego syna. Mikołaj chodzi do polskiej szkoły. I nie ma czasu na rozmowę z dziennikarzem, tak pochłonięty jest rodzinnym spotkaniem.
Choć mąż niepełnosprawny wymaga opieki, 84-letniej Eugenii Ciulkiewicz z Gdańska przez myśl nie przeszło, że mogłaby nie przyjechać. - Całą rodzinę zmobilizowałam. Z Gdańska są 22 osoby. Mąż, syn, córka, zięć, ich dzieci, wnuczki, prawnuczki...
W upalną sobotę, 31 lipca, przed drewnianym kościołem w Kosieczynie parkują auta o rejestracjach z różnych stron kraju. Najwięcej Szuszkiewiczów przyjechało autokarem. Do pobliskiego Zbąszynka, jak na kolejarską rodzinę przystało, dotarli pociągami.

Mapa

- W dniu św. Ignacego Loyoli czcimy znak krzyża; znak miłości i znak ludzkiej drogi - powie ksiądz podczas mszy za dusze śp. Jana i Weroniki Szuszkiewiczów oraz wszystkich zmarłych z rodziny. Powie też: człowiek całe życie poszukuje mapy.
Na mapie rodu Szuszkiewiczów ważna jest Wileńszczyzna, skąd tu przybyli. I Kosieczyn, gdzie Jan i Weronika znaleźli dom. Dla siebie i trzynaściorga dzieci. - Ani okien, ani drzwi, tyle że dach był - wspominają Władysław Szuszkiewicz (lat 82), najstarszy z dziewięciu braci i Eugenia Ciulkiewicz, najstarsza z czterech sióstr. Z tego domu, w którym śniadania i obiady jadało się przy jednym stole, a rodziców po posiłku całowało w rękę, dzieci wędrowały w świat. Przeważnie za drugą połową. 80-letnia dziś Weronika Siemienas za mężem pojechała aż do Młynar za Elblągiem. Do domu wracały na święta. Jakim cudem przy stole mieściło się nawet i 50 osób, nie wiadomo. Wiadomo, że przy Wigilii obowiązywały twarde zasady dziadka Jana, od których najbardziej spragniony mężczyzna nie śmiał się wyłamać: ani kropli alkoholu do Pasterki...
Jak brzmiała kolęda, można sobie wyobrazić, słuchając "sto lat", które zabrzmi w zbąszyneckiej sali na cześć Eugenii i Władysława Ciulkiewiczów. Nim zabrzmi, autokar ruszy spod kościoła na cmentarz. Tam rodzina otoczy grób Jana i Weroniki. - Skąd pani jest? - pyta mnie młoda kobieta. - Bo ja tu prawie nikogo nie znam...

Żeby wiedzieli, kto jest kto

Cała rodzina - łącznie z żonami, mężami, dziećmi i ich potomkami - liczy ponad 160 osób. Jedni nie widzieli się od dawna, inni - wcale. Pomysł zjazdu przyszedł do głowy Augustynowi Szuszkiewiczowi z Biedruska, na pogrzebach rodziców. - Dziś już myślę o następnym zjeździe. Żeby młodzi wiedzieli, kto jest kto.
To dlatego młodych posadzono przy jednym stole z napisem "wnuki i prawnuki", a starszych oddzielnie. Potem i tak się całe towarzystwo wymiesza. W godzinę po obiedzie już zaczęły się tańce. Nie wszystkim udało się dojechać. Jak np. córce pana Augustyna z Francji. I najmłodszemu bratu Karola Szuszkiewicza, który znalazł pracę we Frankfurcie nad Odrą. Bardzo chciał, ale szefostwo nie dało wolnego.

Albo wesele, albo pogrzeb

- Spotykaliśmy się głównie na weselach i pogrzebach - Weronika Snopajtis (wnuczka Jana, córka Leona) mieszka w domu po dziadkach. W miarę, jak rodzina się rozrasta, coraz trudniej ją posadzić nawet przy weselnym stole. Nie było innej możliwości, jak ta, którą wybrał ojciec trzech córek, obdzielając zaproszeniami na kolejne wesela inną część rodziny. To jak się mogą wszyscy znać? - Żona pracuje w banku, ja jestem przedstawicielem firmy farmaceutycznej - Sławomir Szuszkiewicz, wnuk Jana, syn Pawła, reprezentuje najbardziej dziś zaganiane pokolenie. Od 11 lat mieszka we Wrocławiu. - Kiedy rodzina się spotyka? W szerszym gronie na Wszystkich Świętych - na palcach jednej ręki może policzyć lata, kiedy nie było go przy grobie dziadków. - Na Boże Narodzenie i Wielkanoc jedziemy do rodziców.

Ani czasu, ani pieniędzy

Weronika Snopajtis 27 lat przepracowała na kolei (teraz jest na zasiłku przedemerytalnym). W Kosieczynie mieszka od 23 lat. - Przyjechałam, kiedy zmarła babcia. Wcześniej mieszkaliśmy z teściami w Toporowie. Teściowa przez 25 lat na gościec chorowała... Lata całe żyliśmy między Kosieczynem a Toporowem. Jak był urlop, to się go poświęcało dla rodziców: żeby mieszkanie pomalować, pomóc... Nie było czasu ani pieniędzy, żeby rodzinę na drugim końcu Polski odwiedzić.
Starszy syn Marcin właśnie został magistrem prawa, młodszy Jarek studiuje na V roku architektury krajobrazu w Szczecinie. - Fajna sprawa - mówi o zjeździe Jarek. Karol Szuszkiewicz (prawnuk Jana, wnuk Władysława) studiuje fizykę techniczną. Na spotkanie przyjechał prosto z pracy w zielonogórskim sklepie Piotr i Paweł. - Z niektórymi kuzynami nie widziałem się od 10 lat. Szkoła, studia, praca... Taki zjazd jest bardzo dobry. Można sobie wszystko opowiedzieć, posłuchać, jak starsi wspominają. Rodzina?... Jest najważniejsza! Własnej jeszcze nie założył. Ale ma dziewczynę.

W piątkę na tapczanie

- Czasy się zmieniły - Zbigniew Szuszkiewicz (wnuk Jana, syn Władysława) przyjechał z Cielmowa koło Tuplic z żoną Ryszardą. - Kiedyś spaliśmy pokotem na podłodze albo w piątkę na jednym tapczanie i nie było ciasno. Dziś? Sześć osób w gości przyjedzie i nie ma się jak pomieścić.
84-letnia Eugenia Ciulkiewicz od niedawna mieszka z wnuczką. - Za mąż wyszła, mieszkania wciąż wynajmowała. Joleczka, mówię, szukaj jakiegoś mieszkania na zamianę: mnie będzie weselej i tobie. Z mężem mamy jeden duży pokój, oni dwa. I tak sobie żyjemy...
- Wiem, że to są już ostatnie nasze chwile - pani Eugenia, jak reszta sędziwego rodzeństwa, budzi podziw wspaniałą kondycją. - Dużo człowiek przeszedł... - wzdycha, ocierając łzy po chóralnym sto lat.
- Babciu, czemu płaczesz?
- pytają dorosłe wnuki.
- Z radości - odpowiada.
- Z radości też płakać można.

Mailem z Paryża

Żona Waldemara Nizowicza (wnuk Jana, syn Marii), który w Paryżu jest taksówkarzem, też pochodzi z licznej rodziny. - Dwa lata temu kuzynka zorganizowała zjazd młodszego pokolenia. Cieszę się, że tu przyjechaliśmy - mówi zachwycona atmosferą (sala rozbrzmiewa wspólnym śpiewem). - Co po zjeździe zostanie? Wspomnienia. I kontakty. Listy mało kto pisze - zgadza się. - Ale jest internet...
W ilu domach będzie się wspominać Jana i Weronikę? - Siedzieli oboje przed telewizorem, za rączkę się trzymając. Jak tatuś wstał, to mamusia też. I na odwrót. Takiej miłości to dziś już nie ma...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska