Tak mówią koledzy, którzy spotkali się w Skwierzynie po 37 latach.
Skończyli Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Powodowie koło Wolsztyna, ale na klasowy zjazd przyjechali do Skwierzyny. Na posesji Lecha Kolisa do białego rana wspominali szkolne psikusy, nauczycieli i pierwsze miłości. Czemu akurat w tym miejscu? - Lechu wpadł na taki szalony pomysł.
Wcześniej wszystkich osobiście odwiedził i namawiał na przyjazd. Przemierzył chyba całą Polskę, bo przecież los rozrzucił chłopaków po kraju - mówi Marek Michalik z Wolsztyna, były matematyk, który uczył klasę, gdy trafił do szkoły po studiach. - Chłopcy wciąż robili jakieś wesołe kawały i miło ich wspominam - dodaje nauczyciel.
Rozpoznali się po gestach
Chłopców było w klasie 26. Na zjazd stawiło się dziesięciu. Niektórzy przyjechali z rodzinami, więc spotkanie było głośne i huczne. Stefan Ruchała przybył aż z Podlaskiego. - Czas zmienił nas z chłopców w dojrzałych mężczyzn, ale rozpoznałem wszystkich po gestach i spojrzeniach. Wspaniale jest powspominać dawne czasy - mówi pan Stefan.
Po uśmiechach kolegów rozpoznawał także Ireneusz Łubniewski z Gostynia. Wciąż pamięta, jak na maturze z matematyki w bułce znalazł ściągę i jak wcześniej wyrobił sobie dobrą opinię u polonisty. - Na początku pierwszej klasy nauczyciel zrobił nam bardzo trudne dyktando. Napisałem je najlepiej w szkole i później miałem już na polskim luz - opowiada ze śmiechem pan Irek. Jak każdy, ma na sumieniu też różne szkolne grzeszki.
O niektórych rodzice nigdy się nie dowiedzieli. - Kiedyś spotkałem się z dziewczyną w internacie po ciszy nocnej. Tylko rozmawialiśmy, ale przyłapał nas nauczyciel i zrobiła się z tego wielka afera. Na szczęście, zamiast rodziców, sprawę przyjechał załatwić starszy brat. Dziś młodzi spotykają się kiedy i gdzie chcą. Wtedy trzeba było kryć się z randkami jak szpieg - opowiada I. Łubniewski.
Mieli szalone pomysły
Najczęściej w klasowych anegdotach przewija się organizator spotkania. - Lechu zawsze miewał szalone pomysły. Kiedyś założył się ze wszystkimi, że duszkiem wypije 5 litrów wody. I wypił prawie wszystko! - opowiada Kazimierz Nowaczyk z Międzyrzecza.
L. Kolis natychmiast prostuje ostatnią informację. - Jakie prawie? Wszystko wypiłem, chociaż potem omal nie umarłem! Zawsze byłem uparty. Jak coś sobie umyśliłem, musiało tak być. I tak mi już zostało - mówi pan Lech. Przyznaje, że spóźnił się na maturę, bo w ostatniej chwili wpadł na nią z rodzinnego wesela. I zaraz przypomina, że w internacie nie on jeden podpadał wychowawcom. Wszyscy pamiętają, jak ktoś przyniósł bokserskie rękawice i w pokoju odbył się wariacki mecz.
- Wygłupialiśmy się i niechcąco uderzyłem kolegę. Nic mu się nie stało, ale akurat w tym momencie do pokoju wpadł wychowawca, który mieszkał piętro niżej. Rękawice skonfiskował, a my mieliśmy szlaban - wspomina Jerzy Szczepaniak.
Jest co wspominać
Oprócz rozrabiaków w klasie byli też prymusi, na których zawsze można było liczyć. - Staszek był najsolidniejszy i najbardziej muzykalny. Grał na gitarze i perkusji. A jak zaśpiewał Niemena, to dziewczyny mdlały - twierdzą zgodnie koledzy. Stanisław Cebula z okolic Przytocznej skromnie przyznaje, że nauka przychodziła mu lekko.
Z łezką w oku wspomina zespół, w którym śpiewały także dziewczyny. - Jeździliśmy po regionie i dużo występowaliśmy. Śpiewała z nami Wanda Drzymała, prawnuczka słynnego Drzymały. Wszystkiego uczyliśmy się sami i mieliśmy z tego wiele radości - opowiada pan Stanisław. I dodaje, że dzięki kolegom z klasy do końca życia będzie miał co wspominać.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?