MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wstrząsająca ksiażka "Moja Canossa" Zbigniewa Rajche

Maria Miłek
"Moja Canossa", dzieło pana Zbigniewa Rajche, 83 letniego mieszkańca Zielonej Góry, to książka, z którą chce się biec do ludzi i wołać: czytajcie!

Kiedy dostałam od Autora trzy teksty, pełna emocji po ich przeczytaniu (po przeczytaniu pierwszych stron) już sobie wyobrażałam, jak będzie wyglądać ta książka, jak będzie o niej głośno szeroko i daleko. Książka jest, wydana w lipcu 2011 r. przez Organon. Ale głośno nie będzie. Za mały nakład… Nie powiem gdzie, do kogo zwracał się wydawca o pomoc w wydaniu, ale nie uzyskał nic. Jedni nie, bo … nie ten temat. Drudzy - temat tak, ale pewnie autor nie ten. Tego się tylko domyślam, bo odpowiedzi żadnej.

Stowarzyszenie Jeszcze Żywych Poetów też zabiegało o dotację, ale nie otrzymało na nią grosza ani z Urzędu Marszałkowskiego, ani z Urzędu Miasta. Dlaczego? Cóż, urzędy nie mają zwyczaju i nie muszą swoich decyzji uzasadniać. Komu i na co chcą - dają, komu nie, to nie i już. Tym bardziej chwała Stowarzyszeniu wielka, by nie powiedzieć wiekopomna, że jednak sfinansowało tę książkę.

Autor poświęcił ją i ofiarował pamięci 130 tysięcy ludzi zamordowanych na cmentarzu żydowskim w Stanisławowie w latach 1941-1943. Tak, Żydów. Tylko niewielką część Ofiar stanowili nie Żydzi. Proszę zauważyć: napisane jest ludzi! Bez nacji. Mordowano ludzi. Od pierwszych słów po ostatnie

Moja Canossa jest pokorną lekcją humanizmu. Nie tego na pokaz, co w okrągłych frazesach głosi o ludzkości, a nie zauważa pojedynczego człowieka, ale głębokiego. Tym przede wszystkim różni się ta książka od setek innych zapisów z czasów Zagłady, że autor, mieszkając blisko tego cmentarza i będąc jako chłopiec jej świadkiem, mając świadomość ogromu Ofiar, widzi śmierć człowieka.

Zastrzelili dziewczynkę

Złe lektury, rozprawy i mowy o "masowej zagładzie" wykształciły niewłaściwe myślenie o ilości. Nie chcę powiedzieć obojętność, za mocne określenie, ale rozum chyba nie przyjmuje takiej "skali", tym bardziej czucie. Tysiące nie mają twarzy. Ale ma ją mała dziewczynka, która trwożliwie, a ciekawie usiłuje wyjrzeć przez okno i której główka opada na parapet, bo żandarm ją dostrzegł i zastrzelił ot, tak, odruchowo i ze śmiechem.

Jakby klasnął na gołębia. Nie można spojrzeć w oczy ginącym milionom, ale gasnące spojrzenie starca umierającego na ulicy, pod płotem, zamarzającego w błocie może porazić: Oczy starca są wpatrzone w niebo. Nagle nasze spojrzenia spotykają się. Jego oczy są niesłychanie przytomne, jakieś niesłychanie jasne. Jest w nich prośba, żal - i jakby - wyrzut.

Spojrzenie umierającego nie pozwala umknąć moim oczom. Aż do bólu wpija się we mnie dziwną, nieziemską hipnozą. Wydaje się, że oczy chcą mi przekazać coś bardzo wielkiego, czego nikt jeszcze nie posiadł.

Ginie człowiek. Gdybyż tak, jak Zbigniew Rajche, inni patrzyli na innych. Nie Żyd, nie Polak. Człowiek! Oczywiście, autor ma świadomość, że los Żydów był szczególny, ale tym większa wymowa jego porażającego świadectwa, bowiem bodaj żaden Polak tak głębokiego widzenia ich śmierci nie przekazał. A może nie tylko Polak?

Relacja o choćby tych kilkudziesięciu, których śmierć jego przerażone, ale i zahipnotyzowane oczy niczym obiektyw przybliżają rozgorączkowanej myśli i zatrzymują na czułej kliszy pamięci sprawia, że ci ludzie mają przywrócone to, co im odebrano. Bodaj chwilę ostatnią własnego życia i własną, ludzką, nie anonimową śmierć "w masie".

Ciąg dalszy słów R.M. Rilkego z tytułu brzmi: "daj umieranie, co wynika z życia, gdzie miał swą śmierć, cel i biedowanie".

Potrójne dzieło

"Moja Canossa" to dzieło potrójne, które nazwałam tryptykiem. Pierwsza część, to ów zapis śmierci. Druga - przecudny, najdelikatniejszy zapis króciutkiego życia pięknej, młodzieńczej miłości, ledwie zrodzonej niemal tuż przy owym cmentarnym murze, którą świat "dorosłych spraw" przerwał śmiertelną kulą.

Opowieść ta brzmi niczym jasne Ave w mrocznym requiem. Hymn na cześć życia, miłości, wbrew ludziom niosącym nienawiść i śmierć. Jest tu także wielka lekcja, którą dziadek daje parze tych nastolatków: Jeden strzał i po wszystkim. Ktoś przestał żyć. Jakiś człowiek umarł … Kto? Nie wiadomo, ale na pewno u m a r ł człowiek. Rozumiecie? Umarł! (…) Skoro nie możemy was od tego uchronić, to patrzcie! Choćby na zimno, obojętnie, ale patrzcie! I zapamiętajcie!

To bardzo ważne: zapamiętać! Kiedyś, młodsi od was, co się dopiero rodzą i urodzą się za wiele lat, nie uwierzą.(…) Ale wam muszą uwierzyć, bo wy na własne oczy. Rozumiecie? Na własne oczy, a nie z książek!

Młodziutki Zbyszek patrzył i zapamiętał. Wiekowy Zbigniew pisząc tę książkę - kieruje ją dziś do wszystkich, ale czy ci, którzy urodzili się pół wieku później uwierzą? Tak, a nawet jestem pewna, że zobaczą i poczują, byle tylko dorośli, nauczyciele na przykład, zechcieli im tę wielką książkę dać. Relację tak bardzo żywą i osobistą, którą spisywał ich rówieśnik tuż po TYM. Po tym, co widział i po tym, jak kochał. Nie tylko o śmierci, i o miłości mogą się dowiedzieć czegoś im dotąd nieznanego.

Część trzecią stanowi powrót Autora po dziesiątkach lat do Stanisławowa. Nie, nie powrót, bo Zbigniew Rajche nigdy w swoich myślach, ani nawet w snach, TAMTEGO miejsca nie opuścił. Ktoś może się zdziwi, ktoś może nie zrozumie, ale to nie dom rodzinny był pierwszym miejscem świętym tej pielgrzymki, jak w przypadku pewnie wszystkich jadących po latach na Kresy.

On poszedł najpierw na cmentarz żydowski. Pokłonić się Im Wszystkim i Każdemu z Osobna! Raz jeszcze swój osobisty apel pamięci powtórzyć, przywołać tę dziewczynkę z kokardkami jak bławatki, oczy tego starca, dumne i wzgardliwe spojrzenie kobiety, która wolała spojrzeć mordercy w twarz, niż uciekać, dla "ułatwienia mu roboty", by mógł jej strzelić w plecy …

Przywołuje Wszystkich, Wszystkich, Wszystkich … Ale właśnie w tym miejscu chcę podkreślić coś odwrotnego, niż wcześniej. Bo ilu z licznych pielgrzymujących do Stanisławowa z Polski, nie z Izraela, poszło właśnie TAM, na cmentarz żydowski? Pokłonić się Im, pomordowanym Żydom?

Wielkie dzięki, panie Zbigniewie

Tam porasta trawa, kwitną i owocują ogródki działkowe, ledwie niewielki obelisk przypomina, że pod tą murawą jest tak wielkie cmentarzysko. Ale Autor nie oburza się. Przeciwnie. Znów w sposób głęboki i niezwykły patrzy na te przejawy normalnego życia, jako na zwycięstwo życia nad śmiercią.

Możliwe, że niektóre jego spostrzeżenia i uwagi mogą się wydać kontrowersyjne. Zwłaszcza tym, którzy zostali stamtąd wypędzeni. Nie szkodzi. Lub tym lepiej. W nich jest także myślenie autora odrębne, na własną odpowiedzialność. Ma do tego prawo, bo on także swój dom t a m zostawić musiał.

Autor, świadomy swych lat, kończy swoją książkę refleksją o tym, że zapewne jest ostatnim pamiętającym tamte wydarzenia. Stąd jego obowiązek dania świadectwa. Po chwili namysłu dodaje … "Nie, mogą żyć jeszcze SS-mani, oni przecież byli tacy młodzi …" Tylko, czy oni pamiętają?

Chcąc najgoręcej zachęcić do czytania, nawet pożyczania sobie wzajemnie "Mojej Canossy", bo jak zaznaczyłam, z przyczyn "obiektywnych" (a może i subiektywnych, jeśli chodzi o tych, którzy dać mogli, a nie dali) - nakład jest niewielki, muszę jeszcze zdanie dodać. Nie o autorze już, ale o pisarzu. Najprawdziwszym, rzetelnym i wielce utalentowanym. Bo książka, niezależnie od wartości dokumentalnej i myślowej, jest jednak książką, "służy" do czytania. Zapewniam, że jakość lektury zadowoli najwybredniejszych!

Gdyby o walorach stylu, języka, obrazowości, umiejętności przekazu treści tak porażających chcieć mówić - trzeba nie artykulik, lecz cały esej napisać. Dlatego powiedziałam z najgłębszym żalem, że książka ta, mogąca zająć poczesne miejsce w polskiej literaturze, pewnie niewielu będzie znana. Tym większy więc obowiązek wobec niej i Autora mają mieszkańcy Ziemi Lubuskiej.

Panu Zbigniewowi - podziękowanie, wdzięczność i chwała za dar dla nas tak wielki.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska