- Od dziecka miałem zamiłowanie do modelarstwa - opowiada zegarmistrz. - Lubiłem sklejać, dopasowywać do siebie małe części. Byłem takim małym majsterkowiczem.
Przygoda z zegarami u Kolanki zaczęła się dość nietypowo, bo od stłuczenia szyby wystawowej. - Dzięki temu zostałem zauważony - śmieje się. - W latach siedemdziesiątych były zupełnie inne możliwości otwarcia własnego interesu - opowiada. - To dzięki swojej mamie wynająłem jeden pokój i w nim zacząłem pracę.
Zanim jednak na witrynie pojawiły się zegary, odbył się generalny remont lokalu, co pochłonęło bardzo dużo czasu. Nie było za to żadnych problemów z formalnościami. Poza tym pan Witold musiał przystąpić do egzaminu zegarmistrzowskiego. - Miałem wtedy 22 lata i byłem najmłodszy w całej grupie - mówi Kolanko. - Ludzie mówili, że nie dam sobie rady. Na szczęście nie mieli racji. Na dodatek obowiązkowe praktyki trwały dwa lata, a ja zacząłem pracować pół roku wcześniej.
Punktualny zegarmistrz
Zawód zegarmistrza, jak każdy inny, ma w sobie wiele plusów i minusów. - Najgorsze jest to, że to praca siedząca - stwierdza pan Witold. - Całość wynagradza fakt, że klient sam do mnie przychodzi i nie muszę o niego walczyć. Tu, w Krośnie, jestem jedynym zegarmistrzem, więc pracy z pewnością mi nie brakuje.
Kolanko w mieście słynie z tego, że jest bardzo punktualny. - To takie moje zboczenie zawodowe - śmieje się.
Faktem jednak jest, że codziennie, równo o godz. 17.00 drzwi zakładu są już zamknięte. - Za to przychodzę do pracy nawet o czwartej rano, bo mam co robić - dodaje.
Pan Witold mówi też, że nawet, jeśli by zegarmistrzostwo nazwać zawodem trudnym, to dobre światło i zapał wystarczy, żeby cieszyć się tym, co się robi.
Rodzinny interes
Na dzisiejszym rynku jest sporo podróbek i do zakładu Kolanki często zgłaszają się ludzie, którzy kupili tańsze imitacje. Przychodzą po dwóch dniach i chcą wymieniać nawet cały mechanizm. - Kiedyś przyszedł do mnie młody mężczyzna - opowiada zegarmistrz. - Był przekonany, że zegarek, który dostał w prezencie, to podróbka. Chciał tylko zmniejszyć bransoletkę. Jak powiedziałem mu, że to oryginalny Rollex, chłopak prawie się przewrócił.
Pan Witold ma w zanadrzu sporo podobnych historii. - Dawno temu przyszło do mnie starsze niemieckie małżeństwo. Przynieśli ze sobą wielką torbę, w której był 250-letni zegar z kukułką. Poprosili mnie o to, żebym go złożył, bo to była jakaś rodzinna pamiątka. Naprawiałem go ponad trzy miesiące, ale miałem naprawdę dużą satysfakcję, jak usłyszałem pierwsze tykanie. A radość tych państwa była nie do opisania. Dla takich chwil warto być zegarmistrzem.
Kolanko od ośmiu lat przyucza do zawodu swojego syna. - Cieszę się, że interes stał się rodzinny - mówi pan Witold. - Zegarmistrz to zawód zanikający, ale teraz mogę już być spokojny o przyszłość mojego zakładu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?