Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zielonogórzanie robią biznes bez pomocy urzędników

Ilona Kaczmarek
Inga Ostojicz z dumą pokazuje swoje centrum rehabilitacji w Starym Kisielinie. - Wszystko, co mam, zawdzięczam ciężkiej pracy, a nie dotacji z urzędu... - mówi.
Inga Ostojicz z dumą pokazuje swoje centrum rehabilitacji w Starym Kisielinie. - Wszystko, co mam, zawdzięczam ciężkiej pracy, a nie dotacji z urzędu... - mówi. fot. Marek Marcinkowski
Zgłosiły się do nas osoby, które rozkręciły biznes bez pomocy urzędu pracy. Liczyły na dotacje, ale ich nie dostały.

Przypomnijmy, pani Teresa, pielęgniarka z Zielonej Góry postanowiła założyć gabinet masażu. Złożyła pismo do Powiatowego Urzędu Pracy w Zielonej Górze z prośbą o pieniądze na start. Po czterech tygodniach dostała negatywną odpowiedź. Powodem była m.in. zła opinia doradcy zawodowego. Jednak zielonogórzanka się nie poddała i teraz pracuje na swoim. Okazuje się, że inni mają podobne doświadczenia.

Pani Inga: Interes powoli się kręci

Inga Ostojicz z dumą pokazuje swoje centrum rehabilitacji w Starym Kisielinie. Mówi, że wszystko, co ma, zawdzięcza ciężkiej pracy, a nie dotacji z urzędu.

Pani Inga miała wypadek. - Wychodziłam z morza, uderzyła mnie fala, miałam pozrywane i nadwerężone więzadła - opowiada. Na konsultacje jeździła do lekarzy w Warszawie, miała tam też rehabilitację. 500 km od domu, bo u nas na zabiegi finansowane przez NFZ musiałaby czekać kilka miesięcy.

Dzięki tym doświadczeniom pani Inga wpadła na pomysł, żeby otworzyć centrum rehabilitacji w okolicach Zielonej Góry. Takie z prawdziwego zdarzenia. - Akurat w tym czasie zwolniono mnie z firmy, w której pracowałam - wspomina.

Kobieta zarejestrowała się w Urzędzie Pracy jako bezrobotna. Pod koniec maja, kiedy ostatecznie podjęła decyzję o założeniu firmy, złożyła w urzędzie pełną dokumentację o dofinansowanie na rozpoczęcie działalności gospodarczej. Wynajęła lokal, zrobiła kosztorys... Na odpowiedź z urzędu czekała miesiąc. W końcu przyszła. Negatywna. - Odpisano mi, że urzędnicy nie widzą u mnie szans na rozwój i nie mam odpowiednich kwalifikacji. A przecież pani, z którą współpracuję, ma olbrzymie doświadczenie zawodowe, kursy, dyplomy, praktykę, szkolenia... - wylicza pani Inga. Dziwi ją, dlaczego dokumenty wspólniczki nie zostały wzięte pod uwagę.

Jednak pani Inga nie odwoływała się od decyzji urzędników. - Nie miałam na co czekać, musiałam zacząć działać, kupować sprzęt, pracować - wyjaśnia.

W swoim zakładzie pracuje już trzeci tydzień i jak mówi, interes powoli się kręci. - Nie mówię, że jest tłok, ale zaczęłyśmy i to jest najważniejsze. Na czynsz zarobiłam, mam więcej, niż dostałabym z kuroniówki. Cieszę się - podkreśla właścicielka firmy.

Pan Ryszard: Mam złe doświadczenia

16 lat temu Urząd Pracy odmówił dotacji Ryszardowi Blechowi, właścicielowi hurtowni elektrotechnicznej i producentowi rozdzielni w Zielonej Górze. - Byłem na bezrobociu. Wtedy starając się o dofinansowanie, też trzeba było spełnić określone warunki: pokończyć kursy, złożyć biznesplan. Uczyłem się, zdałem egzaminy, wysoko ocenili biznesplan i... niczego nie dostałem - wspomina.

Nasz Czytelnik upominał się, ale nie uzyskał od urzędników konkretnej odpowiedzi. - Nie wiem, jak przebiegała wtedy procedura kwalifikacji, ale wątpię, żeby ktoś oglądał wnikliwie te moje dokumenty. Wielu rzeczy nie pamiętam, ale z urzędem pracy mam złe doświadczenia - mówi.

Dzisiaj firma Blech zatrudnia 32 osoby. - Zrealizowałem swój plan. Startowałem od zera, nie miałem nic, a do dziś funkcjonuję, mimo kryzysów i zawirowań w gospodarce - mówi właściciel.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska