Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

21. Cottbus Film Festival: - Ania kręci teraz w Niemczech

Zdzisław Haczek
Ania Antonowicz urodziła się w 1981 r. we Włocławku, jest absolwentką wydziału aktorskiego łódzkiej Filmówki. W Polsce zagrała m.in. w serialach „Na dobre i na złe”, „Pensjonat pod Różą”, w filmie „Jeszcze raz”, w polsko-brytyjskiej produkcji „Nightwatching” Petera Greeneway’a. W 2005 roku wystąpiła w popularnym niemieckim serialu „Lindenstrasse”. Popularność przyniosła jej rola w dramacie „Bella Block” i nominacja do Deutschen Fernsehpreis.
Ania Antonowicz urodziła się w 1981 r. we Włocławku, jest absolwentką wydziału aktorskiego łódzkiej Filmówki. W Polsce zagrała m.in. w serialach „Na dobre i na złe”, „Pensjonat pod Różą”, w filmie „Jeszcze raz”, w polsko-brytyjskiej produkcji „Nightwatching” Petera Greeneway’a. W 2005 roku wystąpiła w popularnym niemieckim serialu „Lindenstrasse”. Popularność przyniosła jej rola w dramacie „Bella Block” i nominacja do Deutschen Fernsehpreis. Zdzisław Haczek
- Marzyłam, żeby wreszcie nie grać Polek, Rosjanek, Ukrainek czy Mołdawianek - mówi aktorka Ania Antonowicz, która zasiada w jury konkursu głównego 21. Cottbus Film Festival.

- Jesteś aktorką jeszcze polską? Już niemiecką? Europejską...
- Europejską!

- A gdzie teraz mieszkasz?
- Trochę w Brukseli, trochę w Berlinie. To zależy - tam, gdzie pracuję, tam się przemieszczam.

- W jakich filmach grasz?
- Zdecydowanie w niemieckich.

- To dzięki nominacji do niemieckiej nagrody Deutschen Fernsehpreis za rolę w "Bella Block" w 2006 r.? Zagrałaś tam zgwałconą polską dziewczynę...
- Myślę, że tak. To była taka rola, gdzie byłam najbardziej widoczna i potem przyszło dużo różnych produkcji. Nawet nie wiem kiedy minęło te siedem lat, gdy jestem w Niemczech na rynku. Wydaje mi się, że kręcę głównie niemieckie filmy, bo tu jestem bardziej znana wśród ludzi robiących castingi i bardziej rozpoznawalna.

- W polskich serialach typu "Na dobre czy na złe" już cię nie zobaczymy?
- Na razie nie. Ale życie aktora ma to do siebie, że zmienia się z godziny na godzinę, z dnia na dzień.

- Marek Probosz, który mieszka w Los Angeles, mówi, że skazany jest na granie Rosjan, a z Polaków to udało mu się zagrać m.in. Polańskiego. Jak jest z tobą?
- Jestem krok dalej. To było zawsze moje marzenie i w tym roku ono się spełniło, żeby już nie grać Polek, Rosjanek, Ukrainek czy Mołdawianek. Udało mi się zagrać Niemki, a właściwie Niemców o nieokreślonych korzeniach. A ponieważ codziennie ćwiczę, żeby mój niemiecki był niemieckim bez akcentu, to wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze, żeby nie grać już Polek. Chyba każdy obcokrajowiec może powiedzieć, że produkcje filmowe najczęściej opierają się na jakiś przesądach i schematycznych wyobrażeniach na temat obcokrajowców. I tak samo jest w przypadku Polaków.

- W jakim filmie będzie można cię zobaczyć?
- Teraz pracuję nad projektem reżysera z Berlina, pod tytułem "Urlike". Ale nie chcę niczego zdradzać. Mieliśmy to kręcić zeszłej zimy - nie udało się. Mam nadzieję, że uda się w tym roku w grudniu.

- Jak postrzegasz Cottbus Film Festival?
- To bardzo fajny i bardzo potrzebny festiwal. Gdy ostatnio tu byłam razem z moim filmem - "The Rainbowmaker" Nany Djordjadze, byłam zachwycona atmosferą tej imprezy i otwarciem na obcokrajowców, ludzi z Europy Wschodniej. W Niemczech tak na co dzień nie jest. Jeszcze nadal my - Polacy kojarzymy się z tymi, którzy kradną tutaj auta. A przecież potrafimy tu robić dużo fajnych rzeczy, filmów choćby i myślę, że najwyższy czas, byśmy się stali integralną częścią tego społeczeństwa. Przecież Europa nie ma granic.

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska