W czwartek, kilkanaście minut po 12.00, "Orient" zakołysał się lekko na powierzchni Odry. Koniec wieńczy dzieło - po sześciu miesiącach budowy, kadłub barki, zbudowany w nowosolskiej stoczni, popłynie do Holandii.
- Oczywiście, że jestem wzruszona, w końcu nie co dzień zostaje się matką chrzestną statku - stwierdziła, tuż przed rozbiciem o kadłub butelki szampana, Joanna Hakkers, żona właściciela "Orientu".
Barka nosić będzie to imię ponieważ wszystkie jednostki męża mają taką nazwę.
Nie z kartonu
Gdy szampan spływał po kadłubie, projektant statku zażartował, iż teraz widać, że nie został zbudowany z kartonu. A nie został. To 475 ton pływającej blachy. Barka powinna ważyć kilkanaście ton więcej, ale po raz pierwszy w tej konstrukcji pokład zbudowano z lekkiej stali szwedzkiej. Zaoszczędzono na wadze akurat tyle, aby mogła zabrać dwa kontenery więcej.
- Gdyby chodziło nam o cenę, już dawno współpracowalibyśmy z Chińczykami - zapewnia Peter de Waardt holenderski brooker, który organizuje budowę barki. - Macie naprawdę bardzo dobrych fachowców. Szkoda, że żegluga śródlądowa jest u was w powijakach. Wiemy coś o tym, bo współpracujemy już dwadzieścia lat.
Żałuje także prezes nowosolskiej stoczni Andrzej Grzybowski. Gdyby pracował na rzecz polskich armatorów, robiłby jednostkę w całości. Tymczasem dziś w Nowej Soli wykonywany jest tylko kadłub. Reszta zostanie zamontowana w Holandii. Potem jeszcze tylko przegląd rejestracyjny i "Orient" wyruszy na śródlądowe trasy całej Europy.
Płyń po wodach
Kadłub ma 86 metrów długości i jest to najdłuższy z tych montowanych w Nowej Soli w jednym kawałku. Mimo wszystkich prób szczelności pierwsze zejście kadłuba na wodę wywołuje emocje. Zjechał na wózkach z pochylni dostojnie. To dobra wróżba.
Jednak nie ruszy w dół rzeki natychmiast. Przede wszystkim poziom wody ledwie wystarcza na potrzeby jednostki. Dlatego aby zyskać pewność, że nie osiądzie na dnie, specjalnie, na to wodowanie opróżniono zbiorniki w górze rzeki. Z tą sztuczną falą wezbraniową kadłub popłynie na północ.
- Tam już leżą blachy na następną barkę - mówi pracujący w stoczni od lat Stefan Pyszkiewicz. - Dobrze, że mamy robotę. Teraz nawet do nas wracają i chcą znów pracować ci, którzy wyjechali za granicę.
Stocznia, tak naprawdę ostatnia w Lubuskiem firma związana z Odrą, radzi sobie znakomicie, ma pełen portfel zamówień na przyszły rok, w tej chwili dopinane są zlecenia na kolejny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?