Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barwy kampanii - tysiąc pięćset dwudzieste czwarte załamywanie rąk na poziomem politycznej debaty w Polsce

Marcin Kędryna
Marcin Kędryna
Adam Jankowski
Może nie powinienem tego głośno mówić, ale mało jest w polskiej polityce ludzi, którzy budzą u mnie podobnie dużą irytację jak przewodniczący warszawskiej PO, poseł Marcin Kierwiński.

Nie powinienem tego mówić głośno, bo w Polsce mało kto rozumie różnicę pomiędzy dziennikarzem informacyjnym, a publicystą. Nie rozumieją tego pracownicy mediów, nie rozumieją mediów właściciele, nie rozumieją mediów odbiorcy. W Polsce nie ma zwyczaju oddzielania informacji od opinii. Dziennikarz jest od dostarczania informacji. W momencie, w którym zaczyna się zajmować wygłaszaniem opinii wchodzi w cudze buty.

W „House of Cards”, serialu który z niewiadomych przyczyn dla pewnej grupy polskich polityków był polityki elementarzem, jest scena, w której szef mówi młodej, bardzo ambitnej dziennikarce, że jeżeli nawet raz podzieli się ze swoimi czytelnikami opinią na jakiś temat, przestanie być dziennikarką i od tego momentu będzie się wyłącznie zajmować publicystyką. U nas tak nie ma. Ale i tak się zżymam, jeżeli ktoś mnie dziennikarzem nazywa. Ja się nie zajmuję informowaniem o faktach, ja się dzielę opiniami na ich temat. Mam dość zdecydowany pogląd na świat. I to, że świat opisuję przez jego pryzmat, nie jest w moim przypadku brakiem rzetelności, gdyż nie jestem dziennikarzem. Ale nie wszyscy to są w stanie zrozumieć, więc może nie powinienem głośno mówić, że irytuje mnie przewodniczący warszawskiej PO, poseł Marcin Kierwiński. Bardzo irytuje. Tak właściwie od pierwszego wejrzenia.

Od pierwszego wejrzenia bo pamiętam, jak pierwszy raz zabaczyłem go w TVN24. To musiała być końcówka drugiego rządu Donalda Tuska. Albo początki rządów Ewy Kopacz. Coś się musiało wydarzyć takiego, że zwykli platformerscy goście stacji nie chcieli świecić oczami i padło na Kierwińskiego. Ten – jak pamiętam – jedyne, co miał do powiedzenia, to to, że PiS jest zły i brzydki. Co właściwie z meritum miało tyle wspólnego, że gdyby PiS wtedy rządził, sprawa by się nie wydarzyła. Pomyślałem wtedy, że przychodzą nowe czasy, że z mediów znikają resztki merytorycznej dyskusji, że teraz zostanie wyłącznie nawalanka. I jak pomyślałem, tak się stało.

Od miesięcy unikam kontaktu z weekendowymi dyskusjami polityków. Od dłuższego czasu niczego nowego się z nich nie dało dowiedzieć. Teraz, w kampanii, jest jeszcze głupiej. Niby unikam kontaktu, ale jakoś tak wyszło, że wysłuchałem ubiegłotygodniowe „Śniadanie w Trójce”. Audycję, w której brał udział przewodniczący warszawskiej PO, poseł Marcin Kierwiński. Pani Barbara Michniewicz, święta osoba, chciała rozmawiać o tzw. reparacjach. Piszę „tzw.”, bo jak w zeszłotygodniowym wywiadzie tłumaczył mi profesor Żerko, zwracamy się do Niemiec o zadośćuczynienie i mamy do tego pełne moralne prawo, bo Niemcy po wojnie, nie zachowali się w porządku. Przepraszam, nie mogę sobie przypomnieć jak się nazywa zastosowana przeze mnie figura retoryczna – jestem po dwóch dniach na największych w historii targach broni w Kielcach – niesamowita impreza. Bardzo przy tym męcząca. Ale nie o tym. Chodzi o to, że Niemcy zachowali się bardzo źle i nie przeszkadza im to mówić wszystkim, łącznie z nami, że są jak najbardziej w porządku.

Goście pani Michniewicz zachowywali się w porządku. Dyskusja była zadziwiająco merytoryczna. Władysław (Teofil) Bartoszewski tłumaczył (w podobnym tonie, jak profesor Żerko), dlaczego w uchwale Sejmu nie ma mowy o reparacjach. Było w porządku, aż głos zabrał Kierwiński. Zaczął od tego, że raport strat jest niedoszacowany. Czyli, że trzeba straty policzyć na nowo. A później zaczął wykrzykiwać, że rząd nic nie robi, żeby zadośćuczynienie od Niemców uzyskać. Im bardziej minister Sellin próbował spokojnie tłumaczyć, co rząd w tej sprawie robi tym bardziej poseł Kierwiński pokrzykiwał, że rząd nic w tej sprawie nie robi.

Na zimno do sprawy podchodząc zachowanie Kierwińskiego ma jakiś sens. Wyborcy PiS i tak nie uwierzą, w to, że Platforma kwestią zadośćuczynienia będzie się zajmować. Wyborcy Platformy chcą zaś słuchać, że rząd nic nie robi. Ma to jakiś sens. Ale mnie niemożebnie irytuje, bo ja tam jednak wolałbym wysłuchać jakichś argumentów. Lepszych niż na pytanie o reset z Rosją, odpowiedź: a Morawiecki spotykał się z Marine Le Pen.

Choć jeszcze chwilę i może się skończyć się na tym, że poseł Kierwiński na każde pytanie odpowiadał będzie ***** ***. I to niekoniecznie w zawoalowany gwiazdkami sposób.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Barwy kampanii - tysiąc pięćset dwudzieste czwarte załamywanie rąk na poziomem politycznej debaty w Polsce - Portal i.pl

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska