Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy warto dziś założyć zakład zegarmistrzowski?

Stefan Cieśla
- Naprawa zegarów daje mi dużo spokoju i radości, dlatego już tyle lat jestem w tym zawodzie - mówi Dariusz Siuciak
- Naprawa zegarów daje mi dużo spokoju i radości, dlatego już tyle lat jestem w tym zawodzie - mówi Dariusz Siuciak fot. Krzysztof Tomicz
Niemal każdy człowiek nosi zegarek albo ma ich kilka w mieszkaniu. Urządzenia te trzeba czasem naprawiać, czyścić, konserwować.

Wydawałoby się, że to pewne zajęcie, jednak zegarmistrzowie znajdują się dziś w grupie zawodów ginących.

Kiedyś były tylko mechaniczne zegarki, na rękę oraz szafkowe, wiszące i stojące. Ci, co je kochali, używali ich przez lata i mówili, że mają duszę. Dbali o nie, naprawiali, dlatego zegarmistrzowie mieli co robić. W latach 90. dotarła do nas fala zegarków kwarcowych i elektronicznych, coraz tańszych, najczęściej jednorazowego użytku, których po zepsuciu nie naprawiano, tylko wyrzucano i kupowano nowe.

Moda na stare zegary

- Dla mnie te plastikowe jednorazówki, to nie są zegarki. Przeważnie nie nadają się do naprawy, w przeciwieństwie do mechanicznych, z którymi wszystko da się zrobić - mówi Dariusz Siuciak z Gorzowa Wlkp., który od 21 lat prowadzi w centrum miasta zakład zegarmistrzowski.

Po wojsku trzy lata terminował u zegarmistrza, potem założył własną firmę. Przeżył epokę radzieckich i enerdowskich zegarków na rękę oraz poniemieckich zegarów skrzynkowych, nad których werkami i obudową trzeba było solidnie popracować. Takie właśnie zegary po rekonstrukcji, swoim pięknem i tykaniem wprowadzały nawet w blokach klimat prawdziwego domu. - Wraca moda na takie zegary, zwłaszcza stojące. Ludzie budują domki, meblują je po staremu i wstawiają stylowe zegary - opowiada Siuciak.

Wraca też moda na mechaniczne zegarki ręczne, ale tylko tych najdroższych marek, dla koneserów. Nie ma ich wielu, takie zegarki psują się zresztą rzadko. Większość ludzi nosi droższe lub tańsze zegarki elektroniczne, które po awarii decydują się oddać do naprawy.

- W tańszych zegarkach obudowa jest tandetna, dlatego dostaje się dużo zanieczyszczeń, które uszkadzają układ mechaniczny. W droższych psuje się elektronika, bo obudowy są solidne i szczelne. Dla mnie nie ma żadnej różnicy między zegarkiem mechanicznym i elektronicznym, każdy naprawię - wyjaśnia Siuciak.

Nowy się nie utrzyma

Zakład ma w samym centrum, chodnikiem przez większość dnia walą tłumy. Zawsze więc znajdzie się ktoś, kto zajrzy z zepsutym zegarkiem czy choćby po wymianę paska lub baterii.

Lokal ma wykupiony na własność, dlatego odpadają wysokie w śródmieściu koszty najmu. Narzędzia i przyrządy skompletował sam i trwało to latami. Gdyby ktoś chciał dziś zaopatrzyć się w potrzebne przybory, szlifierki i elektronikę pomiarową, musiałby wydać nawet kilkadziesiąt tysięcy. Na renomę i stałych klientów musiałby pracować kilka lat.

- Kiedyś łatwiej było zarobić, dziś jeśli ktoś chciałby zacząć od początku, raczej nie ma szans utrzymać się na rynku. Nie zarobi na ZUS, wynajem lokalu, światło i ogrzewanie - twierdzi Siuciak.

Nowych, młodych zegarmistrzów nie przybywa i nie dlatego, że boją się wyzwań rynkowych. Nie ma ich w ogóle, bo nie kształci się ich w zawodówkach czy technikach. W Gorzowie nie ma również ani jednego ucznia czy czeladnika, terminującego u starego zegarmistrza. - Ja też nikogo nie uczę, bo nie ma ani jednego chętnego. Było kiedyś dwunastu zegarmistrzów w mieście, dziś zostało nas tylko pięciu. Takie nadeszły czasy - mówi Siuciak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska