Sprawę mandarynkowego "obozu pracy" opisywaliśmy na łamach "GL" kilkakrotnie. Po naszej publikacji na temat oszukiwania na wypłatach Polaków, zbierających mandarynki w Marina di Sibari, miejscowości we włoskiej Kalabrii, śledztwo prowadzi już policja. Interweniowała też polska ambasada i 25 listopada 16 Polaków wróciło do kraju. Jednak około 30 z własnej woli pozostało, by pracować i czekać na niezapłacone pieniądze. Dziś w tej miejscowości ze zdarzeń rysuje się jakaś koszmarna historia.
- Może Pana to zainteresuje, że z soboty na niedzielę z 28 na 29 listopada w pokoju hotelowym w Marina di Sibari "zmarł" 29 letni chłopak - napisał do nas Czytelnik. Obiecał, że się skontaktuje z redakcją. Dzwoniliśmy, lecz jego telefon… milczy.
- Potwierdzam, że jeden z Polaków przebywających w Marina di Sibari zmarł. Według informacji pisemnych uzyskanych od włoskich władz medycznych, zgon nastąpił z przyczyn naturalnych - wyjaśnił konsul Wojciech Biliński. - Po otrzymaniu wiadomości o śmierci, urząd konsularny, zgodnie z obowiązującymi w tym zakresie przepisami, poinformował o tym fakcie kompetentne władze w kraju. Kwestie związane z pochówkiem zmarłego pozostają w gestii najbliższej rodziny - dodał.
Tymczasem na forum jednego z portali poświęconych pracy znaleźliśmy dyskusję ludzi pracujących w Marina di Sibari. Z drastycznych opisów wyłania się niepokojący obraz. - Słyszałam, że ktoś mu w tym pomógł - pisze xxy. - Sekcja wykazała, że został uduszony. Miał odciśnięta dłoń na głowie z tylu, tak spuchł, że nie mieścił się w trumnę i musieli go pociąć, straszny widok - dodaje Glfmn. - Chłopak został zamordowany, był to Piotr spod Gdyni - dorzuca ktoś następny. Takie pogłoski chodzą, że go udusili... masakra... Sekcje zwłok miał robioną.... Pochowali go nagiego przykryli go tylko ubraniami... - opisuje kazik.
Polaków w Marina di Sibari przesłuchali karabinierzy, ale jak twierdzą pracownicy plantacji, szefowie ukryli jednego z nich. Jak uważają, sprawcę zabójstwa. Niejasne są też okoliczności pochówku przeprowadzonego we Włoszech. Według jednych źródeł zbyt duży dla rodziny mógł być koszt sprowadzenia zwłok do kraju. Ludzie z plantacji twierdzą, że chodziło o zatuszowanie sprawy.
- To naprawdę skandal, nikt nie pomógł rodzinie go sprowadzić. Pozostawił 6 miesięczne dziecko. Pochowany w jakimś dole, a chowali go prawdopodobnie ci, co się przyczynili do jego śmierci. Potem jego rzeczy: telefon komórkowy i coś jeszcze innego cennego sprzedali w barze. Jak to możliwe, że policja nie zabezpieczyła rzeczy zmarłego! Ci, co go chowali, (prawdopodobnie sprawcy) podawali pozostałym Polakom 3 wersje. Sprawa jest trudna, i komuś zależy na jej wyciszeniu. Prawdopodobnie nie było żadnej sekcji. Nie można tego tak zostawić. Niewinnie zginął młody spokojny Polak - wpisał na forum Górnik.
- Urząd konsularny cały czas monitoruje sytuację dotyczącą pracy polskich obywateli w Kalabrii. Obecnie, w prokuraturze okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim toczy się w tej sprawie postępowanie przygotowawcze. Wszelka dokumentacja jest w posiadaniu prokuratury. We Włoszech sprawą zajmują się kompetentne organy, z którymi urząd pozostaje w bieżącym kontakcie. Polskie i włoskie instytucje prowadzące działania współpracują bezpośrednio ze sobą - zapewnia konsul Biliński.
Prowadząca sprawę komenda wojewódzka w Gorzowie o tej śmierci nie wiedziała. - Dotychczas przesłuchaliśmy 11 osób z całej Polski w tej sprawie. Więcej nie mogę powiedzieć ze względu na dobro śledztwa - informuje rzecznik lubuskiej policji podkom. Marek Waraksa.
W poniedziałek skontaktowała się z nami kobieta, która wróciła właśnie z Marina do Sibari. Potwierdza informacje publikowane na forum. Dodaje, że pozostało tam jeszcze 8 Polaków. Nie mają pieniędzy na powrót. Po tajemniczej śmierci zastali przez polskich pracodawców wywiezieni w inne miejsce. - Potem trzymali nas w piwnicy w Cantinelli, za którą kazano płacić 120 euro. A za dzień zwłoki 30 euro - informują. - Płacili nam 1 euro za 17 kg mandarynek. To jest straszny wyzysk człowieka, a robiliśmy po 10-12 godz. i dniówka najlepszych to 30 koszy 17 kilowych. Ale to była rzadkość - czytamy w kolejnym z wpisów.
Ci, którym udało się wrócić do kraju, narzekają na brak pomocy ze strony ambasady. - W artykule opisywaliście jak konsul deklarował stały kontakt i pomoc pozostałym w Sibari ludziom (po ewakuacji tamtej grupy). Przykro mi stwierdzić, ale dwa tygodnie po tym wydarzeniu nikt konsula nie widział na oczy i nikt nie miał tej przyjemności z nim porozmawiać. O uzyskaniu jakiejś pomocy nie ma co wspominać - pisze w e-mailu nasz Czytelnik.
- 23 listopada, podczas organizowania powrotu do kraju grupy 16 osób, wszyscy deklarujący chęć pozostania na miejscu Polacy zostali poinformowani o możliwości powrotu do kraju autokarem zamówionym przez konsulat i uzyskania zwrotnej pożyczki na ten cel w urzędzie konsularnym w Rzymie - przypomina Wojciech Biliński. - Decydującym się pozostać na własną odpowiedzialność w Sibari zostało zakomunikowane, że w razie konieczności będą mogli skontaktować się bezpośrednio z naszym urzędem w Rzymie. Z każdym z nich konsul rozmawiał osobiście. Nie otrzymaliśmy jednak żadnego nowego zgłoszenia - podkreśla konsul.
11. grudnia z prośbą o pomoc zwróciło się do konsulatu dwóch Polaków pracujących w Kalabrii w okolicach Sibari. - Konsulat udzielił im wszelkiej możliwej pomocy w powrocie do kraju - mówi konsul. Do kraju, już na własną rękę, w niedzielę wróciła kolejna grupka pracowników plantacji. Chcą wraz z innymi oszukanymi zgłaszać sprawę na policję i ją upublicznić. - Nie możemy tego tak zostawić. Tę sprawę musimy zakończyć wspólnymi siłami - deklarują.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?