Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarze odmówili pomocy mojej chorej mamie!

Henryka Bednarska 0 95 722 57 72 [email protected]
Aleksandra Bujko przyjeżdża do mamy z Kostrzyna do Gorzowa codziennie. I długo trzyma ją za rękę...
Aleksandra Bujko przyjeżdża do mamy z Kostrzyna do Gorzowa codziennie. I długo trzyma ją za rękę... fot. Aleksander Majdański
- Nikt w Kostrzynie mi nie pomógł. Nikt... - chora na raka 58-letnia pani Ewa próbuje ukryć łzy. Leży w gorzowskiej lecznicy. - Nasz szpital nie chciał przyjąć mamy. Odsyłanie to podłość! - mówi jej córka, też kostrzynianka.

Pani Ewa ma raka. Wie, na co choruje. Jest po chemii. Od niedzieli leży w gorzowskim szpitalu. Mówi, że lepiej się czuje. - Ale ciągle jestem słaba. Wiadomo, choroba nieuleczalna - mówi spokojnie. I tylko gdy opowiada o tym, co działo się w Kostrzynie, łamie się jej głos: - Nawet na krzesełku nie mogłam usiedzieć. Nikt mi nie pomógł. Nie zasłużyłam na to.

Pierwsze odesłanie

Wyjątkowo źle poczuła się w piątek, dwa tygodnie temu. - Mama miała duszności, zadzwoniłam po pogotowie - mówi jej córka Aleksandra Bujko. Lekarka zbadała mamę, kazała się pakować do szpitala. - Ale dostała telefon i po nim zmieniła zdanie. Już nie widziała u mamy duszności - opowiada córka. Zrobiło się nerwowo. Ostatecznie jednak karetka zabrała panią Ewę do szpitala. Tu zrobiono zdjęcie rtg. Lekarze z wewnętrznego orzekli, że pacjentka nie będzie przyjęta. Pani Ewa wróciła do domu.

Ale duszności się nasilały. Rodzina dalej więc szukała pomocy. W poniedziałek byli u rodzinnego, konsultowali się telefonicznie ze specjalistami w Gorzowie i Zielonej Górze. W piątek pacjentka miała być przyjęta na kostrzyńską chirurgię. - Nie chciałam narażać mamy na kolejny stres i w piątek wcześniej poszłam do ordynatora Szymańskiego. Wypisał skierowanie na wewnętrzny. Załatwiłam karetkę - opowiada córka.

Drugie odesłanie

I karetka zabrała panią Ewę do szpitala. - Do izby przyjęć przyszła pani doktor Makulska-Milczarek. Ta sama, która poprzednio zabierała mamę karetką. Krzyczała, że takie przypadki leczy się w Torzymiu. Gdzieś zadzwoniła i oświadczyła, że skonsultowała decyzję i że mama idzie do domu. Kazała zgłosić się następnego dnia, czyli w sobotę, do dyżurnego pulmonologa - córka opowiada i płacze.

W sobotę poszła tam sama. - Nie chciałam narażać mamy na upokorzenie. Pani pulmonolog powiedziała, że ściągnięcie wody z płuc może być niebezpieczne i że w mamy przypadku nic nie można zrobić - mówi córka.

W nocy mama zaczęła się dusić. Zrozpaczona córka własnym autem zawiozła ją do szpitala w Gorzowie. - Dwie godziny później dostała ataku: prężyła się, siniała, dusiła. Lekarze biegali z maszynami. Uratowali - mówi.

- Dlaczego nie przyjęliście pacjentki? - pytam Józefa Szymańskiego, dyr. ds. lecznictwa w Kostrzynie. - Nie wiem. Była u mnie w poradni, dałem skierowanie - mówi. Namawia do ostrożności w formułowaniu zarzutów, bo można kogoś skrzywdzić.

- Pani Ewa miała duszności. Rodzina prosiła o pomoc - mówię.
- Ocena stanu pacjenta przez rodzinę może różnić się od oceny lekarzy - stwierdza Szymański. Tłumaczy, że w chorobie nowotworowej wszystko może zmienić się w krótkim czasie. - Dochodzi stres... - mówi Szymański. - A jak lekarz patrzy w oczy i mówi, że nie przyjmie do szpitala, to chory nie ma stresu? - pytam. Odpowiada mi milczenie.

Bo nie było wskazań...

Doktor Magdalena Makulska-Milczarek (ta, która kazała zgłosić się następnego dnia do pulmonologa) dziwi się pretensjom rodziny. - Konsultowałam decyzję z ordynatorem - mówi. Rodzinę chorej określa jako "nachalną, fatalną". Ordynator Stefan Szkwarek twierdzi, że nie było wskazań do przyjęcia pacjentki - ani dwa tygodnie temu, ani tydzień temu.

- Poprzednio lekarz porównał rtg, poziom płynu w płucach się nie zmienił. A pulmonolog podjęła decyzję, jaką uważała za słuszną - mówi. Pulmonolog Irena Kozicka mówi, że widziała tylko córkę ze zdjęciem rtg pacjentki. - Nie było wskazań do nakłucia. Rodzina upierała się, bo tak radzili telefonicznie inni lekarze. Wytłumaczyłam im, że nienakłuwanie to mniejsze zło - stwierdza. Krzysztof Marzewski, ordynator onkologii klinicznej w Gorzowie, mówi, że pacjentka wymagała pomocy, to jej pomogli.

- Odczuwała duszności. Wiele z usług, które zrobiliśmy, mogła uzyskać gdzie indziej, także u lekarza rodzinnego - stwierdza. Cieszy się, że pacjentka poczuła się lepiej.

Córka pani Ewy: - Odmowa przyjęcia mamy to podłość. Przecież nie woziłam jej tam, żeby umarła. Chciałam, żeby jej pomogli, żeby była z nami jak najdłużej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska