Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najlepsi nie zawsze są górą. GKP przegrywa z ŁKS Łódź

Paweł Tracz 95 722 69 37 [email protected]
Kolejna z licznych okazji GKP (na niebiesko). Strzelał Paweł Grocholski (pierwszy z lewej), ale bramkarz ŁKS-u Bogusław Wyparło za chwilę zażegna niebezpieczeństwo.
Kolejna z licznych okazji GKP (na niebiesko). Strzelał Paweł Grocholski (pierwszy z lewej), ale bramkarz ŁKS-u Bogusław Wyparło za chwilę zażegna niebezpieczeństwo. fot. Bogusław Sacharczuk
W sobotę gorzowianie rozegrali znakomity mecz, a mimo to górą byli rywale. ŁKS nie zaprezentował niczego, co byłoby godne uwagi, ale znów sprawdziła się stara prawda, że niewykorzystane sytuacje się mszczą.

GKP GORZÓW - ŁKS ŁÓDŹ 1:2 (0:0)

GKP GORZÓW - ŁKS ŁÓDŹ 1:2 (0:0)

Bramki: Janusiński (60) - Gikiewicz (64), Kujawa (84).
GKP: Janicki - Ziemniak, Truszczyński, Grocholski, Kaczorowski (od 82 min Wan) - Andruszczak, Obem, Łuszkiewicz - Janusiński, Piątkowski (od 68 min Białożyt), Ilków-Gołąb (od 63 min Drozdowicz).
ŁKS: Wyparło - Adamski, Hajto, Woźniczka (od 83 min Mowlik), Świerczewski - Łakomy, Jackiewicz, Geworgian, Kujawa - Balaż (od 68 min Madejski), Gikiewicz (od 72 min Wolański).
Żółta kartka: Jackiewicz. Sędziował Paweł Dreschel (Gdańsk). Widzów 4.000.

Rywal niebiesko-białych, czyli drużyna z miasta włókniarzy, to wyjątkowe zjawisko w pierwszoligowym towarzystwie. Kilka miesięcy temu ŁKS został karnie zdegradowany z ekstraklasy wskutek nieotrzymania licencji. Powodem było kolosalne zadłużenie klubu. Żywot jednego z najbardziej zasłużonych zespołów w kraju zawisnął na włosku, bo pusta kasa i brak zapowiadanego od dłuższego czasu poważnego darczyńcy, który zainwestowałby w klub, mogły być ciosem, który powaliłby na łopatki. Ale nie w Łodzi.

Spadkowicz przystąpił do zmagań, a po długim oczekiwaniu ciężar jego utrzymywania wzięło na siebie miasto. Cały czas jednak finansowa sytuacja mistrzów Polski z 1998 r. daleka jest od ideału. W lecie dodatkowym kłopotem działaczy i sztabu szkoleniowego było skompletowanie ekipy, która byłaby w stanie jak najszybciej wrócić do elity. Magia wielkiej firmy podziałała, bo mimo dziury w budżecie w ŁKS-ie występują zawodnicy o znanych nazwiskach: byli kadrowicze Tomasz Hajto i Piotr Świerczewski, Bogusław Wyparło, Damian Nawrocik czy Wahan Geworgian to przykłady pierwsze z brzegu.

Wszyscy wiedzą, że jedną z nielicznych szans na wypłatę zaległych pensji jest rychły awans. Dlatego łodzianie poważnie podchodzą do swoich obowiązków i w każdym meczu ambitnie walczą o cenne punkty. Niektórzy zarzucają im, że tworzą ekipę emerytów. Co na to odpowiadają w ŁKS-ie?
- Mamy takich zawodników, którzy mogą pozwolić sobie na czekanie na wypłaty nawet pół roku. A ich doświadczenie bardzo nam pomaga w walce o ekstraklasę - wyjaśnia trener Grzegorz Wesołowski.
Właśnie ta rutyna była widoczna w pojedynku z naszymi. Gorzowianie zagrali bardzo mądrze, często zamykając przyjezdnych na ich połowie. Mieliśmy więcej okazji na strzelenie goli, ale choć udanych akcji łodzian w ataku można było policzyć na palcach jednej ręki, to właśnie ŁKS wyszedł zwycięsko z potyczki, bez skrupułów wykorzystując nadarzające się okazje.

Niemal przez cały mecz to gorzowianie dyktowali warunki. Znakomitą dyspozycję prezentował zwłaszcza rutyniarz Paweł Kaczorowski, którego rajdy lewą stroną oraz precyzyjne dośrodkowania były ozdobą spotkania. Szkoda, że nie zawsze koledzy nadążali za jego akcją lub brakowało im precyzji. Zmuszeni do obrony łodzianie tylko bezradnie przyglądali się, jak nasi zawodnicy wkręcali ich w ziemię, próbowali strzałów z dystansu lub raz za razem siali popłoch w polu karnym po stałych fragmentach gry.
Przewaga naszych nie podlegała żadnej dyskusji, a o dominacji "Stilonu" świadczy fakt, że po raz pierwszy łksiacy zagrozili świątyni Sławomira Janickiego w... 56 min (!). Soczyste uderzenie Hajty było jednak niecelne.

Cztery minuty później trybuny eksplodowały. Komplementowany przez nas "Kaczor" zagrał do idealnie ustawionego z prawej strony Sebastiana Janusińskiego, a ten przepięknym strzałem w długi róg dał prowadzenie naszym. Niestety, już w 64 min radosny nastrój zmącił Łukasz Gikiewicz, który w podbramkowym zamieszaniu wepchnął piłkę do siatki. Gospodarze się nie załamali i znów szukali zwycięskiego gola. Tego, ku zaskoczeniu kibiców, zdobyli goście. Po rzucie wolnym piłka spadła na głowę Rafała Kujawy, a ten nie dał szans "Janikowi". Chwilę wcześniej przed utratą bramki uratowała łodzian poprzeczka.

- No cóż, takie jest życie. W podobnej sytuacji, jak teraz GKP, byliśmy tydzień temu u siebie w meczu z GKS-em Katowice. Też przeważaliśmy i gdy wydawało się, że za chwilę zdobędziemy zwycięską bramkę, sami ją straciliśmy - przyznał Świerczewski, pomocnik wicelidera.
- Mieliśmy swoje szanse, ale zabrakło skuteczności. Znów niefart w obronie przy stałym fragmencie kosztuje nas bardzo drogo - stwierdził napastnik GKP Emil Drozdowicz. - Punkty uciekły, więc zamiast spokoju, znów niecierpliwie będziemy zerkać w dół tabeli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska