Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykłe historie dzwonów - kradzione, zakopywane, przetapiane na armaty

Dariusz Chajewski
Dariusz Chajewski
Dzwon z Kalska
Dzwon z Kalska Mariusz Kapała
Przez wieki ludzie żyli według rytmu dzwonów. Wzywały na kolejne modlitwy, ogłaszały święta, narodziny i pogrzeby. W chwili zagrożenia, na przykład pożarem, lub gdy wróg był u bram, dzwony biły na alarm. Wzywając na ratunek. Wiele z nich opowiada niezwykłe historie. Lubuskich dzwonów? Nie, ludzi.

To była niezwykła rozmowa. Jakieś dziesięć lat temu, nieżyjąca już od lat pani Pelagia z Przyborowa, mówiła, że gdy słyszy dzwony zawsze coś ściska ją za gardło. I w uszach, w duszy dudni inny dźwięk, innego dzwonu z kościelnej wieży, gdzieś tam, daleko, na wschodzie. Jest przekonana, że tamto brzmienie poznałaby na końcu świata.

Dzwon rodzinny

- Przez lata wszyscy żyli tam obok siebie, w pokoju - opowiada pani Pelagia. - Polacy żenili się z Ukrainkami, Rusini z Polkami... Było jak w rodzinie. Ale później... Często zastanawiam się dlaczego, przecież żyliśmy w cieniu jednej wieży, klękaliśmy, żegnaliśmy się słysząc te same dzwony.

Gdy przed laty pani Pelagia odwiedziła rodzinne strony, nagle za nimi zaczęli biec jacyś ludzie. Przestraszyła się. A oni chcieli tylko podziękować. Za dzwony. Na tych, które były zakopane pod podłogą cerkwi i niedawno zostały odnalezione, widniało nazwisko jej rodziny.

- Tak tam było - dodaje. - Familia była pobożna i ufundowała dzwony, bo do cerkwi chodzili wtedy wszyscy. Dopóki - to także zasługa mojej rodziny, bo bogata była - nie zbudowano dzwonnicy katolickiej.

WIDEO: Dzwon Pokoju w Gorzowie dziś zabrzmi ponownie. Tak brzmiał w zeszłym roku

A gdzie tamte, „katolickie” dzwony? Któż to wie... Tak wiele z nich, jak ludzi, poszło do ziemi. Zakopywano je, aby ratować przed krasoarmiejcami. Bo oni dzwony z dzwonnic zrzucali i na czołgi, armaty przetapiali. Miały być odkopane, gdy wróci tam Polska. Ale ona już tam nie wróci. Na wszelki wypadek starsi ludzie dodają słowo „chyba”. Życie ich nauczyło, że nie można mówić „nigdy”.

- Dzwon to było serce wsi - opowiada pani Pelagia. - Miejscowość, zagubiona gdzieś w lasach czy na mokradłach, stawała się ważna, było ją słychać. Gdy zaczynały bić dzwony w okolicy, po dźwięku poznawaliśmy, który z jakiej wioski. Tak biły ich serca. I dzwon był też jak telefon, alarm. Gdy nagle, tak nie w porę, zaczynał bić, było wiadomo, że jakieś nieszczęście się stało. Pożar albo i śmierć.

I ten dźwięk kołacze się nadal gdzieś w duszy. Bo przecież towarzyszył ludziom od urodzin, aż do śmierci. Chrzciny, wesela, pogrzeby, nieszczęścia i radość... Śmiał się z nimi i łkał.

Na pomnik Świerczewskiego

Pan Jan (”mów mi chociażby Iwan”) z Leszna Górnego od razu zaznaczał, mimo że od wojny minęło tyle lat, „nie da nazwiska” do gazety. A i imię ma być zmienione.
- Potrzeba mi, aby ludzie palcami wytykali - wzrusza ramionami. I dodaje, że ledwie teraz przestali już dzielić wszystkich na Lachów i Ukraińców. Przy czym „Ukrainiec” miało brzmieć jak obelga. Na fali tego pojednania chciał już nawet powiedzieć o dzwonach z ich cerkwi, które leżą tam, w ziemi. Gdzie? A pod Ustrzykami. I powiedziałby, ale umierający brat zakazał. A przecież starszy był.
- Te dzwony zakopywane były od lat i pradziadek kazał zrobić to dziadkowi, dziadek ojcu, bo my obok cerkwi mieszkaliśmy - opowiada. - Dzwony zabierał i Ruski, i Austriak. To kiedy przyszli Niemcy, wiedzieliśmy co trzeba robić. A gdy Polacy zaczęli nas wywozić, do ziemi poszły następne. Te ukryte ocalały. A inne? Poszły na pomniki. A niby ten słynny Świerczewskiego z czego był? Z naszych dzwonów.

On także słyszy te dzwony. Tak jak został w duszy ten dźwięk, gdy jęknęły, jak jako chłopiec patrzył na ojca, starszego brata, wujów, sąsiadów, gdy kładli ich „Wasyla” - bo dzwony miały imiona - na dno dołu. Zajęczał jak jakaś żywa istota.

- To gdzie są te dzwony?
- A gde naszy cerkwy?

W województwie lubuskim naliczono 250 zamków, pałaców i dworów. Są często dziełem wybitnych architektów, były własnością wielkich rodów i opowiadają wspaniałe historie. Oczywiście jesteśmy z nich dumni. Ale, czy wiecie, że gdyby nie bezmyślność i barbarzyństwo krasnoarmiejców i powojennych gospodarzy mielibyśmy ich co najmniej o 61 więcej. 28 to ofiary już naszej głupoty. A ile pałaców goni lub jeszcze niedawno goniło resztkami sił. Weźmy zielonogórskie Zatonie, którego nawet ruiny zostały uratowane w ostatniej chwili. A gdyby w 1944 roku nie zbombardowano pałacu Promnitzów w Żarach, który był jednym z najświetniejszych dworów Europy Środkowej, gdyby w 1945 roku Sowieci nie puścili z dymem pałacu Brühla w Brodach czy zamek von Schönaichów w Siedlisku, również ofiara barbarzyństwa zdobywców…Zobacz wideo: Wędrujemy po komnatach pałacu w Zatoniu

Lubuskie pałace, po których ślad zaginął. Były piękne i maje...

Gdy pan Jan z rodziną odwiedzili swoją wieś, aż ich korciło, żeby powiedzieć. Ale brat uznał, że jeszcze nie czas. A kiedy będzie czas? Dla tych dzwonów już chyba nigdy. Chyba że ktoś z jakimś wykrywaczem metalu je znajdzie. Ale niech będzie przeklęty.
Wielkie odkopywanie trwało w latach 80. i 90. Ot, chociażby w 1989 roku dawni mieszkańcy Żurawiny, żyjący obecnie w okolicach ukraińskiego Chersonia, wykopali schowany dzwon i zabrali do swojej cerkwi. Ale nikt nie wie, co stało się z tymi z Tarnawy Niżnej, Ustrzyk Górnych, Wołosatego, ze Smolnika, Stuposian, Bukowca, Caryńskiego...

Królu chwały, przyjdź z pokojem

Historia godna filmowego scenariusza. Florianowi Schneiderowi, członkowi rady parafialnej w Wittmund pod Hamburgiem, zlecono studia nad przeszłością parafii. Właśnie przypadało pół wieku jej istnienia. Młody badacz przyjrzał się dzwonom na wieży. Jeden był dziwny - bez serca, bez korony, za to z numerem. Rychło okazało się, że trafił na wieżę dopiero w latach 60. Wcześniej leżał na tak zwanym cmentarzysku dzwonów pod Hamburgiem. Badacz ustalił, że wcześniej dzwon ten bił właśnie w Leśniowie Wielkim.

W 1941 roku Niemcy zaczęli robić porządek z kościołami katolickimi na swoich dawnych kresach wschodnich. Zdjęli i wywieźli około 90 tysięcy dzwonów. Żeby łatwiej je było przewieźć, utrącili im korony, wyrwali serca i włożyli jeden w drugi. Miały być przetopione na czołgi, działa...

Te, które ocalały, zostały w latach 50. zwiezione na plac niedaleko Hamburga, zwany cmentarzem dzwonów. W sumie trafiło tam 1,5 tysiąca dzwonów z Polski i Czech. W latach 60. zaczęto je przekazywać niemieckim parafiom, ale z zastrzeżeniem, że tylko tymczasowo. Do chwili, aż będą mogły wrócić do swoich macierzystych świątyń.
Wokół dzwonu biegnie napis łaciński napis „O, królu chwały, przyjdź z pokojem”.
- Pytałem już w pracowniach ludwisarskich o dorobienia serca i korony - mówił nam przed laty proboszcz z Leśniowa Wielkiego. - Ale to by strasznie drogo kosztowało, bo stop stary, unikalny...

Prawdopodobnie przed 11.05.2010 r. z kościoła na terenie gminy Nowogród Bobrzański zaginęły dwa barokowe świeczniki ołtarzowe.Świeczniki jednoświecowe wykonane z cyny. Podstawa lichtarzy trójboczna wsparta na trzech kulach Boki podstawy gładkie,  wklęsłe, zakończone u dołu łukiem w ośli grzbiet.  Boki dekorowane odlewaną, uskrzydloną główką anielską. Poniżej główki wyryta inskrypcja. Na pierwszym ze świeczników jest to napis fundacyjny i parafraza cytatu biblijnego (Mt 5,16: Sic luceat lux vestra coram hominibus): „SCHREIBER / ELIAS ARLLT/ KIRCH VATER CHRIST. SCHVLTZ: GEORGE BOGISCH/ SIC CORAMHOMINIBVS ·A·N·N·O·  /·1·6·9·6·” (ukośnik oznacza kolejny wers, podkreślenie - ligaturę). Na drugim lichtarzu napis fundacyjny i cytat biblijny wyrażający jedną z podstawowych zasad protestantyzmu: „JOHANN JENTZSCH PASTOR BOLLENDIRFENS. FESTOS PASTCHATOS SOLI DEO GLORIA ANNO 1696” (treść podana za publikacją H.E. Kubacha i J. Seegera  Die Kunstdenkmäler des Kreises Sorau und Stadt Forst wydaną  w Berlinie w 1939 r., może zawierać drobne omyłki literowe) Poniżej napisów, w dolnej partii stopy wybite trzy znaki  konwisarskie: pośrodku żarski znak miejski - litera „W”, nad którą znajduje się odwrócona na bok litera „S”, po bokach  znak mistrzowski Johanna Martina Harder (Harter) z datą 1697 (?).

Zobacz, jakie lubuskie skarby ukradli złodzieje. Może znasz ...

- W czwartym bądź piątym roku II wojny światowej rozmontowywano dzwony z wież kościelnych niemieckich wsi i miast, by potem je wywieźć w miejsca nam nieznane. Dzwony te miały być stapiane, a następnie wykorzystywane do celów zbrojnych - relacjonował przed laty „GL” przedwojenny mieszkaniec Gross Lessen. -

- Kościół katolicki w Leśniowie Wielkim posiadał mały i duży dzwon. Mały rozbrzmiewał codziennie w południe. Gdy umierał któryś z mieszkańców wsi, powiadamiał o tym duży, zwany również dzwonem śmierci. Dzwonił wtedy przez dziesięć minut, dodatkowo otwierano drewniane okno w wieży kościelnej; wówczas każdy już wiedział, że ktoś z nas odszedł na zawsze.

Po zarekwirowaniu dzwonów w latach 1944/45 zapanowała we wsi straszliwa cisza, brakowało czegoś ważnego w codziennym życiu. Wiele łez polało się w dniu zdejmowania dzwonów. W tym momencie dotarło do nas, że wojna jest już ostatecznie przegrana.

Pocieszaj lud mój

W kościele katolickim pw. Wniebowzięcia NMP w Szprotawie obecnie największym dzwonem jest ten przeniesiony po II wojnie światowej z będącego dziś w ruinie sąsiedniego kościoła ewangelickiego.
- To stalowy dzwon, który pierwotnie zawisł w szprotawskim ewangeliku w 1929 roku - opowiada regionalista Maciej Boryna. - Ma inskrypcje „Tröstet, Tröstet mein Volk!” (Pocieszaj, pocieszaj mój lud!).Dawni, niemieccy mieszańcy Szprotawy są mocno przywiązani do brzmienia tego dzwonu. Tak bardzo, że w ubiegłym roku poprosili nawet o nagranie jego dźwięku.

W Niemczech nadal działa archiwum dzwonów - Deutsches Glockenarchiv. Przed przetopieniem każdy był ważony, opisywany, a jego dźwięk nagrywany na winylową płytę.

W Krośnie Odrzańskim z dawnego dzwonu zostało tylko serce. Dla hitlerowców, podobnie zresztą jak dla innych zdobywców, brąz wytopiony z dzwonów stanowił cenny materiał zbrojeniowy. Na podstawie zarządzenia Hermana Göringa z 15 marca 1940 każdy proboszcz był zobowiązany zgłaszać posiadanie dzwonu na specjalnej karcie meldunkowej. Dokument zawierał rok odlania, miejscowość, powiat. Każdy dzwon został również oznaczony kategorią A, B lub C, oznaczającą jego wiek i wartość historyczną. Z „C” były najcenniejsze. W Hamburgu na kilku placach, na których składowano dzwony zabytkowe kategorii B i C, wypełniano szczegółowe karty identyfikacyjne. Dlaczego Hamburg? Tu znajdowały się dwa nowoczesne piece hutnicze. Na szczęście dla wielu dzwonów, zostały zniszczone w czerwcu 1943 podczas bombardowania alianckiego.

Z Nowej Wsi do Magdeburga

XVI-wieczny spiżowy dzwon na późnobarokowej wieży kościelnej w Nowej Wsi pod Międzyrzeczem zawieszony był na stalowym jarzmie osadzonym w drewnianym siedzisku. Łaciński napis głosił „O, królu chwały, przyjdź z pokojem”. On też padł ofiarą wojny. Zgodnie z zapisami w parafialnych dokumentach, 2 marca 1942 został zarekwirowany na potrzeby wojenne. Przyznano mu kategorię C. W parafialnym archiwum nadal leży potwierdzenie rekwizycji i fotografia zrobiona w chwili zdejmowania dzwonu z wieży. Ówczesny proboszcz Kletus Gruse oferował w zamian mniej cenny, z lat 20. ubiegłego wieku. Bez skutku.

Jak na ironię, ten młodszy dzwon wisi dziś na wieży. Udało się ustalić, gdzie bije ten z Nowej Wsi - w Magdeburgu, w dzielnicy Biederitz. Dowiedziano się tego z listu dawnego proboszcza, a na nowe miejsce dzwon trafić miał z Bremenhaven. Wcześniej był oczywiście w Hamburgu.

Gdy mieszkańcy Biederitz poznali dzieje „ich” dzwonu bez wahania zadecydowali, że powinien wrócić na wieżę w Nowej Wsi. Stalo sie tak w 2015 roku.

Na cmentarzysku

Lubuski historyk prof. Marceli Tureczek zbadał losy około dwóch tysięcy dzwonów kościelnych w obecnych województwach warmińsko-mazurskim, pomorskim, zachodniopomorskim, lubuskim, dolnośląskim, śląskim, w części małopolskiego, wielkopolskiego, mazowieckiego i podlaskiego. Okazało się, że większość z nich zarekwirowano w czasie II wojny światowej na potrzeby wojska i wywieziono w głąb Niemiec. Około 1200-1300 z nich wisi do dziś na wieżach tamtejszych kościołów. Mówi się o nich Leihgloken, czyli dzwony wypożyczone.

- Rekwizycja dzwonów to temat znany od wieków. Na ziemiach polskich do pierwszej udokumentowanej doszło w czasie najazdu Brzetysława (XI wiek). W kronikach czeskich można przeczytać, że jadąc z Gniezna, wiózł on do Czech zrabowane dzwony na stu wozach - opowiadał w rozmowie z Grażyną Zwolińską prof. Tureczek.

Rekwirowali Szwedzi, rekwirował Kościuszko. Największe spustoszenie w dzwonach zrobiła jednak II wojna światowa. Niemcy zarekwirowali wtedy w podbitych krajach ok. 120 tysięcy dzwonów. Szły do hut, gdzie wytapiano z nich miedź na łuski do pocisków. Rekwizycję dzwonów Niemcy prowadzili też w czasie I wojny światowej.

W okresie międzywojennym braki zostały jednak uzupełnione. Nowe dzwony odlewano jednak już częściej ze staliwa, a nie z brązu, bo takich nie rekwirowano. Skoro Niemcy masowo przetapiali dzwony, to dlaczego tyle z nich do dziś wisi na wieżach niemieckich kościołów?

Niemcy dzielili dzwony na grupy: A - od razu do huty, B i C trochę lepsze, więc ewentualnie na potem i D - nietykalne, bo o wysokiej wartości historycznej - opowiada doktor Tureczek. - Dzwonów było tak dużo, że nie wszystkie zdążyli przetopić. To, co zostało, leżało po wojnie w Hamburgu na składowisku.

Zastanawiano się, co z tym zrobić i to wtedy powstała lista Leihgloken, czyli dzwonów wypożyczonych. Bo w tamtych latach zakładano, że tereny, które my nazwaliśmy Ziemiami Odzyskanymi, wrócą do Niemiec. Tak się nie stało.
Jak Niemcy w czasie wojny rekwirowali dzwony, to te kategorii B i C, czyli rezerwowe, fotografowali, zakładali im karty, dołączali próby dźwiękowe. I tak do 1943-1944 r. powstała ogromna dokumentacja, licząca około 35 tysięcy jednostek archiwalnych.
- Po wojnie Niemcy mieli problem, co z tym zrobić - mówi profesor. -To ogromna spuścizna archiwalna, mająca dużą wartość naukową. Utworzono więc niemieckie archiwum dzwonów, instytucję zupełnie wyjątkową w skali nie tylko Europy. Początkowo było w Hamburgu, a w latach 60. przeniesiono je do Norymbergi.

Sporo było w Niemczech szumu wokół badań historyka, ukazał się nawet artykuł „Polacy życzą sobie swoich dzwonów”.

- Ale to nie jest tak, że teraz my podstawimy wagony i poprosimy, żeby na nie załadowali dzwony - uspokaja autor. - Chociaż i takie maile otrzymałem. Niemcy mówią: - My zabieraliśmy swoje dzwony, bo te ziemie przed 1945 r. były nasze. I w takiej postawie też jest racja. W wymiarze prawno-międzynarodowym jest jednak zasada przynależności dóbr kultury do terytorium.

Z Zielonej Góry do Witebska

Ostatnio zresztą w tej dźwięczącej historii sporo się działo. O pomoc historyka poprosił historyka przyjaciel z Litwy Gintautas Zalenas. Chodziło o przetłumaczenie niemieckiej i łacińskiej inskrypcji na dzwonie z Witebska, który znajduje się w Witebsku. I tutaj zaskoczenie. Oto okazało się, że pochodził on z Zielonej Góry i wisiał w farze protestanckiej - kościele Zum Garten Christi - dziś Matki Bożej Częstochowskiej. Został odlany w 1828 r. wraz z budową wieży.
- W Zielonej Górze dzwony straciły oba kościoły. Z kościoła ewangelickiego zabrano dwa - 22- i 11-cetnarowy, oba z 1828 roku. Z kościoła pw. Świętej Jadwigi ściągnięto największy 27-cetnarowy z 1652 roku. Jak przypuszcza naukowiec dzwon z Witebska ten trafił najprawdopodobniej na składowisko do Oranienburga lub leżał do końca wojny gdzieś na mniejszym składowisku. Sowieci zabrali sobie dzwon jako łup wojenny.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego lubuskie dzwony znikały. Zaraz po wojnie te, które biły na wieżach świątyń na tzw. ziemiach odzyskanych były przenoszone do kościołów w innych regionach Polski. Jeszcze w latach 50. minionego wieku na dużą skale prowadzono rekwizycje i handlowano dzwonami.

- Możemy szacować te straty na kilkadziesiąt dzwonów, zarówno tych średniowiecznych, jak i nowożytnych - dodaje historyk. - Liczbę tylko tych drugich szacuj e na 36, spośród 66, które biły jeszcze w naszym regionie. Te braki często zaliczano do strat wojennych, a tymczasem dzwony biją gdzieś w Polsce.
Inny problem stanowią dzwony przywiezione na tereny obecnej zachodniej Polski po II wojnie światowej przez ludność przybyłą z terenów Kresów134. Jak duże jest to zjawisko - bardzo trudno to ocenić wobec braku wyczerpujących inwentaryzacji, choć te przypadki, które rozpoznano w trakcie różnego rodzaju kwerend terenowych, pozwalają przyjmować, że nie należy ono do marginalnych. Przykłady? Dzwon z Trzemeszna w powiecie sulęcińskim; dzwon z Bukowicy w powiecie żagańskim, który przywieziony w 1945 r. z miejscowości Hucisko Oleskie w obwodzie lwowskim.

Ave Maria

Jeszcze zajrzyjmy do gorzowskiej katedry. Dzwon Ave Maria wisi pod samym hełmem wieży. Został wykonany z brązu w 1498 r. Skąd pewność do daty? Ponieważ jest na dzwonie inskrypcja w łacinie o treści: „Zdrowaś Mario, łaski pełna, Pan z Tobą/Roku Pańskiego 1498”.

W 1708 r. dzwon został trafiony piorunem. Ubytek po tym zdarzeniu ma kilka centymetrów wielkości. Wtedy też Ave Maria straciła kabłąk, czyli jedno z mocowań. Od tamtej pory była milcząca. Mało kto w ogóle widział to cudo, bo jest w niedostępnej części wieży.

Dzwonów jest jednak w katedralnej wieży więcej. I akurat je mogliście usłyszeć. Razem ważą niemal 7,5 tony. I mają… imiona. Największy z całej czwórki jest Modlitewny. Wisi osobno. A „trojaczki” to Wiara, Nadzieja i Miłość. Samotny, wiszący nieco z boku Modlitewny ma średnicę dwóch metrów i jest na nim inskrypcja: „Stary dzwon posłużył ku obronie, teraz ja rozbrzmiewam na bożą chwałę”. Dzwon Nadzieja jest ozdobiony kotwicą i jest na nim napis: „Przynieś pokój po wszystkich cierpieniach, a sprawiedliwemu daj życie wieczne”. Dzwon Wiara ma napis: „Ludzie przychodzą, ludzie odchodzą, a Bóg trwa wiecznie”. A Miłość śle przesłanie: „Nie ma większej miłości nad tę, gdy oddaje się życie za przyjaciół”. Oczywiście wszystkie te napisy są w języku niemieckim.

A przed wiekami na wieży katedry mieszkał dzwonnik. Jego zadaniem było dbanie o dzwony i obserwacja okolicy, a w przypadku zagrożenia pożarem - podniesienie alarmu. Niestety, gdy w 1917 r. Niemcy zrzucili dzwony z katedry, aby przetopić je na armaty, dzwonnik z rozpaczy zachorował i wkrótce zmarł.

A dzwony potrafią opowiadać historie. Gdyby nie one, któż by pamiętał, że w Krośnie Odrzańskim działała pracownia ludwisarska Jana Jakuba Schultza. Działo się to w latach 1679-1715. Dzwony Schultza odlewane były przede wszystkim na potrzeby kościołów brandenburskich. Wyroby działającej też w Berlinie rodziny trafiły m.in. do kościołów w Golicach koło Słubic (1716), Wiepersdorf (Brandenburgia 1711 i 1713), Radnicy koło Krosna Odrzańskiego (1709), Dąbiu koło Krosna Odrzańskiego (1710). Zachowany dzwon z Ołoboku pod Świebodzinem, obok obszernej inskrypcji, ma podpis następującej treści: Goss Mich Iohann Iacob Schultz Von Berlin In Crossen Anno 1715. Z Krosna Odrzańskiego pochodzi dzwon dla Podlegórza pod Sulechowem, trzy dzwony dla kościoła krośnieńskiego...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska