Wiosna 2005
nasza druga na wsi, w Lubuskiem.
Znajduję zielone kępy - bukiety, posadzone przez Nauczycielkę, która kiedyś mieszkała w tym domu. Cebulki tulipanów, szafirków, żonkili. Smukłe mieczyki drapią wiatr w pięty, i lata po podwórku - frywolny Zefirek - taki inny niż w mieście; jaki śmieszny !
Zielone bzyczenie pszczół, beczenie Izydora - barana (nabzdyczenie Natury - pełne śmiechu), malwy, które brałam dotychczas za "wiejskie kwiaty" teraz - eleganckie damy z czepcem z płatków na kształtnej głowie - stoją pod oknami. Kłaniam się do ich stóp pieląc chwasty.
Pierwsze mleko, od pierwszej kozy. Zachwyt w wielkich oczach córki i pewność słuszności wyboru.
To dobre miejsce.
Lato 2006
Stary dom ciągle nowy - wciąga w zagadkę (a to motyl przyklejony do sufitu, a to łuk sklepienia, a to świerszcz) piwnicy, podaje ramię framugi - takie mocne, choć odrapane, pod czapką poddasza - tyle przestrzeni na plany, wizje, marzenia.
Nawlekamy aromaty na sznurki z grzybami, wypychamy poszewki zapachem ziół, na wspomnienia o lecie. Drzwi - otwierane i zamykane przez ciągle jeszcze wiele rąk (goście, goście), wzruszają powietrze. Nie snuje się jeszcze melancholia jesienna - Suka ma osiem szczeniąt, koty udają niezależne - jak zwykle, konie - jak morskie, w falujących odmętach łąk, kozy i ich dziwne źrenice, zarośnięte truskawki, słoneczniki, jezioro...
Miłość.
Dni - chociaż długie nie (po)mieszczą wszystkiego.
Trochę światła w słoiki, słońca w poszewki, i ciepła w wiązki na ciemne, zimowe, długie ni to wieczory, ni to dni.
Na wieść o tym, że będziemy mieli drugie dziecko, rozśpiewują się dzwonki za domem.
Babie lato 2007
Ściągamy je sobie z twarzy, myśląc jakiego cudu, się po nas spodziewa, zawijając nas w kokon nitek.
Jędrność lata przechodzi w stateczność jesieni,
Chłód ślizga się po plecach - smyk,
dźwięki po strunie.
Po nitkach Babiego Lata
spokojnie, niespiesznie
lato przechodzi w jesień,
bo w wiosnę nie umie.
Jakiego przeobrażenia, jakiej przemiany ?
Jesień 2008
Dojrzałość.
Pakowanie letnich manatków w wielkie walizy stodół. Dzielenie się żurawiną w słoikach i pilnowanie nalewek, mieszanie smaku i światła; światła ze smakiem.
Zaplątani w pajęczyny goście, którym trudno wyjechać i zaganianie rozpierzchłych po lesie wspomnień do pamiętnika. Już nie odpoczynek po lecie, jeszcze nie zmęczenie zimą. Czas długich spacerów i koloru karmelu.
Dym z ognisk wplata się we włosy jak pasma siwizny.
Jesień we wsi.
Zima 2009
I powolne przedostawanie się po wyspach kry, w stronę brzegu. Dryfowanie do wiosny. Wreszcie rozwiewa się haleczka zimy, i szare galoty przednówka znikają wstydliwie w ciągu kilku nocy.
Trochę ckliwie, bo znajomi, oswojeni z faktem, ze można przyjechać na wieś w każdej chwili, przyjeżdżają latem.
Sporo czytamy - szwendam się po zaułkach wiktoriańskiej Anglii, albo po innej wsi - latem pisanej.
Otwieramy zapasy - szarlotka z cynamonem, słoje z piwnicy, grzyby.
W szopie z sianem pachnie jak w starej szafie z naftaliną i lawendą w saszetkach z lnu.
Na razie do wiosny.
A Lubuska - niezmienne jest. I była.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?