- Wyjechałam nie na zarobek, ale żeby zobaczyć świat i nauczyć się języka. Wróciłam, bo czułam, że mój czas tam się skończył. Zrobiłam, co chciałam - mówi Magdalena Klimczak spod Gorzowa. W Irlandii była trzy lata. Właśnie wróciła.
Jej historia pokazuje, że Polak za granicą wcale nie musi myć garnków czy szorować kible.
Wykładała na uniwersytecie
Tak, Magda tak niemal zaczynała. Chwilę w fabryce tik-taków, dłużej, bo rok jako opiekunka starszych osób, później w sklepie z odzieżą. Aż chwyciła swój dyplom magistra pedagogiki socjalno-resocjalizacyjnej i poszła na uniwersytet w Cork, gdzie mieszkała.
Dyrektor instytutu zaproponował jej etat wykładowcy z gerontologii i pracy socjalnej, bo pracę magisterską pisała o starości. - Rzucono mnie na głęboką wodę. Prowadziłam zajęcia z dorosłymi studentami, musiałam pisać programy. Bardzo się rozwinęłam, poznałam fajnych ludzi - opowiada. Po roku dyrektor zaproponował jej pisanie doktoratu. Ale przegrała konkurs o miejsce, miała tylko jedną publikację.
Później przez pięć miesięcy pracowała w sklepie. Żeby zarobić na wyjazd na Filipiny w roli wolontariuszki. Wyjechała ze swoim chłopakiem, Irlandczykiem Kennethem. W ośrodku readaptacyjnym pracowała dwa miesiące. Musiała wrócić z powodów rodzinnych. I jest.
Z tęsknoty za rodziną
Magda ma 27 lat, inny gorzowianin, który wrócił - 35. Też był w Irlandii. Miał legalną pracę, fizyczną i bardzo ciężką. Pracował na zmiany. Przyjechał do Polski, żeby zdobyć dodatkowe kwalifikacje, uprawnienia operatora koparki. I zostaje.
Marek (imię zmienione) wrócił dwa lata temu. Wyjechał w czasach, kiedy o wejściu do Unii jeszcze marzyliśmy. W Londynie pracował pięć lat. Zdecydował się na powrót, bo tu się ożenił, a później urodziło mu się dziecko. Nie chciał żyć z dala od rodziny. Za bardzo tęsknił. Należy do tych, których urzędowe statystyki nie obejmują. Po powrocie od razu znalazł pracę i nigdy nie zarejestrował się w pośredniaku.
Izabela Jankowska z urzędu pracy w Gorzowie przyznaje, że wracających z zagranicy i starających się o zasiłek jest naprawdę niewielu. Ilu? Takie dane zdobywamy w Wojewódzkim Urzędzie Pracy w Zielonej Górze. W tym roku zgłosiło się 107 osób i 16 takich, które poprosiły o transfer zasiłku z kraju Unii do Polski, bo tam zdobyły do niego prawo. To dwa razy więcej niż w zeszłym roku (odpowiednio 57 i 3). - Najczęściej są to osoby po studiach, o których wiadomo, że sobie poradzą - mówi Jankowska.
Urzędniczy mur
Czy aby na pewno? Magda Klimczak szuka pracy już drugi miesiąc. Była na jednej z uczelni, w wydziale oświaty, w szkołach rozbija się o sekretarki. Przerażają ją urzędy, gdzie - jak mówi - nie ma przestrzeni na dialog. Jest urzędnicze zamknięcie i niechęć do pomocy. Całkiem inaczej niż w Irlandii. - W Cork dyrektor instytutu wziął mnie z ulicy, tu napotykam tylko mur. Chcę pracować. Na tacy podaję to, co zdobyłam - doświadczenie. Mam entuzjazm, szybko uczę się nowości. Czy ktoś da mi szansę? - pyta.
Nie, jeszcze nie żałuje, że wróciła. W styczniu ma do niej przyjechać Kenneth. Chce mieszkać z nią w Polsce. Magda się cieszy, bo będą razem. Ale i martwi: - Boję się naszej rzeczywistości. Tej urzędniczej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?