Przed laty wschodnioniemiecki obszar winiarski - Ostedeutsche Weinbaugiebet, z centrum, które stanowiła Zielona Góra - był najdalej na północ wysuniętym obszarem przemysłowej uprawy winorośli w Europie.
Na winnicach pracowało wielu mieszkańców Grünberga. Jedni utrzymywali się z produkcji winogron, dla innych stanowiły one dodatkowe źródło dochodu. Byli też tacy, którzy robili wino dla własnych potrzeb.
W samym mieście plantacje zajmowały 700 hektarów, a dla porządku podzielono je na rewiry. Współczesne granice Zielonej Góry niewiele różnią się od tych sprzed dwustu lat, i dzisiejsze ulice łatwo umiejscowić na dawnym planie.
A winorośl rosła dosłownie wszędzie. Tam gdzie dziś mamy centrum miasta i jego peryferie: przy ulicach Chopina, Jana z Kolna, Krośnieńskiej, Szwajcarskiej, Lwowskiej, Braniborskiej, Słowackiego czy Słowackiej...
Dolina Luizy z wagmostawem to stary rewir Patzgall. Ci, którzy w drugiej połowie lat 40. zamieszkali w domach przy Dolinie Zielonej, Zagłoby czy Urszuli, pamiętają winorośl rosnącą na południowych skłonach wzgórza wznoszącego się nad strumieniem.
Jak Noe
Ale w latach 70. ubiegłego wieku nie było już zielonogórskich winnic.
- Kiedy w Poznaniu studiowałem ogrodnictwo, na wykładach profesorowie często mówili o zielonogórskich winnicach - wspomina Jarosław Wiśniewski. - Myśleli, że wciąż istnieją. Ze wstydem prostowałem te informacje.
Wiśniewski mieszka w Nowym Miasteczku, ale wychował się w Zielonej Górze. - Zawsze marzyłem o własnej winnicy - wyznaje. - Ojciec zaraził mnie tą pasją. Gdy przybyłem z żoną do Nowego Miasteczka, postąpiłem jak Noe. W ziemię wbiłem zdrewniałą łozę.
Dzisiaj Wiśniewski ma półhektarową plantację, na której rośnie kilka tysięcy krzewów.
Z kolei Marek Eliński, zakłada dwuhektarową plantację we Wrociszowie koło Kożuchowa. - Liczę na zbiory rzędu dziesięć ton z hektara - zdradza winiarz. - Chcę produkować wina i soki. Ziemię dostałem w prezencie od mamy, a że z racji miejsca urodzenia interesowałem się historią winiarstwa, o tym, co uprawiać zdecydowałem prawie automatycznie.
Jak po deszczu
Krzysztof Mielczarek, zielonogórski biznesmen, zamówił w Niemczech osiem tysięcy krzewów winorośli. Dwuhektarową plantację zakłada w Łazie koło Zaboru. To już trzecia winnica w tej miejscowości!
- Na razie przygotowałem i ogrodziłem ziemię, a krzewy posadzę na wiosnę - stwierdza Mielczarek. - Będę uprawiał te odmiany, które sprawdziły się przed wojną. Czyli riesliga, pinot noir i sylvanera. Po co wyważać otwarte drzwi?
Mielczarek zakłada swoją winnicę według książki. - Trzeba ufać sprawdzonym metodom - zauważa. - A skoro w okolicach Łazu, Zaboru i Droszkowa winnice istniały przez kilka wieków, to siedlisko na pewno jest odpowiednie.
Winiarz potwierdza, że koszt założenia hektara winnicy to co najmniej 50 tysięcy złotych. Jednak - jak mówi - nie ma nic za darmo. Liczy, że za kilka lat jego plantacja przyniesie zyski.
- Choć w moim przypadku winorośl to przede wszystkim hobby. Robienie win będzie dobrą zabawą - dodaje Mielczarek.
W ostatnich latach w okolicach Zielonej Góry, Nowej Soli czy Sulechowa winnice rosną jak grzyby po deszczu. Zakładają je ludzie, którzy kochają winorośl. Mają nadzieję, że ich miłość zostanie odwzajemniona.
Mariusz Pacholak jest nauczycielem, a ziemi pod winnicę szukał od kilku lat. Wreszcie w Mozowie koło Sulechowa zakłada swoją wymarzoną plantację. Na wiosnę obsadzi 1,5 hektara.
I choć dziś polskie prawo zabrania sprzedaży wina wyprodukowanego we własnym gospodarstwie rolnym, Pacholak liczy, że za trzy lata przepisy się zmienią. - Trzeba być skrajnym optymistą! - mówi krótko.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?