Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przynieście 100 skalpów nazistów, czyli Tarantino pali kino!

Zdzisław Haczek
Austriak Christoph Waltz jako pułkownik SS Landa zakasował Brada Pitta
Austriak Christoph Waltz jako pułkownik SS Landa zakasował Brada Pitta fot. UIP
"Bękarty wojny" nie są aż tak krwawe jak zapowiadano. Raptem kilka scen zdejmowania skalpu a la Apacze, wyżynania swastyki na czole i gmerania paluchem w ranie po kuli... Za to w dialogach - prawdziwa uczta!

Już początkowe napisy nawiązują do włoskich spaghetti westernów nieodżałowanego Sergio Leone. "Rozdział I. Dawno temu w okupowanej przez nazistów Francji" zwiastuje to, co w najnowszym dziele reżysera "Pulp Fiction" będzie najważniejsze: gra w języki. Owszem, serie z karabinów maszynowych pruć będą co i kogo się da, ale... Oto w progu domu francuskiego rolnika staje elokwentny, szarmancki, z teczką skrupulatnego urzędnika, pułkownik SS Hans Landa (Christoph Waltz). Ten detektyw-poliglota w ciągu następnych długich minut udowadnia, że nie przypadkiem nazywają go "Łowcą Żydów". Jego "śledztwo" to językowa poezja. A sama postać? Kwintesencja dwuznaczności!

Jeśli ktoś uważa, że Quentin Tarantino nawiązał w swoich "Bękartach wojny" do "Parszywej dwunastki" sprzed 30 lat, to ma rację jeśli chodzi o motyw przewodni. Zrzuceni na teren Francji amerykańscy komandosi żydowskiego pochodzenia mają jedną misję: - Każdy z was ma mi przynieść 100 nazistowskich skalpów! - jasno definiuje zadanie porucznik Aldo Reine (Brad Pitt), nie ukrywając blizny, która ciągnie mu się przez gardło od ucha do ucha.

Kto liczy w "Bękartach..." na szybką akcję, ten musi uzbroić się w cierpliwość, bowiem twórca "Kill Billa" od ciągłego epatowania jatką woli przytrzymać nas przy stole. Tu toczą się niby normalne dla kina sensacyjnego rozmowy, ale to tu ważniejsze od kuli okazują się być język i akcent. To one raz maskują, a raz dekonspirują bohaterów. Ale strzał też pada. Nigdy nie wiadomo tylko, z której strony.

Nie są "Bękarty wojny" czymś w rodzaju "Złota dla zuchwałych", bo wszelka przygodowość i przewrotny humor tego filmu ujęte są po Tarantinowsku w duży cudzysłów. Nie mówmy więc, że Amerykanin zrobił zły czy dobry film o II wojnie światowej, bo z faktami jego dzieło niewiele ma wspólnego. Hitler i Goebbels są tu tylko figurami kolejnej zabawy Tarantino - tym razem w kino.

Niemal w każdej scenie mamy odniesienia do X Muzy. Tu wyświetlają film z zafascynowaną Hitlerem aktorką i dokumentalistką Leni Riefenstahl, tam w zgadywance przywołują King Konga. Agentką alianckiego wywiadu jest gwiazda filmowa (Diane Kruger), a bohaterem nazistowskiej "Dumy narodu" snajper (Daniel Bruehl), który gra siebie! Areną najważniejszych, dramatycznych wydarzeń jest kino i kabina projekcyjna.

- Marcel, spal kino! - wydaje polecenie żydowska dziewczyna Shoshanna (Melanie Laurent). Jej akt zemsty na nazistach za zamordowanie najbliższych nabiera jednak zupełnie innego znaczenia. Jej twarz w wyświetlanym akurat filmie staje się demoniczna, wśród szalejących płomieni słychać złowrogi śmiech. Oto w nicość obracają się dobrzy i źli. Kino - podpalone kilometrami celuloidowej taśmy! - płonie wraz swoimi widzami, swoimi gwiazdami. I demonami. Pożar oczyszcza z mitów...

O nie! Tarantino mógłby zrobić wszystko, ale zniszczyć kino? Swoją matkę-muzę, z której piersi ciągle wysysa pożywny materiał do szalonej zabawy z gatunkami, konwencjami... Wróćmy do postaci w "Bękartach wojny" - to prawdziwe indywidua. I nie chodzi tu o groteskowych pajaców Goebbelsa czy Hitlera.

Christoph Walz jako Hans Landa to popis aktorski takiej próby, że Brad Pitt jako porucznik Reine musi się mocno napocić, by nie dać się mu przytłoczyć. Choć scena kiedy Pitt, udając włoskiego kaskadera, nadyma się niczym Marlon Brando w "Ojcu chrzestnym", wynagradza wszystko. Galerię świetnie uzupełniają Eli Roth, August Diehl, Til Schweiger (jednego esesmana zadusza pakując mu dłoń w gardło...). A Daniel Bruehl jako naiwny, romantyczny hitlerowiec, któremu dopiero kino uświadamia, że jest mordercą? Trzeba przyznać, że niemieccy aktorzy dzielnie dotrzymują kroku Amerykanom. A czasem ich przewyższają.

"Bękarty wojny" może nie dorównują "Pulp Fiction", ale... Śmierć niedoszłych, acz możliwych kochanków obok projektora, narastające napięcie, kiedy z mroku coś długo nie może wyłonić się "Niedźwiedź-Żyd", by bejsbolem rozłupać kolejną nazistowską czaszkę, wreszcie Kopciuszek, któremu nazista zakłada bucik, by za chwilę... - to stary (stary? 45 lat zaledwie...), dobry Tarantino!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska