Hans Fuss miał dwie wielkie miłości. Pierwsza to żona Henriette, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. Z pochodzenia była Holenderką. Jej panieńskie nazwisko to Dikkers. W latach 20. uwiecznił ją na rodzinnym zdjęciu anonimowy fotograf. Szczupła szatynka w białej koronkowej bluzce, obok troje dzieci: córka z kokardą na głowie i synowie w krótkich spodenkach. I mąż Hans. Pod krawatem, w garniturze, z fajką w dłoni.
Drugą miłością były wyroby z kości słoniowej z południowo-wschodniej Azji. Zbierał je latami. Figurki bóstw i przynoszących szczęście słoni zdobiły jego dworek w Altenhof. Niektóre oprawione były w srebro, złoto i przyozdobione szlachetnymi kamieniami. Latem 1944 Fuss ratował i rodzinę, i kolekcję przed zbliżającą się ze wschodu wojenną zawieruchą. Żonę, dwoje młodszych dzieci oraz synową z wnuczką wysłał w głąb Niemiec, a sam ze starszym synem Siegfriedem zakopał kolekcję w lesie.
- Figurki ukryli w dwulitrowych słoikach, a potem zakopali je w młodniku - zdradziła nam w środę 70-letnia Sigrid Vowinkiel, wnuczka Fussa.
Jesienią ub. roku Niemka skontaktowała się z Andrzejem Kirmielem, dyrektorem muzeum w Międzyrzeczu. Opowiedziała o rodzinnym depozycie i poprosiła o pomoc w poszukiwaniach. - Skontaktowałem się z wojewódzkim konserwatorem zabytków i wystąpiłem o pozwolenie na badania. Gra jest warta świeczki. Pani Sigrid chce nam przekazać rodzinne zbiory. O ile uda się je odnaleźć - mówi Kirmiel.
Błażej Skaziński, kierownik gorzowskiej delegatury Lubuskiego Urzędu Ochrony Zabytków, zaznacza, że sprawa nie ma precedensu w naszym regionie. - Nie słyszałem, żeby ktoś zgłosił chęć poszukiwań kosztowności ukrytych podczas wojny i w dodatku deklarował przekazanie ewentualnego znaleziska. Wszystkie przedmioty ukryte przed 1945 rokiem są traktowane jako mienie poniemieckie. W przypadku depozytów sprawy własności określa sąd. Nie wolno ich jednak szukać ani wydobywać bez pozwoleń od służb konserwatorskich. Za naruszenie tego przepisu grozi nawet areszt - podkreśla.
Poszukiwania ruszyły w środę. Prace prowadzili eksploratorzy ze stowarzyszenia Perkun z Lubonia pod Poznaniem. Prezes Paweł Piątkiewicz zaznacza, że od kilkunastu lat współpracują z instytucjami naukowymi, m.in. ze stowarzyszeniem Pomost szukają grobów niemieckich żołnierzy, poległych podczas II wojny światowej w Wielkopolsce i na terenie obecnego woj. lubuskiego. Teraz przy pomocy georadaru "prześwietlili" kilkadziesiąt arów lasu. Urządzenie obsługiwał dr Wiesław Nawrocki, który przed kilkoma laty wsławił się poszukiwaniami krzyżackich komturów pochowanych w kryptach katedry w Kwidzynie. Badania i sensacyjne odkrycie odbiły się głośnym echem w całym kraju. - W lesie poszukiwania są łatwiejsze. Piasek jest miękki, więc sygnał jest znacznie silniejszy - tłumaczy.
Eksploratorzy szatkowali poszycie metalowymi szpikulcami, w kilku miejscach zrobili wykopy. Kierowali się mapą przywiezioną przez panią Sigrid. Narysowała ją na podstawie wskazówek ojca i dziadka. Punktem orientacyjnym było skrzyżowanie leśnych duktów i brzoza. - Wtedy tu był młodnik. Słoiki zakopali w dwóch miejscach, na głębokości 40 centymetrów - zaznacza Niemka.
Akcję pilotowali miejscowi leśnicy. Radosław Staszyński z nadleśnictwa w Świebodzinie zapewnia, że od czasów wojny nie prowadzono tu żadnych zrębów. - Te sosny mają ponad 70 lat. Wyglądają na młodsze, bo ziemia w tych okolicach jest słaba. Nikt z nas nie słyszał, żeby odkryto tu jakieś skarby - dodaje.
Poszukiwania zakończyły się fiaskiem. Dyrektor muzeum podkreśla, że to zaledwie pierwsza odsłona badań. - Będziemy je kontynuowali. Pozwolenie mamy do 18 czerwca - zapowiada.
Uczestnicy proszą, by nie zdradzać miejsca ukrycia rodzinnego depozytu. Boją się poszukiwaczy skarbów, którzy z wykrywaczami metalu penetrują pobojowiska z czasów wojny i ruiny leśnych osad. - Jeśli zlokalizują to miejsce, od razu rozpoczną się tu wielkie wykopki - mówi archeolog Małgorzata Pytlak z Gorzowa, która nadzorowała prace.
Skąd Fuss miał pieniądze na kosztowne hobby? Był zarządcą rodzinnych majątków w Altenhof i Kutschkau, czyli obecnym Starym Dworze i Chociszewie w gm. Trzciel. W czasie wojny był oficerem niemieckiej armii. Latem 1944 doskonale wiedział, że Rzesza przegra, choć hitlerowska propaganda karmiła rodaków bajkami o "cudownej broni". Swoje zbiory ukrył kilka kilometrów na zachód od rodzinnego Altenhof. Dlaczego tak daleko? Wnuczka ma swoją teorię na ten temat.
- Dziadek był przekonany, że Polska wróci do granic sprzed drugiego rozbioru, kiedy należał do niej cały obecny powiat międzyrzecki. Świebodziński znajdował się już w Prusach. Dlatego ukrył zbiory kilka kilometrów na zachód od Paklicy, która w XVIII wieku była rzeką graniczną. Miał nadzieję, że po zakończeniu wojny wróci i będzie mógł je odkopać - mówi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?