Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Słońsko - Opowieść nie tylko o zaklętym dworze

Dariusz Chajewski
Współczesna panorama wsi Urzuty
Współczesna panorama wsi Urzuty Archiwum
Walery Łoziński w powieści "Zaklęty dwór" opisał kresową historię, w której są i szpiedzy, i zdrada, i krew, a nawet duch. Tymczasem okazuje się, ze to fragment rodzinnej opowieści rodziny Oparskich z Urzutów.

Gdy w Urzutach pytamy o kresowe korzenie natychmiast pada nazwa Słońsko (Sołońsko to nazwa ukraińska), wsi odległej o rzut kamieniem od Drohobycza. Wszyscy są stamtąd. I natychmiast zostaję odesłany do Oparskich. Oni pamiętają, w końcu, gdy przyjechali na zachód mieli już po dziesięć lat. Urzuty prawie w komplecie "przyjechały" z tamtej okolicy, ludzie starali się trzymać blisko sąsiadów. Nawet jeśli wróg, to swój...

- Dla wielu w tym 1946 roku to był prawdziwy szok - opowiada Franciszek Oparski. - Tam ludzie mieli po dwie morgi ziemi, tutaj brali na hektary. Gdy zobaczyli, że w Urzutach taki piaseczek cieszyli się, że będzie łatwo orać. Dopiero później dowiedzieli się, czym różnią się lubuskie piaseczki od kresowego czarnoziemu.

Tam było jak w górach

Słońsko. Helena Oparska (z domu Raszczuk) wspomina wieś nad Ropczanką jako dużą, leżącą na pofałdowanym terenie, podzieloną na kilka części. Była Mała Góra, Wielka Góra, Łyczaków, Kieryki... O jednych mówiono, ze mieszkali na Górce, o innych, że w Dolinie. Kościół, szkoła, cerkiew, żydowski sklepik...
- Tutaj na keksy się przychodziło - wspomina pani Helena. I jak mówi ludzie byli mniej więcej po połowie wymieszani - połowę stanowili Rusini, drugą Polacy. I tradycyjnie było trochę Żydów. Nie było natomiast tzw. Białorusów.

Pan Franciszek nie kryje dumy z dziejów swojej rodziny. Przede wszystkim z pra-pra-pradziada, który najpierw otrzymał okazały majątek nad Dniestrem za służbę u króla. Były rozległe ziemie, był dwór... Gdy na te tereny wkroczyli Austriacy próbowali podporządkować sobie miejscową szlachtę. Pradziad Oparski odmówił, co w efekcie oznaczało utratę majątku (jak dowiadujemy się później tak naprawdę mowa jest o Konfederacji Barskiej). Przez lata ukrywał się i został zdradzony przez parobków. Miał jedną córkę Jadzię... I tutaj zaczyna się całkiem inna historia.
- A czytał pan książkę "Zaklęty dwór" lub oglądał film pod tym tytułem? - pyta gospodarz. - To jest fragment historii mojej rodziny.

"Wielka i zamożna wieś Oparki, teraźniejsza stolica żwirowskiego klucza, leżała o niespełna pół mili od Buczał, w powabnej i dość rozległej dolinie, przypartej z jednego boku do szerokich smug lasów, a opasanej z trzech stron innych prądem małej, w Dniestr wpadającej rzeczki. Pałac oparski, siedziba dziedzica, wznosił się na małym pagórku o dobrą staję od wsi, do której cienista lipowa prowadziła ulica. Był to wielki, murowany budynek o sześciofilarowym ganku, a lubo z dala nie przedstawiał się w takiej okazałości jak dwupiętrowy dwór żwirowski, zasługiwał na wszelki wypadek na nazwę pałacu, która u nas nieraz i drewnianemu przysłużą dworkowi..." - tak zaczyna się powieść "Zaklęty dwór" Walerego Łozińskiego z 1859 roku.

Celowo nieco zmienił nazwy miejscowości, aby nie narażać ich mieszkańców na represje. Początkowo ukazywała się w odcinkach na łamach czasopisma Dziennik Literacki i uchodzi za pierwszy polski utwór o charakterze sensacyjno-przygodowym. Mamy opuszczony pałac, w którym według miejscowych podań straszy duch dawnego dziedzica. Przyjaciel nowego właściciela próbuje rozwikłać tajemnicę. Mamy złych Austriaków, dzielnych emisariuszy, którzy przygotowują powstanie...

Mieli już nawet klamki

Stara rodzinna fotografia
Stara rodzinna fotografia Archiwum

Dom rodzinny państwa Oparskich
(fot. Archiwum)

Oparscy wertują zdjęcia wykonane podczas niedawnej wyprawy w rodzinne strony. Pokazują jak dziś wygląda dom Oparskich, kościół, panorama wsi...
- Gdy próbuję dziś sobie przypomnieć tamte strony widzę przede wszystkim stawy, gdzie jako chłopiec spędzałem mnóstwo czasu na kłusowaniu - dodaje pan Franciszek. - Tartak i folwark.

- Zabudowa była bardzo gęsta - mówi pani Helena. - Ponieważ ziemi tam tyle co kot napłakał na jednym podwórku były i trzy domy, trzy zagrody. Ziemia była najważniejsza i stąd nie dziwią mnie sceny z "Samych swoich". Ludzie kłócili się, właśnie o to, że jeden drugiemu podorał miedzę. Mój ojciec był wójtem to często słyszałam te awantury, które często ciągnęły się latami i kończyły w sądzie.
Na przełomie lat 30. i 40. minionego stulecia Słońsko, jak i wszystkie okoliczne wsie zaczęło się zmieniać. Przede wszystkim ludzie zaczynali się budować. Nowy dom zbudowali rodzice pana Franciszka, zgromadzili materiał także rodzice pani Heleny. Jak dodaje z dumą były już nawet klamki.

Oparskim powodziło się nieźle, uchodzili za bogatych, mieli sporo ziemi. Na ówczesne czasy owe 4,5 ha to majątek. Wszystko dlatego, że ojciec pana Franciszka handlował. Końmi, bydłem, trzodą... A na polu pracowali parobkowie. Był także swego rodzaju osobą urzędowa. Gdy ktoś z urzędów do wsi przyjeżdżał Oparski organizował dla niego transport - podwodę. Z kolei rodzina pani Helena nie wyróżniała się niczym szczególnym. Dwie morgi ziemi.

- Ojciec był wójtem, ale to nic specjalnego nie znaczyło, poza tym, że cieszyć się musiał zaufaniem ludzi - opowiada. - Był takim pośrednikiem między urzędnikami i wsią.- Krowy pasaliśmy wszyscy na wspólnej, wiejskiej łące - dorzuca pan Franciszek. - Często z krowami zostawali starsi, a nas, brzdąców, wysyłali po tytoń. Wtedy biegliśmy na przedmieścia Drohobycza i dla nich zbieraliśmy niedopałki. Biegaliśmy też do majątku, do tartaku na porzeczki... Wie pan, jak to chłopcy.

Nazwa od soli

Dziś potomkowie zastanawiając się nad nazwą podziwiają przodków, że wiedzieli co nieco o... słoniach. Tymczasem nazwa pochodzi od... soli. W "Solonskoe" znajdowało się jezioro ze słoną wodą. Z czasem, powstało kilka stawów i płynęła rzeka Robczanka. Ze względu na słonawy posmak wody stawów przyjęła się nazwa Solonskoe.

Tadeusz Ostrowski, przez wiele lat mieszkaniec Nowego Miasteczka, zastępca komendanta powiatowego Państwowej Straży Pożarnej w Nowej Soli, gromadzi materiały, dokumenty i fotografie z życia mieszkańców Sołońska i Ziemi Drohobyckiej (Lipowca, Wróblewic, Dołhe, Delawy, Rychcic, Opar), odtwarza genealogię rodzin, z których wywodzą się jego rodzice Genowefa Pruska i Bronisław Ostrowski. Idąc tropem rodzinnych przekazów i śledząc powiązania rodzinne stwierdził, że ludzie stamtąd przybyli są w znacznej części jednym rodem, wielokrotnie ze sobą spowinowaconym na przełomie 450 lat.

- Mamy za sobą osiem pielgrzymek w poszukiwaniu właśnie naszych kresowych korzeni - opowiada Ostrowski. - Szykujemy się do następnej, w sierpniu. Jestem ciekaw jak wygląda polski kościółek, który jest gruntownie odnawiany i ma wyglądać dokładnie jak kiedyś. A na drzewie genealogicznym, które buduję od lat, mam 14.500 osób i te pięć tamtejszych wsi to praktycznie cała rodzina.

Członkowie rodzin mających swoje korzenie w Słońsku noszą nazwiska: Pruski, Trubiłowicz, Dzikowicz, Wolf, Łysy, Biłyk, Raszczuk, Walków, Oparski, Chorążyk, Bojko, Rzepecki, Rupniak, Mazur, Marszałek, Petreczko, Martynów, Kubów, Dudziak, Hołowaty, Kieryk, Klimyszyn, Oseredczuk, Krzemiński, Tymków, Tabaczyński i Ostrowski. Ludzie z tej okolicy osiedlili się w Nowym Miasteczku, Urzutach, Kożuchowie, Wrociszowie, Nowej Soli, Kiełczu, Zielonej Górze i okolicach; na Pomorzu - w Szczecinie, okolicach Piły i Bytowa oraz Gdyni; na Ziemi Opolskiej - w Domaszkowicach, Niwicy, Nysie, Opolu; Dolnym Śląsku - w Strzelinie, Wałbrzychu i okolicach; Górnym Śląsku - w Gliwicach i Kluczborku. Zwieńczeniem lat poszukiwań i poznawania historii rodziny, był Wielki Zjazd Rodu ze Sołońska właśnie w Urzutach. To największe skupisko mieszkańców Sołońska, w którym w 1946 r. osiedliło się 58 rodzin.

Na ten dzień się czekało

Stara rodzinna fotografia
(fot. Archiwum)

Na niedzielę się w Słońsku czekało. Dom Oparskich znajdował się tuz obok kościoła i już przed mszą wszyscy bliscy się schodzili. Gdy zaczynały bić dzwony szło się do drewnianej świątyni. Sąsiedzi, Ukraińcy, wędrowali do swojej, pięknie położonej na wzgórzu, cerkwi. Ale nie w każdą niedzielę, w co drugą. Gdyż centrum parafii znajdowało się w odległym raptem o trzy kilometry Lipowcu. Wówczas szło się lub jechało. A w tygodniu, gdy wypadała kolej Słońska, proboszcz przywożony był końmi. Z góry była ustalono kolejka, kto w daną niedzielę proboszcza przywoził. A był to honor. Po mszy chłopy obowiązkowo szły pod sklep. Po pierwsze by obgadać co ważniejsze sprawy. Po drugie aby spróbować co tam sklepikarz ma w szkle.
- Kiedyś była w Słońsku żydowska karczma - dodaje pan Franciszek. - I babcia opowiadała, że dziadek zawsze się cichcem wymykał, zabierał trochę wymłóconego zboża, aby było czym zapłacić i u Żyda piwko wypijał.

- I tańce były co niedzielę - śmieje się pani Helena. - A jak było wesele to pół wsi się bawiło. Była tradycja, że tzw. kieliszek obchodził cała wieś. Miał nieźle w czubie.
Drohobycz? Dla nich, dla dzieci był to odległy świat. Ich życie toczyło się wokół wsi. Było wiadomo, że tata tam bydło prowadzi, że mama, jeśli trochę masła, sera zostało w Drohobyczu, w mieście, to sprzedawała.

Wtedy o historii Słońska nic nie wiedzieli. Oto zdaniem Ostrowskiego jest starym grodem, którego korzenie sięgają X wieku. Wchodził w skład Grodów Czerwieńskich, które najechał i zdobył Włodzimierz Wielki (981 rok), pisał o tym kronikarz Ruski Nestor. Został zdobyty a większość mieszkańców została przesiedlona za Kijów, druga część uciekła do państwa Mieszka I inni zginęli lub złożyli hołd Włodzimierzowi Wielkiemu. Odbił te ziemie Bolesław Chrobry. W 1241 r. pojawili się Tatarzy, którzy po wielotygodniowych walkach go zdobyli dzięki gołębiom z podpalonymi lontami, które siadały na pokryte słomą i trzciną dachy i tym sposobem zdobyli gród. Doszczętnie zniszczyli mury obronne oraz cały gród. W 1260 roku, po powstaniu miejscowej ludności, Tatarzy zburzyli wszystkie umocnienia w okolicy, między innymi w Słońsku, Drohobyczu i Rychcicach oraz Medenicach. Główny gród, zwany potem Słońsko (Słońsko, Słońsk) zburzyli do podstaw.

Po złożeniu hołdu przez Ruś Kazimierzowi Wielkiemu, Słońsko należało do rodu Słońskich z okolic Krakowa, następnie, wchodząc w skład królewszczyzny, zostało nadane za wojenne zasługi w walce z Tatarami i Kozakami rodzinie Oparskich wraz z Oparami, Dołhe i Rabczycami. Tak mówi dokument z 1532 r przechowywany w bibliotece Ossolińskich we Lwowie. Okolica należała do tego rodu do Konfederacji Barskiej, gdy za udział w walkach zostali przez Austriaków pozbawieni majątku.

To był koniec sielanki

Ostatnie wspomnienia z Słońska nie są już przyjemne, sielankowe. Oczywiście ukraińskie bandy. Nic nie zapowiadało tej eksplozji nienawiści. Polskie i ukraińskie rodziny odwiedzały się, zapraszały wzajemnie na swoje święta. Pan Franciszek przypomina sobie jak pewnego dnia, na krótko przed przesiedleniami, ojciec przywiózł z sesji w Drohobyczu sołtysa, Ukraińca. Ten, jako trzymający z radziecką już władzą, musiał się ukrywać. Gdy przyjechali do domu sołtys zadecydował, ze będzie spał u nich. Mimo protestów gospodyni. W nocy rozległo się kołatanie do okna. Banderowcy. Znaleźli sołtysa, którego najpierw pobito, a później gdzieś wyprowadzono... Nikt go już nie widział.

- Nie zapomnę, że gdy go zabierano zdjął kufajkę i ją zostawił mówiąc, że była pożyczona i trzeba ją oddać właścicielowi, takiemu samemu biedakowi jak on - opowiada pan Franciszek. - Wiedział co go czeka, że jemu kufajka potrzebna już nie będzie.

Później, gdy władza dowiedziała się - od życzliwych - że sołtysa banderowcy znaleźli w domu Oparskich dawaj wmawiać mu, że to on doniósł. Funkcjonariusze NKWD go zamknęli i bili, domagając się przyznania. Opuścił więzienie dopiero, gdy czterystukilowego byka rodzina zabiła i mięso dostarczyła do siedziby NKWD.
- Już, gdy siedzieliśmy w wagonach i mieliśmy jechać na zachód przyszli i kazali sobie oddać alkohol i jedzenie - kończy opowieść pan Franciszek. - Jeśli nie, to obok stał pociąg, który jechał w druga stronę. Na Syberię. Matka tylko się przeżegnała i dziękowała Bogu, że jednak jedziemy na zachód...

***

- Co mogę powiedzieć o urodzie tamtych ziem - odpowiada pytaniem na pytanie Tadeusz Ostrowski. - Na tych terenach Artur Grottger malował swoje płótna. Po prostu na nie popatrzmy. I będziemy wiedzieli jak wyglądała okolica Drohobycza

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska