W remizie stoją wysłużone samochody. Mają po 30 lat. I gdyby nie złote ręce kierowców, dawno poszłyby na złom. - Przydałyby się nowy sprzęt - wzdycha Robert Tecław, szef jasieńskich "ochotników", do niedawna zawodowy strażak, od kilkunastu dni emeryt. - Niestety, krucho z pieniędzmi. Liczyć możemy jedynie na hojność gminy.
Ale takich pieniędzy gmina też nie ma. Nie pomoże nawet fakt, że burmistrz Helena Sagasz od 10 lat jest...prezesem gminnej OSP. - Musimy w budżecie zarezerwować około 100 tys. złotych na zakup nowego auta - przyznaje. - Resztę może dołożyć Unia. Ale będzie to możliwe najwcześniej za rok.
Kot na drzewie
Gmina i tak pomaga. W tym roku na działalność OSP ze swojej kasy wydała 50 tys. zł. Pieniądze poszły m. in. na paliwo, czy ogrzewanie remizy. A dzięki wsparciu z Krajowego Systemu Ratownictwa można było kupić węże, buty a także aparat oddechowy dla Zabłocia. Pomagają także lokalni przedsiębiorcy.
Strażacy przyznają, że ten rok był dla nich wyjątkowo pracowity. - Z wyjazdami przekroczyliśmy limit - mówi R. Tecław. - Ale przecież z powodu limitów odmówić nie można.
Najwięcej wyjazdów było do palących się traw i lasów. W Zasiekach gasili pożar wspólnie z niemieckimi kolegami z Dabern. - Zdejmowaliśmy też koty z drzew, gasiliśmy kontenery - wylicza Kazimierz Żurawiński, strażak od 38 lat.
Pomagali też przy wypadkach. Wśród tutejszych "ochotników" są osoby z uprawnieniami ratownika medycznego. - Zależy nam, aby w przyszłym roku wszyscy zdobyli pierwszy stopień ratownictwa przedmedycznego - dodaje prezes.
Wrócić cało
Jest ich około 20. Większość to ludzie młodzi. Jak Krzysztof Puchalski, który na co dzień jest ochroniarzem. - Lubię pomagać ludziom - przyznaje. Michał Piestrzyński na studiach przeszedł specjalny kurs ratownictwa. - Tak mi się to spodobało, że postanowiłem działać w OSP - mówi.
Agnieszka Chełminiak jest jedyną kobietą - strażakiem. Mundur włożyła 15 lat temu, za namową swego przyjaciela, też strażaka. Od tamtej pory nie opuściła żadnej akcji.
Nie raz śmierć zaglądała jej w oczy. Jak wtedy, gdy płonęła Luwena. - O czym się wtedy myśli? Żeby wrócić cało do domu - mówi. - Ale tak naprawdę myśli się o jednym: żeby ratować.
K. Żurawiński przyznaje, że najbardziej w pamięci utkwił mu zapach palonej skóry, gdy z pożaru wynosił płonącego mężczyznę. - Czy się bałem? Hm...Jak już wchodzi do akcji, to strach zostaje za drzwiami - mówi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?