Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trafili do księdza

(syl)
Zatrudniła ich Polka, ale gdy wyjechali do Niemiec, pracowali u Turków. Mówią, że zostali oszukani. - To nieprawda - uważa była pracodawczyni. I oskarża ich o kłamstwo, kradzież i lenistwo.

Tomasz Jackiewicz, Arkadiusz Czachorowski i Paweł Janiszewski z Zielonej Góry ogłoszenie znaleźli w prasie. Zadzwonili do firmy Janpol w Droszkowie i dowiedzieli się, że poszukiwani są ludzie do pracy w Niemczech, na torfowisku. Zdecydowali się, choć uprzedzano ich, że to ciężka, fizyczna robota. Za każdy metr bieżący przełożonego torfu mieli zarobić 36 eurocentów. Podpisali umowę i zapłacili po 800 zł. Za co? Mówią, że za załatwienie pracy.
W wyznaczonym dniu własnym samochodem pojechali do Niemiec, razem z pracodawczynią Jolantą Jankowską. - Dojechaliśmy o 1.00 w nocy - wspominają. - Okazało się, że nie ma dla nas noclegu. Szefowa kazała nam poczekać w barze u Turka, a sama poszła załatwiać pokój. Po kilku godzinach jednak Turek nas wyrzucił, bo zamykał interes. Skończyło się na tym, że przenocowali na podłodze u innych Polaków, którzy już tam pracowali.

Trafili do księdza

Wytrzymali dwa tygodnie. - Nie chodzi o to, że to ciężka robota - mówią. - Mieliśmy dostać zaliczki, ale nie dostaliśmy. Jak zapytaliśmy Turka o pieniądze, to powiedział, że nie on jest pracodawcą, tylko jakiś talib. Sami też pokrywaliśmy koszty paliwa na dojazd na pole. Nie taka była umowa. Poza tym, to była niewolnicza praca. Mimo harówki, zarobiliśmy grosze.
Postanowili wrócić do domu. - Poszliśmy do niemieckiego katolickiego księdza. Był tam Polak, który pożyczył nam pieniądze na powrót - opowiadają. Po powrocie od razu poszli do Jankowskiej i zażądali zwrotu 800 zł. - Oczywiście nie chciała oddać. Twierdziła, że to są jej pieniądze za załatwienie roboty - mówią.
Zielonogórzanie złożyli skargę w Inspekcji Pracy i podali byłą szefową do sądu. Inspektorzy wciąż zajmują się sprawą i na razie nie mogą nic na ten temat powiedzieć. A kasa? Podczas rozmowy z nami właścicielka firmy pokazała druki przelewów, którymi zwraca pieniądze.

60 ton codziennie

Kilka dni później, do naszej gazety przyszedł Krzysztof Rusek z Iłowej. Właśnie wrócił z Niemiec. Też skorzystał z oferty firmy Janpol, trafił jednak do innej miejscowości niż zielonogórzanie. - Zanim wyjechałem, zapłaciłem tej pani 800 zł - wspomina. - Powiedziała, że to na moje ubezpieczenie.
Opowiada o pracy. Bardzo ciężkiej. I pokazuje film nakręcony na torfowisku komórką. - Obliczyliśmy z chłopakami, że aby wyrobić normę, czyli 100 metrów bieżących, trzeba przełożyć 60 ton! - mówi. - Zarabia się za to 36 euro. Kostka waży około 20-25 kg i trzeba ją palcami wyrywać z bryły. Niektóre chłopaki naprawdę chcą pracować, ale po trzech dniach na polu chodzą na czworakach. A opowiadano, że zarobimy 1.000-1.200 euro miesięcznie...
Ruskowi nie podoba się, że pracownicy muszą sami pokrywać koszty dojazdu na pole - 35 km w jedną stronę. A jak były upały i poprosił o wodę, to usłyszał, że "tu są inne obyczaje i woda się nie należy".

Nie powinien płacić

Przed wizytą w gazecie Rusek wybrał się do Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Zielonej Górze. Tam dowiedział się, że umowa, którą podpisał, jest niezgodna z Kodeksem pracy. I że nie powinien wpłacać żadnych pieniędzy za załatwienie roboty. Jeśli ktoś je pobiera, to łamie prawo.
- Zażądam od Jolanty Jankowskiej zwrotu 800 zł, a także tego, co mi się należy zgodnie z polskimi przepisami - mówi. - Ponieważ to ona mnie zatrudniła, jestem pracownikiem oddelegowanym, a więc mam prawo np. do diet i tzw. rozłąkowego. Porozmawiam z tą panią o tym, gdy wrócę do Niemiec.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska