Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W tygodniu jako kelner, a w weekendy za barem

PRZEMYSŁAW PIOTROWSKI 0 68 324 88 69 [email protected]
W przerwach mogliśmy wylegiwać się na plaży. Daleko do miejsca pracy, hotelu Londres (z tyłu) nie mieliśmy. Na zdjęciu kolega, z którym pracowałem Michał (z lewej), kumpel z Murcii Łukasz i ja.
W przerwach mogliśmy wylegiwać się na plaży. Daleko do miejsca pracy, hotelu Londres (z tyłu) nie mieliśmy. Na zdjęciu kolega, z którym pracowałem Michał (z lewej), kumpel z Murcii Łukasz i ja. fot. z archiwum Przemysława Piotrowskiego
Piękny, kilkunastokilometrowy półwysep. Po obu stronach morze, palmy i piękne plaże. Hotele, bary, dyskoteki. To nas przywitało na hiszpańskiej La Mandze.

Spotkaliśmy się z Juanma, menadżerem hotelu Londres. Język już znaliśmy więc bez problemu się dogadaliśmy. Poza tym byliśmy poleceni przez znajomego Hiszpana Chencha, więc nie było żadnych problemów.

Pokój z widokiem na morze

Zamieszkaliśmy w apartamentach hotelowych. Piękny widok na morze, basen i gaj palmowy. Tego właśnie szukaliśmy. Ja, kolega Michał, Marokańczyk Azil i Hiszpan Carlos zamieszkaliśmy w jednym apartamencie.

Trzeba było się przyzwyczaić jak pięć razy dziennie nasz kolega rozkładał święty dywanik, wyjmował Koran i odprawiał kilkuminutowe modlitwy. W międzyczasie poznaliśmy ludzi z innych pokoi. Ekwador, Kolumbia, Brazylia, Dominikana, cały przekrój Ameryki Łacińskiej. Pierwsze trzy dni mieliśmy wolne. Wykorzystaliśmy je na scementowanie znajomości. Ale od poniedziałku do pracy...

Napiwków nie było

To nie było to, o czym marzyłem. Pracowaliśmy jako kelnerzy. Osiem euro za godzinę, obowiązkowo biała koszula i mucha. Spodnie w kant i codziennie ogolona twarz. Z tym ostatnim miałem z szefem wieczne wojny. Plusem było to, że nikt z klientów u nas nie zamawiał potraw, bo był szwedzki stół. Minusem to, że nie mogliśmy liczyć na napiwki, bo goście hotelowi mieli zazwyczaj z góry wszystko zapłacone, a osoby z zewnątrz zdarzały się rzadko. Naszym zadaniem było podawanie napojów, głównie wina i gazowanych. Potem trzeba było sprzątnąć i nakryć stół dla kolejnych klientów.

Odsypianie na plaży

Na początku nie mogłem się przyzwyczaić, bo zdecydowanie wolałem mieszać drinki w Charadzie. Poza tym dzień pracy był podzielony na trzy okresy. Pobudka, na godz. 9.00 - śniadanie (dwie godz.), obiad o 13.00 (trzy godz.) i kolacja o 19.00 (dwie godz.). W sumie siedem, ale w zasadzie cały dzień wyjęty z kalendarza. Oczywiście plusem było to, że w międzyczasie można było poopalać się na plaży, wykąpać w morzu czy basenie, posurfować. No i zawsze cały szwedzki stół dla nas. Można było jeść i pić do woli.

A wieczorem szaleństwo do białego rana. Często po imprezie wskakiwałem nad ranem do basenu, aby dojść do siebie, wypijałem kawę i ruszałem przygotować śniadanie dla gości hotelowych. Odsypiałem zazwyczaj na plaży w jednej z przerw.

Znów jako barman

Żyliśmy z szefem w dobrych stosunkach. Hiszpanie są zazwyczaj bardzo pomocni i zawsze starają się dogadać z każdym. W połowie czerwca nasz hotel otworzył przyplażowy bar, w którym podawano... koktajle. Pogadałem i udało się. Miałem już doświadczenie, a do tego bardzo to lubiłem, więc w tygodniu robiłem jako kelner, a w weekendy jako barman.

Ponieważ w naszym apartamencie często zdarzały się imprezy i przewijało się mnóstwo ludzi, spotkała mnie niestety przykra niespodzianka i zostałem okradziony. Zdecydowałem się zamieszkać ze swoją przyjaciółką Boliwijką Vicky, która również przyjechała pracować z Murcii na La Mandze.

Po dwóch stronach globu

Spędziłem tam wspaniały czas. Zarobiłem sporo pieniędzy, bo co ważne, nie musiałem płacić ani centa za mieszkanie, ani jedzenie. Ale musiałem wrócić do Polski, aby zaliczyć ostatnie egzaminy.

W październiku przyleciałem na chwilę do Zielonej Góry, zrobiłem co trzeba i wróciłem do Murcii. Znów zatrudniłem się w jednym z barów - Cafe del Sol. Praca podobna, jak w Charadzie. Kontynuowałem studia na uniwerku San Antonio i planowałem kolejny wyjazd - do USA. Razem z Michałem załatwiliśmy sobie (na podobnej zasadzie, jak z Zielonej Góry do Murcii) wymianę studencką. Ponieważ w przeciwieństwie do Hiszpanów mówiliśmy też nieźle po angielsku, szef działu studentów zagranicznych zaoferował nam kilka opcji. Kolega wybrał Seul w Korei Płd. Ja zdecydowałem się na studia w amerykańskim Charleston w Południowej Carolinie. Wybraliśmy miejsca po dokładnie dwóch stronach globu. Wróciłem do domu na święta, a po Nowym Roku wsiadłem w samolot. Nadszedł czas na USA.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska