Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Woodstock 2010: Nie jest łatwo być pierwszym woodstockowiczem

Jakub Pikulik 95 722 57 72 [email protected]
Teraz na woodstockowym polu jest zaledwie kilku przystankowiczów. Już wkrótce będzie ich tam kilkaset tysięcy
Teraz na woodstockowym polu jest zaledwie kilku przystankowiczów. Już wkrótce będzie ich tam kilkaset tysięcy fot. Jakub Pikulik
Wodę na kawę grzeją na prowizorycznym palnicznku podlewanym denaturatem. Śpią pod gołym niebem, albo pod namiotem zrobionym ze starego śpiwora.

Czytaj też Przystanek Woodstock 2010: PKP przygotowało 63 pociągi dla woodstockowiczów

Dwa lata temu pierwszy w Kostrzynie był Sebastian Adamus. Przyjechał na woodstockowe pole pod koniec czerwca. Swój namiot rozbił w lasku na lewo od sceny. To zresztą ulubione miejsce "pierwszych". Stamtąd najbliżej do sceny, toalet, umywalek. Ale najważniejszy jest cień. Tam można go znaleźć pod dostatkiem. Oczywiście do momentu, kiedy słynny już lasek wypełni się po brzegi namiotami.

Tradycją już jest, że burmistrz Kostrzyna, Andrzej Kunt, zaprasza pierwszych przystankowiczów na tradycyjne, powitalne śniadanie do urzędu miasta. Sebastian specjalnie na tę okazję przywiózł dwa lata temu nawet garnitur.

Rok temu padł chyba prawdziwy rekord. Świrus, Świruska i Leo przyjechali do Kostrzyna już w Boże Ciało. Trafili tu ze Szklarskiej Poręby, Leo przyjechał aż ze Szwajcarii. Na początku nocowali na ogródku działkowym jednego z mieszkańców miasta. - Spotkałem ich pod sklepem. Zapytałem: na Woodstock przyjechaliście, czy tylko tak przejazdem. Odpowiedzieli, że na Woodstock. No to zaproponowałem nocleg, bo pogoda w tym roku fatalna - mówił nam rok temu Piotr Dziekan, który ugościł na swojej działce trzyosobową ekipę.

Pytaliśmy ich, dlaczego przyjechali tak wcześnie. - Nie wiem, po prostu jeździmy po Polsce, ktoś musi być pierwszy - tłumaczy Świrus. Mieszkali w altance, mieli bieżącą wodę. - Ale już budujemy na festiwalowym polu szałas i lada dzień chcemy się tam przenieść - mówią. - Czym się zajmujesz? - pytaliśmy dalej Świrusa. - Jeżdżę po Europie. Jestem włóczęgą - odpowiedział bez namysłu.

Czytaj też Woodstock 2010: Są pierwsi woodstockowicze, buduje się scena (wideo, zdjęcia)

Woodstockowe pole to spore wyzwanie

W tym roku pierwszy jest doskonale wszystkim znany Dziadek. Na polu rozbił się już 9 lipca. Dwa dni później dołączyli do niego Piotrek, Marcin i Tomek. Marcin i Tomek też pochodzą ze Szklarskiej Poręby i znają Świrusa, który był pierwszy przed rokiem. - Spotkamy się tutaj - mówią.

Na "pierwszych" często spoczywa spora odpowiedzialność. Rezerwują na polu miejsca dla swoich znajomych, którzy zwykle docierają później. Samo wyrwanie się tak wcześnie i przyjazd do Kostrzyna też nie jest łatwy. - Mamy pracę, trzeba było jakoś załatwić wolne - mówią Marcin i Tomek.

No i jeszcze jedno. O tej porze na woodstockowym polu się nie biwakuje. Przebywanie tam przypomina raczej koczowanie. Bez wody, prądu, daleko od sklepów i jakiejkolwiek cywilizacji. Do tego dochodzi często kapryśna pogoda. Albo upał, albo ulewy. No i chyba najgorsze - komary. Często te małe insekty nie dają zmrużyć oka przez całą noc.

- Pomagają nam mieszkańcy miasta, przywożą wodę, albo sam po nią chodzę do znajomego na osiedlu Leśnym - mówi Dziadek.
Faktycznie, wielu kostrzynian zdążyło się już zaprzyjaźnić z woodstockowiczami. W czasie naszej krótkiej wizyty na polu do pierwszego w tym roku obozowiska, przyszła Jola. - Dziadeeeeeeeek! Jak miło cię widzieć! - krzyczała 18-latka już od skraju lasu. Takich ludzi jest więcej. Przychodzą, rozmawiają, czasem przyniosą wodę, czasem piwo, papierosy, albo coś do zjedzenia. - Życzliwi ludzie - kwitują tegoroczni "pierwsi".

Czytaj też Woodstock 2010: Gastronomia na Przystanku. Tak będziesz mógł kupić jedzenie

Woodstockowicze mają swoje patenty

"Pierwsi" mają też swoje patenty. Wodę na kawę, czy na zupkę błyskawiczną grzeją na ogniskach. Chociaż Dziadek ma swój. - Mam tu trochę denaturatu. Nalewam do pojemniczka, ustawiam kubek na dwóch prętach i gotowe - zdradza. Ciężko opisać tę konstrukcję. To trzeba zobaczyć. Dziadek myślał też o zbudowaniu małej lodóweczki pod swoim namiotem. - Chciałem wykopać dziurę, obudować ją deseczkami i jedzenie byłoby w chłodnym miejscu. Ale później pomyślałem, że przecież mogę to zostawić u znajomego na leśnym. On mi to przechowa w lodówce - mówi.

- Pierwsi woodstockowicze to ludzie, którzy naprawdę kochają ten festiwal. Mogą obserwować jak od początku powstaje to wielkie, woodstockowe miasto. Są szczęśliwi. Najczęściej przyjazd tutaj oznaczał dla nich walkę o tak długi urlop. Staramy się ich przyjmować ciepło, w domowej atmosferze - mówi Andrzej Kunt, który w tym roku już po raz siódmy będzie gościł na śniadaniu tych, którzy swój namiot na festiwalowym polu rozbili jako pierwsi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska