Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wygrał z polskim urzędem, ale stracił pracę, rodzinę i zdrowie

Beata Bielecka 95 758 07 61 [email protected]
- Zwyciężył zdrowy rozsądek - mówi Uladzimir Sitsko. - Ale zapłaciłem za to wysoką cenę. Osiem miesięcy spokoju.
- Zwyciężył zdrowy rozsądek - mówi Uladzimir Sitsko. - Ale zapłaciłem za to wysoką cenę. Osiem miesięcy spokoju. Beata Bielecka
- Sąd cofnął decyzję o mojej deportacji, ale ta sprawa wywróciła mi życie do góry nogami. Straciłem pracę, rodzinę, zdrowie - mówi Uladzimir Sitsko, który przez bzdurę dostał na rok wilczy bilet i nie mógł przekraczać polskiej granicy.

Białorusin, który mieszka we Frankfurcie nad Odrą, swoją historię opowiedział nam latem. Opisaliśmy ją w Magazynie z 10-11 września. Pamiętacie? Mężczyzna pracował w niemieckiej firmie, która handlowała używanymi samochodami. Zanim auta trafiły do sprzedaży, często odwożono je najpierw do mechanika w Słubicach. Tym m.in. zajmował się Uladzimir, bo świetnie zna nasz język. - Polska to moja druga ojczyzna - mówił nam wtedy. Wspominał o znajomych, których ma w naszym kraju, siostrze, którą wiele lat temu nauczył polskiego (potem wykładała nasz język i literaturę na uniwersytecie w Grodnie), o domu rodzinnym na Białorusi, w którym zawsze zerkało się w stronę Polski, bo takie korzenie ma cała rodzina. Dlatego tak bardzo zabolało go to, w jaki sposób został potraktowany przez tych, których uważał za przyjaciół.

Deportować go!

W marcu jechał odstawić auto do warsztatu w Słubicach. W Świecku zatrzymała go straż graniczna. Wtedy zorientował się, że nie ma przy sobie paszportu. Został w samochodzie, który zabrała żona. Miał wprawdzie inne dokumenty potwierdzające tożsamość, ale pogranicznicy byli nieubłagani. Założyli mu kajdanki i zamknęli do czasu wyjaśnienia sprawy. Tłumaczył, że żona może w każdej chwili dowieźć paszport, lecz nie mógł do niej zadzwonić. Pozwolono mu na to dopiero po dwóch godzinach. Machina jednak ruszyła. Usłyszał, że w ciągu 7 dni musi opuścić Polskę i przez rok nie może przekraczać naszej granicy.

Prosił, żeby tego nie robiono. Tłumaczył, że ta decyzja wywróci jego życie do góry nogami. Nic to nie dało. A wkrótce jego obawy się potwierdziły. - Straciłem pracę, bo szef uznał, że skoro nie mogę już jeździć do Polski, to musi poszukać na moje miejsce kogoś innego. Boję się, że to nie koniec moich problemów - martwił się Uladzimir. Szukał jeszcze pomocy u wojewody lubuskiego, prosił o cofnięcie decyzji o deportacji. Nic z tego. Paweł Klimczak, dyrektor wydziału spraw obywatelskich i cudzoziemców, który z upoważnienia wojewody podtrzymał decyzję, podkreślał, że gdy w grę wchodzą przepisy dotyczące nielegalnego przekroczenia granicy, zawsze dochodzi do deportacji.

Uchylić tę decyzję!

Uladzimir znów się odwołał. Tym razem do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. I... Niedawno zadzwonił do niego adwokat z dobrą wiadomością. Sąd uchylił decyzję Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego o deportacji! W uzasadnieniu czytamy, że "nieposiadanie przy sobie dokumentu uprawniającego do przekroczenia granicy nie oznacza jednak braku posiadania uprawnienia do swobodnego przemieszczania się po obszarze Unii Europejskiej".

- Nie zamierzamy podważać interpretacji Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Należy jednak pamiętać, że osoba zatrzymana bez dokumentów uprawniających do przekroczenia granicy i pobytu w Polsce musi liczyć się z tym, że ustalenie statusu pobytowego na terytorium Unii Europejskiej nie zawsze będzie łatwe i szybkie - dowiadujemy się od Pawła Siminiaka, rzecznika wojewody. Lubuski Urząd Wojewódzki przekazał odpis wyroku do Urzędu do Spraw Cudzoziemców w celu wykreślenia danych Białorusina z wykazu osób niepożądanych w Polsce.

Poskarżę się!

Uladzimir mówi, że czuje radość, ale i zmęczenie. - Osiem miesięcy żyłem w stresie - przypomina. - Mam 56 lat i gdy straciłem pracę, wylądowałem na zasiłku, bo w tym wieku nie jest łatwo coś znaleźć. Tym bardziej, że też mam swoją godność i ulic zamiatać w Niemczech nie będę. Jestem inżynierem z wykształcenia.

Przez to, że nie miał pracy, zaczęło psuć się w jego małżeństwie. - Żona miała wieczne pretensje, że zapomniałem tego paszportu, jadąc do Słubic. A ja przecież jestem tylko człowiekiem. Każdemu mogło się zdarzyć. W końcu doszło do takiego konfliktu w domu, że moje małżeństwo się rozpadło - przyznaje.

W dodatku z powodu wilczego biletu nie mógł jeździć do chorego ojca na Białoruś. - Drżałem o niego, czując bezradność, złość. W końcu z tego wszystkiego sam zacząłem chorować - dodaje. - Zamierzam jechać do Warszawy i poskarżyć się na bezmyślność urzędników. Mnie to już nie pomoże, ja swoje już straciłem. Ale może pomoże komuś, kto w przyszłości znajdzie się w podobnej sytuacji, co ja.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska