Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z sulęcińskiej spółki Iromet odchodzi prawie cała załoga

Stefan Cieśla
W środę zakład sprawiał wrażenie martwego, żadnego ruchu ani odgłosów produkcji (fot. Stefan Cieśla)
W środę zakład sprawiał wrażenie martwego, żadnego ruchu ani odgłosów produkcji (fot. Stefan Cieśla)
W niedzielę mija trzymiesięczne wypowiedzenie pracy 90-osobowej załodze sulęcińskiej spółki Iromet. - Mieliśmy dostawać połowę wynagrodzenia, a jak nie pasuje, to za bramę. Nikt się nie zgodził - zaalarmował nas jeden z pracowników.

Iromet to spadkobierca dawnego Ursusa. Gdy w lipcu 2001 r. upadł, zakład kupiła spółka o dumnej nazwie Polska Akademia Biznesu, której udziałowcami byli m.in. gorzowscy parlamentarzyści Jacek Bachalski i Waldemar Szadny. Biznesu wielkiego jednak nie zrobili i zakład przejęła spółka Iromet z Poznania. Na jej stronie internetowej próżno szukać danych o udziałowcach, jest tylko adres, ale telefony są już sulęcińskie.

Zbójecka propozycja

Żaden z pracowników Irometu z którymi rozmawialiśmy, nie zgodził się podać nazwiska. - W końcu lutego dostaliśmy trzymiesięczne wypowiedzenia, zmieniające umowę o pracę. Mieliśmy pracować na pół etatu i za połowę pensji. Nie powiedzieli na jak długo. To by wychodziło dla większości po 600-700 zł na rękę. Jak za to wyżyć, przecież to zbójecka propozycja! Żeby jeszcze dotąd płacili! Dostaliśmy właśnie po 300 zł jako drugą część wypłaty za marzec! Czy można się dziwić, że chyba tylko siedem osób się na to zgodziło - mówi z żalem pracownik z ponad 30-letnim stażem. Sam też się nie zgodził i w poniedziałek pójdzie do pośredniaka zarejestrować się jako bezrobotny. Ma 55 lat i nie ma złudzeń, że w ogóle jakąś robotę znajdzie.

Ludzie mają żal do właścicieli, że nie porozmawiali z nimi po ludzku, żeby wspólnie przetrzymać kryzys. I że wymyślili taką zmianę umów, że jeśli ktoś się nie zgodzi to nie dostanie odprawy, ekwiwalentu za odzież. A co z zaległymi pensjami, co ze składkami na ZUS i PZU, które spółka od dawna za ludzi nie płaci? Podatków gminie też nie płaci, co potwierdza burmistrz Michał Deptuch.

 Zabawa w chowanego

Dwa dni dziennikarz usiłował się umówić na spotkanie z szefem spółki Zdzisławem Łubianem lub jego synem, który też rządzi firmą. Albo ich nie było, albo byli na ważnym spotkaniu, albo właśnie wyjechali i nie wiadomo kiedy wrócą. W środę rano dziennikarz pojechał do Irometu. Zakład sprawiał wrażenie wymarłego, żadnego ruchu ani hałasu produkcji. Portierzy zapewniają, że szefowie są w biurowcu. Długie korytarze bloku też są jak wymarłe. W sekretariacie pusto, ani szefów, ani sekretarki. Dziennikarz czeka na korytarzu kilkanaście minut.

Zero człowieka. Idzie do pokoju gdzie słychać głosy. Mężczyzna mówi, że szefowie są na spotkaniu z Włochami. Prowadzi do głównej księgowej Aliny Lasik-Zduniak. - Szefów nie ma, wyjechali właśnie. A ja nie jestem upoważniona do udzielania informacji - mówi księgowa. Nie odpowiada na pytanie czy w poniedziałek zakład będzie pracował. - Wszystkim nam zależy, aby tak było - zapewnia na pożegnanie. Wychodząc na ulicę dziennikarz czuł na plecach spojrzenia szefów Irometu.

Można po ludzku

Maria Cuprych, wicedyrektorka sulęcińskiego pośredniaka, potwierdza, że jak dotąd zarejestrowało się 29 pracowników Irometu, którzy nie przyjęli głodowych pensji. - Szkoda, że szefowie Irometu nie powiedzieli nam o trudnościach, że muszą ludziom zmienić warunki pracy. Na pewno dałoby się coś zaradzić. Jak w Moleksie, gdzie też mieli kłopoty, ale ludzi potraktowali po ludzku - mówi.

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska