MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Znany dziennikarz Jan Ciszewski mógł zostać... żużlowcem

Jan Miszczak
Twarz Jana Ciszewskiego zdobiła m.in. okładkę książki Bogdana Tuszyńskiego. Autor poświęcił legendarnemu sprawozdawcy sportowemu cały rozdział.
Twarz Jana Ciszewskiego zdobiła m.in. okładkę książki Bogdana Tuszyńskiego. Autor poświęcił legendarnemu sprawozdawcy sportowemu cały rozdział. Archiwum Jana Miszczaka
Zmarły 30 lat temu Jan Ciszewski do dziś jest uważany za najlepszego sprawozdawcę sportowego wszech czasów. Jego relacje z igrzysk, mistrzostw świata, a także występów Górnika Zabrze w europejskich pucharach, obrosły legendą.

Ciszewski zmarł 12 listopada 1982 r. I choć od jego śmierci minęły już trzy dekady, dla obecnych sprawozdawców nadal pozostaje ikoną. Najlepszy dowód, że kiedy Dariusz Szpakowski rozpoczynał swą pierwszą relację z Wembley, powiedział: - Dzień dobry państwu, ze stadionu Wembley wita państwa Dariusz Ciszewski!

Z początkiem lat 70., będąc początkującym dziennikarzem, umówiłem się z najsłynniejszym już wtedy polskim komentatorem, by "zrobić rozmowę". Tak powstał wywiad, którego fragmenty dziś są wspomnieniem o wielkiej dziennikarskiej postaci.

Jak trafił do sportu? - Czysty przypadek. Pod koniec lat 40. jeździłem na żużlu. Wypadek i w konsekwencji poważna kontuzja pozbawiły mnie możliwości uprawiania tej dyscypliny - mówił wówczas.

Później starał się wrócić jeszcze na tor oraz startować w rajdach, ale nic już nie wychodziło. I wtedy jego koledzy żużlowcy, nie chcąc się z nim rozstawać, zaproponowali, by prowadził na stadionie spikerkę. To były pionierskie czasy czarnego sportu, zainteresowanie ogromne. Na stadionie zawsze komplety widzów, po 20-30 tys. osób.

- Początkowo prowadziłem spikerkę w Rybniku, później zaczęli mnie "wynajmować" do Leszna, Rawicza, Bydgoszczy, Gdańska i Łodzi. Po czterech latach, wiosną 1952 roku, podczas meczu Tramwajarza w Łodzi usłyszeli mnie dziennikarze z łódzkiej rozgłośni Polskiego Radia. Mój sposób komentowania przypadł im do gustu, a ponieważ jestem z Sosnowca, polecili mnie kolegom z Katowic. Przyznam, że nowe zajęcie traktowałem wtedy jako przygodę. Byłem przekonany, że po kilku transmisjach po prostu mnie wyleją. Ale nie było chyba tak tragicznie, skoro do dzisiaj się tym param - opowiadał 40 lat temu.

W radiu Ciszewski pracował dekadę. Potem trafił do telewizji, gdzie zajął się piłką nożną. Po kilku latach miał ją już w małym palcu. - Doszedłem do wniosku, że telewizja ma większą przyszłość - wspominał. - W każdym zawodzie ma się opanowane pewne umiejętności. Ja wyćwiczyłem w sobie możliwość szybkiego zapamiętywania ludzi.
Często starczały mu dwie minuty, po których już wiedział: temu opadły getry, ten jest rudy, jeszcze inny ma opaskę na lewym ramieniu. - Zapamiętując co najmniej sześciu zawodników mogę się już nieźle orientować. O ile jest to możliwe, idę także poprzedniego dnia do hotelu, w którym zamieszkali piłkarze, podglądam ich na treningu. A poza tym mam duży zapas fachowej wiedzy, gdyż nieustannie śledzę zjawiska zachodzące w piłkarstwie wielu krajów. W tej chwili mogę panu wymienić np. stu piłkarzy ligi angielskiej - twierdził.

Ciszewski, jak przyznawał, miał tremę, choć rzadko. - Są spotkania, w których nic właściwie specjalnego nie może się wydarzyć - mówił. - Ale przy meczach wielkiej rangi, kiedy czuję na sobie tych dwadzieścia parę milionów telewidzów, wymagających ode mnie czegoś więcej, niż tylko podawania numerów zawodników, wtedy udziela się zdenerwowanie, trema. Muszę być ogromnie skoncentrowany, wnikliwy, gdyż zdaję sobie sprawę, że z tamtej strony też siedzą ludzie, którzy znają się na piłce nożnej.

Zapytany o skłonność do przesady, jaką zarzucali mu czasem kibice, kiedy na przykład piłka szybowała kilka metrów nad poprzeczką, a on określał to jako "kapitalny strzał", odpowiadał: - Złudzenie w telewizji jest ogromne. Często wydaje się, że piłka idzie obok górnego rogu o dwa metry, a ja, patrząc poza monitor widzę, że przeszła 20 cm obok słupka. Ale przyznaję, że mimo rutyny ulegam niekiedy fascynacji i czasem tych superlatywów jest trochę za dużo.

Ciszewski chętnie opowiadał o zabawnych i dramatycznych zdarzeniach. - Podczas angielskiego mundialu w 1966 r. gospodarze po raz pierwszy zastosowali w telewizji powtórki ciekawych fragmentów meczu, czyli replay. Pamiętam spotkanie Węgry - Brazylia. Po pierwszej bramce strzelonej przez Węgrów popatrzyłem w monitor i o mały włos, w parę sekund potem, nie krzyknąłem 2:0. A była to oczywiście tylko powtórka - wspominał. - I jeszcze jedno zdarzenie, też w Anglii. Stadion Wembley, mistrzostwa świata na żużlu. Rozpoczyna się jedenasty wyścig, na trybunach 70 tys. widzów, napięcie kolosalne. W tym momencie rozlega się głos spikera, który ostrzega, że na stadionie jest bomba. "Policja czyni wprawdzie starania - mówi spiker - aby bombę znaleźć, ale kto chce, może wyjść". Co bardziej tchórzliwi opuścili stadion. Ja miałem jeszcze komentować aż dziewięć biegów...

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska