Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żużlowe szkiełko: Płacz i płać

Rafał Darżynkiewicz
Rafał Darżynkiewicz
Rafał Darżynkiewicz archiwum GL
Po transferowej gorączce żużlowy styczeń raczej nie powinien dostarczać emocji. Jeśli już się one pojawiają to dotyczą wyścigów na lodzie, jednak w mocno zabawowej formie. Tu sensacja, bo Sławomir Drabik przegrał. Trochę mocniejszych doznań mogą dostarczyć lodowi gladiatorzy, ale ci dopiero w piątek w Sanoku ruszą do walki o Drużynowe Mistrzostwo Świata. Emocji jednak w klasycznej odmianie speedwaya nie brakuje i wcale nie chodzi o żużel na Antypodach.

Gorący temat to ubezpieczenia. Od tego sezonu obowiązkowe w Speedway Ekstralidze. Sprawa słuszna i zrozumiała. Tak jest w każdej dziedzinie życia. Różnica pomiędzy zwykłym śmiertelnikiem, a sportowcem jednak jest. W sporcie, a na żużlu w szczególności polisy są bardzo drogie. Tu bowiem ubezpieczyciel pośrednio bierze na siebie ryzyko, którego podejmuje się ubezpieczany. Konflikt jednak jest, bowiem objawił się nam kolejny polski żużlowy "zakręt". W skrócie polega on na tym, że część wypłaty z ewentualnego ubezpieczenia - całość składki płaci zawodnik - trafić ma na klubowe konto. To można by zrozumieć, gdyby ewentualna kontuzja nastąpiła poza miejscem pracy czyli poza Speedway Ekstraligą. Pracodawca czyli klub ponosi straty w wyniku absencji zawodnika, który "dzwon" zaliczył w Szwecji, Czechach, Danii czy w Grand Prix. W takim wypadku odszkodowanie dla polskiego klubu rozumiem. W rzeczywistości jest jednak inaczej, bowiem w rzeczy samej ubezpieczenie jest obowiązkowe, ale tylko na mecze ligowe w Polsce. Zawodnicy z własnej kieszeni ubezpieczają własnych pracodawców. Takie rzeczy tylko w polskim żużlu. Ubezpieczenie na pozostałe imprezy to już dobrowolna decyzja zawodnika.

W Speedway Ekstralidze jest zupełnie inaczej niż w cywilizowanym sportowym świecie. Najbardziej znany przykład to Marcin Gortat. Mając kontrakt z klubem NBA, by uzyskać zgodę macierzystego klubu na jakiekolwiek inne występy musi być ubezpieczony. Dotyczy to także gry w reprezentacji narodowej. By mieć Gortata w składzie na Eurobasket za polisę - bardzo drogą, bo przecież ubezpieczany jest milionowy kontrakt - musi zapłacić zawodnik lub Polski Związek Koszykówki.

Jak to się ma do żużla? Nijak, bo nie wyobrażam sobie PZMotu płacącego za ubezpieczenie Tomasza Golloba, Jarosława Hampela czy Krzysztofa Kasprzaka reprezentujących Polskę w Grand Prix. A właśnie tak powinno to wyglądać. O takie polisy powinny wystąpić pracodawcy czyli polskie kluby. Taka polisa - wykupiona przez polską federację - być może nie dałaby w poprzednim sezonie Unii Leszno miejsca w play off, ale dałaby finansowe zadośćuczynienie za brak Hampela w kilku meczach. Gdyby jednak podobnych ubezpieczeń zażądali inni wysyłający zawodników na różnej maści eliminacje, tak wśród seniorów, jak i juniorów kasa żużlowej centrali opustoszałaby w ekspresowym tempie. U nas PZMot. wspólnie z klubami - to przecież udziałowcy Speedway Ekstraligi - sięgnęli do kieszeni żużlowców. Ci płaczą i płacą.

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska